Friday, December 31, 2010

Soundtrack 2010


Kolejny rok, sesje, szkoły i prace. w 2011 proponuję rzucić wszystko. Bez zbędnych ceregieli przechodzimy do dwóch płytek podsumowujących mijający rok, którego finisz był niesamowicie zajebisty.
CD 1
1. Slowdive – When the Sun Hits
2. Lily Allen – Not Fair
3. Delphic – Doubt
4. The Smiths – There Is A Light That Never Goes Out
5. Cut Copy – Hearts On Fire
6. Animal Collective – Graze
7. Primal Scream – Loaded
8. Happy Mondays – God’s Cop
9. Afro Kolektyw – Gramy Dalej
CD 2
1. Afro Kolektyw – Mężczyźni Są Odrażająco Brudni i Źli
2. Myslovitz – Chłopcy
3. Toro Y Moi – Blessa
4. The Horrors – Who Can Say
5. Blur – Fool’s Day
6. Tymon & Transistors – Mówisz Mi
7. Lady Pank – Kryzysowa Narzeczona
8. Koloron – Bomba Atomowa
9. Blur – Girls and Boys
Wszystkie piosenki są do posłuchania na drugiej po moim blogu naczelnej stronie dla pokolenia Web 2.0 - na YouTube.com

Wednesday, December 8, 2010

Rok w zwierciadle sieka90.blogspot.com

Zostało nam jeszcze 16 dni do świąt, a niedługo potem przyjdzie nam witać rok 2011, który tradycyjnie zaczniemy z nadziejami by zakończyć jak zwykle. Grudzień i początek stycznia to również czas podsumowań końcowo rocznych, chociaż nie wszędzie bo np. w takiej szkole czy sezonie piłkarskim przełom roku to dopiero połowa zabawy. Jak rzeczy zostaną w naszych/ w mojej głowie zdecydowanie na dłużej?
4 stycznia premierę ma debiutancki album Toro Y Moi, Causers of This. Nie chce mi się rozwodzić na temat tej płytki, ale powiem tylko tak: Szkoda, że Chaz Bandick musiał tak szybko wyjaśnić i ustawić poprzeczkę na tyle wysoko, żeby już nikomu innemu nie udało się jej choćby dotknąć. Bez wątpienia najważniejszy debiut/album/artysta ostatnich dwunastu miesięcy.
27 stycznia Avatar stał się najbardziej dochodowym filmem w historii kina, czy zasłużenie? Ponieważ „generalnie filmy są średnie” to osobiście nie pofatygowałem się ani na seans, ani do wypożyczalni DVD, ani do sklepu internetowego rapidshare. Natomiast słyszałem opinię, które mnie zniechęcały od znajomych, którym ufam w kwestiach dobrego smaku. Bo widzicie dla mnie film jeśli ma fajną treść to może być nawet czarnobiały nagrany w pustym pokoju (ej no Clerks). Natomiast jeśli mamy do czynienia z typową super produkcją, której zakończenie znamy po pierwszych 10 minutach film to nawet świat 3D opracowywany przez najznamienitszych naukowców NASA nie jest w stanie pomóc. Sami rozumiecie „co to jest pusty talerz z niczym?”.
16 marca kończę ostatecznie z dzieciństwem. Było zajebiście, ale dwójka z przodu zobowiązuje.
27 marca zakończyły się wybory w PO, w których Bronisław Komorowski pokonał Radosława Sikorskiego. To pierwsza próba przeszczepienia na rodzimy grunt amerykańskiego zwyczaju wyłaniania kandydatów na prezydenta poszczególnych partii w wyniku wewnętrznych wyborów. Czy skutecznie skupiła uwagę wyborców? Myślę, że trudno oceniać tę metodę przez pryzmat tego co stało się niedługo później. Natomiast trochę szkoda, że w PO nie wygrał „człowiek z PiSu”.
10 kwietnia pod Smoleńskiem rozbił się samolot na pokładzie, którego leciało 96 ważnych polityków i wojskowych, w tym para prezydencka. W wyniku, katastrofy PiS pokazał ludzką twarz, a PO wytrącono argument, który polegał na podkładaniu Kaczyńskiemu nóg, gdy ten nerwowo nimi przebierał. Rozpoczęła się najdziwniejsza kampania prezydencka w III RP.
