Friday, May 11, 2012

Trzech i pół


Oglądając dzisiejsze obrady sejmu dotyczące ustawy emerytalnej można było tylko załamywać ręce, a powodów ku temu nie brakowało. Wszystko zaczęło się od pani Kopacz, która jakim marszałkiem jest, każdy widzi. Zresztą nie tylko na tym („marszałkowaniu”) skupia się krytyka jej osoby, lista zarzutów opozycji zdaje się nie mieć końca, a sięga aż do katastrofy smoleńskiej i wielokrotnie powtarzanych przez nią kłamstw dotyczących sekcji zwłok etc. Sama zainteresowana ułatwiła dzisiaj pracę swoim oponentom nie wpuszczając na obrady sejmu władz Solidarności. Dlaczego? Ciężko zrozumieć, bo argument, że miało to służyć lepszym warunkom pracy z perspektywy czasu może wywoływać tylko śmiech przez łzy.

Kolejnym tenorem wieczoru został Donald Tusk, który posłużył się sztuczką bardzo efektowną i widowiskową. Wyciągając wypowiedzi braci Kaczyńskich, w których ci mówili o konieczności podwyższenia wieku emerytalnego. Oczywiście były to jakieś pojedyncze cytaty, oczywiście wyrwane z kontekstu i oczywiście ich wykorzystanie było zwykłym trickiem. Nawet jeżeli ktokolwiek mówi o tym, że taka potrzeba istnieje to można to zrobić na wiele sposobów. Chyba, że Donald Tusk na poważnie myśli, że z którejkolwiek z tych wypowiedzi przebija się coś o 67 roku życia i o tym, żeby zrobić to byle przed Euro.

Lecz głównych aktorów było trzech. Na końcu pojawił się Janusz Palikot. Jednak zanim o jego występie, to należy zrobić mały wstęp. Tuż po występie premiera, na mównice wszedł Jarosław Kaczyński, kiedy ten przemawiał usłyszał z lewej strony sali sformułowania, by zadzwonił do swojego brata. Krzyki te były oczywiście poniżej jakiejkolwiek krytyki. Wyprowadzony z równowagi prezes powiedział: „Ten poziom nieprawdopodobnego grubiaństwa to pańska zasługa, jeśli chodzi o polskie życie publiczne. Ten poziom nieprawdopodobnego chamstwa na poziomie marzeń Adolfa Hitlera o Polakach, o losie Polaków”. Dotknięty tą wypowiedzią poczuł się inny lider „opozycji”, wywołany już, Janusz Palikot. Krytykował on Kaczyńskiego po czym dopuścił się żenującej wypowiedzi o tym, że przez PiS jest winny śmierci swojego brata, ponieważ kazał mu realizować swoje chore ambicje. Co bardziej kuriozalne nasz „wielkomiejski Lepper” tezy tej bronił w wywiadzie z Andrzejem Mrozowskim. Jeżeli ktoś ma trochę więcej oleju po raz kolejny zastanowi się, czy Palikot wciąż nie działa na rzecz Tuska, uwalniając go od trudnych pytań, ściągając debatę na temat smoleńska. Do przeciętnego Polaka i tak dotrze tylko obrazek „Kaczyński – Smoleńsk”, a w głowie ułoży się komunikat „ten stary pedał tylko o braciszku pieprzy”.

Cichym bohaterem wydarzeń byli również komentatorzy TVN24 i ich goście. Julia Pitera i Andrzej Mrozowski zastanawiali się jak to możliwe, że lider Prawa i Sprawiedliwości dał się sprowokować. Niemożliwe! Po czym dziennikarska gwiazdka opowiedziała anegdotkę o tym, jak do Margaret Thatcher nie dała się sprowokować, gdy ktoś nazwał ją kurwą. Rzucić w kogoś epitetem to niemalże to samo co puścić chamski komentarz dotyczący nieżyjącego najbliższego członka rodziny. Zresztą wypowiedź Kaczyńskiego nie była rzucona w jakimś przesadnym gniewie (typowa wypowiedź konserwatysty, który wychowywał się w czasach sprzed pojawienia się politycznej poprawności). To nie ma jednak żadnego znaczenia, bo w końcu jeżeli, ktoś porównuje Prawo i Sprawiedliwość do NSDAP to praktycznie nie ma i nigdy było z tym problemu. W drugą stronę to jednak coś innego. Na portalu Gazety Wyborczej widnieje już nagłówek „Tusk na poziomie Hitlera? To argument ostateczny, jak "ty głupi". No i oczywiście wypowiedź eksperta: „Jeżeli ktoś się w ten sposób ustawia, to po pierwsze, tworzy wroga, chce, żeby tego wroga nienawidzono, a on sam ma być widziany jak obrońca, który zapobiega strasznej tragedii. To jest bardzo manipulacyjny argument, on nie służy argumentacji, tylko kanalizacji nienawiści”. Zastanawiam się czy dr Jacek Wasilewski równie rzeczowo komentował merytoryczną „mowę miłości” Donalda Tuska z lat 2005-07. Ciekawe co dr Jacek Wasilewski ma do powiedzenia na temat słynnych już argumentów Stefana Niesiołowskiego? Pytania te, jako wynurzenia sfrustrowanego prawicowca,  pozostaną zapewne bez odpowiedzi.

A gdzie w tym całym zgiełku jest miejsce dla emerytur? Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że nie powinno być żadnego państwowego przymusu płacenia jakichkolwiek składek. Faktem jest, że wiele przywilejów emerytalnych to po prostu relikty minionej epoki. Pamiątki po czasach, kiedy mając w domu tatę maszynistę i wujka rzeźnika można było za darmo pojechać ze Szczecina do Rzeszowa na wakacje, a do plecaka schować więcej mięsa niż przeciętna rodzina miała go na tydzień. Inna sprawa dotyczy zaś wieku przechodzenia na emeryturę. W Polsce miejsc pracy nie ma i w tym kształcie ustawy prędzej doczekamy się tragedii (mega-bezrobocie, zapaść demograficzna, zwiększenie się rozwarstwienia społecznego) niż uzdrowienia, chyba i tak już śmiertelnie chorego, polskiego systemu emerytalnego. Ciekawe, gdzie będą zwolennicy 67 roku życia, gdy okaże się za kilka, kilkanaście lat, że bez pracy będzie większość ludzi po studiach i lwia część seniorów w wieku przedemerytalnym. Argument, że żyjemy coraz dużej traktuję jak ponury żart. Przeciętny Polak pracuje więcej, ma gorszą opiekę socjalną i żyje krócej niż przeciętny mieszkaniec Europy Zachodniej. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł by obniżyć koszty zatrudnienia i podatki. Może jak Donald Tusk zatrudni jeszcze drugie 100 tysięcy urzędników, a KRUS jeszcze kilkanaście lat będzie dawał posadki krewnym posłów związanych z PSLem, to na końcu okaże się, że żadna emerytura nikomu nie jest potrzeba, bo można pracować do śmierci. W końcu siedzenie na kanapie z 300 złotymi na miesiąc nikomu na dobre nie wyszło!