Oglądając dzisiejsze obrady sejmu dotyczące ustawy
emerytalnej można było tylko załamywać ręce, a powodów ku temu nie brakowało.
Wszystko zaczęło się od pani Kopacz, która jakim marszałkiem jest, każdy widzi.
Zresztą nie tylko na tym („marszałkowaniu”) skupia się krytyka jej osoby, lista
zarzutów opozycji zdaje się nie mieć końca, a sięga aż do katastrofy smoleńskiej
i wielokrotnie powtarzanych przez nią kłamstw dotyczących sekcji zwłok etc. Sama
zainteresowana ułatwiła dzisiaj pracę swoim oponentom nie wpuszczając na obrady
sejmu władz Solidarności. Dlaczego? Ciężko zrozumieć, bo argument, że miało to
służyć lepszym warunkom pracy z perspektywy czasu może wywoływać tylko śmiech
przez łzy.
Kolejnym tenorem wieczoru został Donald Tusk, który posłużył
się sztuczką bardzo efektowną i widowiskową. Wyciągając wypowiedzi braci
Kaczyńskich, w których ci mówili o konieczności podwyższenia wieku
emerytalnego. Oczywiście były to jakieś pojedyncze cytaty, oczywiście wyrwane z
kontekstu i oczywiście ich wykorzystanie było zwykłym trickiem. Nawet jeżeli
ktokolwiek mówi o tym, że taka potrzeba istnieje to można to zrobić na wiele
sposobów. Chyba, że Donald Tusk na poważnie myśli, że z którejkolwiek z tych
wypowiedzi przebija się coś o 67 roku życia i o tym, żeby zrobić to byle przed
Euro.
Lecz głównych aktorów było trzech. Na końcu pojawił się
Janusz Palikot. Jednak zanim o jego występie, to należy zrobić mały wstęp. Tuż
po występie premiera, na mównice wszedł Jarosław Kaczyński, kiedy ten
przemawiał usłyszał z lewej strony sali sformułowania, by zadzwonił do swojego
brata. Krzyki te były oczywiście poniżej jakiejkolwiek krytyki. Wyprowadzony z
równowagi prezes powiedział: „Ten poziom nieprawdopodobnego grubiaństwa to
pańska zasługa, jeśli chodzi o polskie życie publiczne. Ten poziom
nieprawdopodobnego chamstwa na poziomie marzeń Adolfa Hitlera o Polakach, o
losie Polaków”. Dotknięty tą wypowiedzią poczuł się inny lider „opozycji”,
wywołany już, Janusz Palikot. Krytykował on Kaczyńskiego po czym dopuścił się
żenującej wypowiedzi o tym, że przez PiS jest winny śmierci swojego brata,
ponieważ kazał mu realizować swoje chore ambicje. Co bardziej kuriozalne nasz
„wielkomiejski Lepper” tezy tej bronił w wywiadzie z Andrzejem Mrozowskim.
Jeżeli ktoś ma trochę więcej oleju po raz kolejny zastanowi się, czy Palikot
wciąż nie działa na rzecz Tuska, uwalniając go od trudnych pytań, ściągając
debatę na temat smoleńska. Do przeciętnego Polaka i tak dotrze tylko obrazek
„Kaczyński – Smoleńsk”, a w głowie ułoży się komunikat „ten stary pedał tylko o
braciszku pieprzy”.
Cichym bohaterem wydarzeń byli również komentatorzy TVN24 i
ich goście. Julia Pitera i Andrzej Mrozowski zastanawiali się jak to możliwe,
że lider Prawa i Sprawiedliwości dał się sprowokować. Niemożliwe! Po czym
dziennikarska gwiazdka opowiedziała anegdotkę o tym, jak do Margaret Thatcher
nie dała się sprowokować, gdy ktoś nazwał ją kurwą. Rzucić w kogoś epitetem to
niemalże to samo co puścić chamski komentarz dotyczący nieżyjącego najbliższego
członka rodziny. Zresztą wypowiedź Kaczyńskiego nie była rzucona w jakimś
przesadnym gniewie (typowa wypowiedź konserwatysty, który wychowywał się w
czasach sprzed pojawienia się politycznej poprawności). To nie ma jednak
żadnego znaczenia, bo w końcu jeżeli, ktoś porównuje Prawo i Sprawiedliwość do
NSDAP to praktycznie nie ma i nigdy było z tym problemu. W drugą stronę to
jednak coś innego. Na portalu Gazety Wyborczej widnieje już nagłówek „Tusk na
poziomie Hitlera? To argument ostateczny, jak "ty głupi". No i
oczywiście wypowiedź eksperta: „Jeżeli ktoś się w ten sposób ustawia, to po
pierwsze, tworzy wroga, chce, żeby tego wroga nienawidzono, a on sam ma być
widziany jak obrońca, który zapobiega strasznej tragedii. To jest bardzo
manipulacyjny argument, on nie służy argumentacji, tylko kanalizacji
nienawiści”. Zastanawiam się czy dr Jacek Wasilewski równie rzeczowo komentował
merytoryczną „mowę miłości” Donalda Tuska z lat 2005-07. Ciekawe co dr Jacek
Wasilewski ma do powiedzenia na temat słynnych już argumentów Stefana
Niesiołowskiego? Pytania te, jako wynurzenia sfrustrowanego prawicowca, pozostaną zapewne bez odpowiedzi.
A gdzie w tym całym zgiełku jest miejsce dla emerytur?
Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że nie powinno być żadnego państwowego
przymusu płacenia jakichkolwiek składek. Faktem jest, że wiele przywilejów
emerytalnych to po prostu relikty minionej epoki. Pamiątki po czasach, kiedy
mając w domu tatę maszynistę i wujka rzeźnika można było za darmo pojechać ze
Szczecina do Rzeszowa na wakacje, a do plecaka schować więcej mięsa niż przeciętna
rodzina miała go na tydzień. Inna sprawa dotyczy zaś wieku przechodzenia na
emeryturę. W Polsce miejsc pracy nie ma i w tym kształcie ustawy prędzej
doczekamy się tragedii (mega-bezrobocie, zapaść demograficzna, zwiększenie się
rozwarstwienia społecznego) niż uzdrowienia, chyba i tak już śmiertelnie
chorego, polskiego systemu emerytalnego. Ciekawe, gdzie będą zwolennicy 67 roku
życia, gdy okaże się za kilka, kilkanaście lat, że bez pracy będzie większość
ludzi po studiach i lwia część seniorów w wieku przedemerytalnym. Argument, że
żyjemy coraz dużej traktuję jak ponury żart. Przeciętny Polak pracuje więcej, ma
gorszą opiekę socjalną i żyje krócej niż przeciętny mieszkaniec Europy
Zachodniej. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł by obniżyć koszty zatrudnienia
i podatki. Może jak Donald Tusk zatrudni jeszcze drugie 100 tysięcy urzędników,
a KRUS jeszcze kilkanaście lat będzie dawał posadki krewnym posłów związanych z
PSLem, to na końcu okaże się, że żadna emerytura nikomu nie jest potrzeba, bo
można pracować do śmierci. W końcu siedzenie na kanapie z 300 złotymi na
miesiąc nikomu na dobre nie wyszło!