Połowa kwietnia 2010 roku to zapomniany czas, kiedy nad nami krążyła fantom chmura z islandzkiego wulkanu. Sparaliżowała ruch na 1,5 tygodnia, nikomu krzywdy nie zrobiła, dzisiaj już nikt o niej nie pamięta. Historia pełna zwrotów akcji, niestety bez zakończenia, trochę jak Wielki Zderzacz Hadronów.
15 maja mistrzem Polski w piłce nożnej został Lech Poznań, czyli najlepiej zarządzana drużyna w Polsce, jedyna z jakąkolwiek polityką transferową, jedyna, która zarabia sama na siebie. Jedyna, która potrafi pyknąć trzy rameczki ekipie z Włochy czy Anglii. 15 maja, po 17 latach przerwy tytuł mistrza wrócił do jedynego miasta, w którym na stadion może iść zarówno magister jak i chłopak spod kamienicy. Do miasta, gdzie niezależnie od tego czy miejscowa drużyna gra w drugiej lidze czy w pierwszej frekwencja zawsze liczona jest w kilkunastu tysiącach, a po modernizacji stadionu wygląda na to, że będzie trzeba zwiększyć pułap do kilkudziesięciu tysięcy. Jednym zdaniem, po 17 latach tytuł mistrza Polski wrócił w dobre miejsce.
22 maja prowadzona przez Jose Mourinho drużyna Interu Mediolan zdobyła Puchar Mistrzów Europy. Tym samym portugalski trener stał się wielkim fenomenem, w ciągu 7 lat przygody jako menedżer piłkarski wygrał: 6 mistrzostw krajowych (po dwa w Portugalii, Anglii i we Włoszech), 3 puchary krajowe (po jednym w każdym z krajów), 4 Superpuchary krajowe (2 w Portugalii, jeden w Anglii, jeden we Włoszech), 2 Puchary Ligii (trofeum występujące w Anglii), do tego jeden pucharu UEFA i dwa Puchary Mistrzów. W sumie w ciągu 7 lat zdobył 18 różnych tytułów. Pracował w tym czasie z Porto, Chelsea i Interem. Obecnie zatrudniony w Realu.
20 Czerwca zakończyła się pierwsza tura wyborów samorządowych o czym w dużej części już pisałem, tak więc w telegraficznym skrócie, świetny czwarty wynik JKM, który wyprzedził nawet Waldemara „uwaga jestem zawsze i wszędzie” Pawlaka, przesadzone gadanie o jakimś dobrym wyniku SLD tym bardziej, że wynik był taki sam jak zwykle. Druga tura dla męża wieloryba i konkubina kota.
29 czerwca w Grecji rozpoczyna się strajk generalny, ten dzień być może kiedyś w podręcznikach do historii będzie opisywany jako przepiękny dzień początku końca Unii Europejskiej. Grecja jest zmuszona brać pożyczkę by ratować się przed bankructwem. Upadek rozwiniętej gospodarki socjalnej niestety nikomu nie otworzył oczu, potomkowie starożytnych wychodzą na ulice. W zamieszkach umierają ludzie, budynki zajmują się ogniem, a sami zainteresowani wychodzą z transparentami „Wolimy umierać niż pracować”. I niech ktoś powie, że zaplecze socjalne nie rozleniwia ludzi… Następni w kolejce to Portugalia, Hiszpania, Irlandia, Włochy i… Polska, jeżeli rząd Tuska nie zajmie się wkrótce czymś innym niż straszeniem Babą Jagą, której na imię Jarek.
4 lipca prezydentem Polski został zaściankowy Sarmata, który urodził się i ojciec matce wiśnie przyniósł z drzewa (jak głosił spot). Prezydent wszystkich i nikogo. „Gdy pytają kim jestem, odpowiadam tym kim chcecie żebym był”, mimo najszczerszych chęci Bronisław nie potrafi zostać moim prezydentem i przywrócić mi utraconej wiary w słuszność demokracji.
11 lipca kończy się Mundial w RPA. Fajnie, że daleko doszedł kopciuszek, szkoda, że to Urugwaj a nie Ghana. Super, że wygrała drużyna, która nie zdobyła tego trofeum nigdy wcześniej, ale dlaczego musiała to być Hiszpania a nie Holandia. Bombowo, że przez miesiąc mogłem za free oglądać sobie mecze w Internecie, ale dlaczego pieprzony Iniesta znowu wszystko musiał zepsuć i dać mi kolejny powód (Chelsea 1-1 Barcelona, pamiętacie?) bym go musiał szczerze nienawidzić. Wielkiej piłce mówimy „Do zobaczenia”, przynajmniej na dwa lata, widzimy się u nas.
1 sierpnia wróciłem po miesięcznym arbeicie w Reichu. Z saksów jestem zadowolony, chociaż fiordy mi z ręki nie jadły.
6-8 sierpnia to pierwsza edycja Off Festivalu w nowym mieście - Katowicach. Chyba najbardziej udana ze wszystkich dotychczasowych, a na bank miała najlepszy Line-up (Toro Y Moi, Dinosaur Jr. A Place To Bury Strangers, The Fall, Lenny Valentino, The Horrors, Something Like Elvis, Muchy, Falming Lips). Toro Y Moi pokazał, że jest zajebisty, Kim Nowak, że jest chujowy, a PKP, że jest niewygodne.
7 sierpnia, pierwszy raz, któryś moich znajomych wziął ślub. „Wielkie nieba”, a jednak jakiś mały przełom. Dziękuję parze młodej za zaproszenie, panu młodemu radzę by nie spierdolił sprawy, panią młodą przepraszam za to co stało się dzień później [buty].
1 września drugi rok z rzędu mogłem odetchnąć z ulgą i nie wstawać na rozpoczęcie szkoły, niech żyją studia.
19 października wojna polsko-polska wchodzi na nowy etap, najpierw bito ludzi pod krzyżem, później strzelano do ludzi w biurach poselskich. Mimo wszystko szkoda, że kule nie dosięgły posła Niesiołowskiego. A zupełnie poważnie to obszerniej pisałem o tym dwie notki wcześniej. Warto zapamiętać tę datę.
5 listopada PiS strzela sobie w stopę i traci swoją piękniejszą twarz/maskę. Szkoda bo samo PJN bez żadnych struktur i bez pieniędzy nie będzie w stanie wejść do sejmu w przyszłorocznych wyborach, ale mimo wszystko mam nadzieję, że się mylę.
14 listopada kończy się najobszerniejsze podsumowanie muzyczne dekady w Internecie na Porcys.com, generalnie zawodzi chociaż warto poczytać. Płytą dekady jest podobno Moon & Antarctica, najgorsze jest to, że dobre żarty mieszają się tam często z naprawdę dobrymi typami.
23 listopada Korea Północna ostrzelała wysepkę należącą do Południowej. Wojna wisi na włosku, czyżby moje pokolenie miało szansę zobaczyć pierwszy w historii konflikt nuklearny? Europejczycy wygodnie rozsiadają się w fotelach biorą pop corn i czekają co dalej, a dalej póki co nie ma nic. Znając temperament przywódców z Pyongyangu to zabawa się może skończyć jak dostaną prowiant albo błyskotki. Zachód odsapnie i będzie mógł odłożyć w czasie przyjęcie milionów ludzi bez kwalifikacji, bez podstawowej wiedzy i bez doświadczenia w krąg swojej cywylizacji..
28 listopada Wikileaks zawstydza wszystkich największych agentów międzynarodowych wywiadów wypuszczając do sieci ponad 250 tysięcy tajnych depesz i tak dalej i tak dalej. Póki co ciężko powiedzieć jak rozwinie się sytuacja, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Waszyngtonowi się upiecze.
Wygląda na to, że to wszystko. Jak coś ciekawego się wydarzy z pewnością opiszę chociaż zapał coraz mniejszy. Na pewno możecie spodziewać się tradycyjnego soundtracku mijającego roku pod koniec grudnia. Gdyby mój blog miał okładkę jak tygodnik Time to znalazłby się na niej jako "Człowiek Roku" jego autor oczywiście. Wyraźnie zdeklasowałem resztę ludzkości, ale spokojnie za rok będę jeszcze lepszy.

Sunday, November 14, 2010

2005-2010

Ludzie są jednak ślepi.
Tak samo jak nie jestem w stanie rozmawiać o sytuacji kobiet w Afganistanie z osobą, która nie wie gdzie leży Afganistan, tak samo nie mogę rozmawiać o polityce z osobami, które swoją wiedzę opierają na Faktach lub Wiadomościach.
Historia Polski w ostatniej dekadzie ma kilka punktów krytycznych i jeden naprawdę wielki dzisiaj nieco zapomniany. Nie powiem, że byłem w pełni świadomy w tematach około politycznych, kiedy miałem 15 lat, ale z całą pewnością coś tam rozumiałem. Pamiętam pierwszą wojnę na żywo w historii polskiej telewizji (tj. Irak) i pamiętam jak zaznaczałem sobie w kalendarzu pisakiem, kiedy rozpoczęła się cała operacja, kiedy wojska amerykańskie podeszły pod Bagdad, jak Saddam ukrywał się jeszcze dłuższy czas po zakończeniu działań. Pamiętam jak Miller mówił Ziobrze, że jest zerem. Jest jednak jedno wydarzenie, o którym zapomniano, o którym dzisiaj mało kto wspomina. Mało kto dokonuje analizy polskiego społeczeństwa przez jego pryzmat.
W roku 2005 byłem „zwolennikiem” (wiecie to głupio brzmi w odniesieniu do piętnastolatka) Platformy Obywatelskiej. Skorumpowany i całkowicie zdyskredytowany rząd lewicy upadał zostawiając bardzo dużo miejsca na scenie politycznej. [Mała ciekawostka, SLD w tych wyborach, kiedy było na przysłowiowym dnie uzyskało 11% czyli 2% mniej niż w ostatnich – stąd dziwi hurraoptymizm lewicujących mediów.] Chętnych do przejęcia mandatów po rządach postpezetpeerowskich polityków było wielu, nabywców czterech. Prawo i Sprawiedliwość, centroprawicowa partia założona przez kompetentnych konserwatystów. Platforma Obywatelska, liberalna, fachowa i nowoczesna frakcja. Poza tym kuriozalna Samoobrona i niemniej oryginalna LPR. Do tego oczywiście PSL, o którym od dwudziestu lat wiadomo tylko tyle, że jest. Tak to wyglądało w 2005 roku. Pełni nadziei Polacy poszli do urn, wtedy liczyliśmy na POPiS [Word podkreślił mi to jako błąd!] koalicje dwóch największych partii szeroko pojętej prawicy. W tamtym okresie dla wszystkich było oczywiste, że różnice programowe między tymi frakcjami są kosmetyczne i nie będzie problemów. Niestety okazało się, że wygrała partia bliźniaków Kaczyńskich, dla pewnej siebie Platformy pójście na ustępstwa przy budowie koalicji były niedopuszczalne.
Przez następne 2 lata politycy PO dawali ciche przyzwolenie na szydzenie z elektoratu PiS, sami pozwalali sobie na uszczypliwości wiele razy poniżej granicy jakiegokolwiek dobrego smaku. Powstała koalicja trzech partii, które nie miały ze sobą wiele wspólnego. Zapewne część z was żyje w przekonaniu, że LPR to w zasadzie nieco bardziej radykalne skrzydło PiS. Może i tak, jednak trudno znaleźć argumentacje, która byłaby mnie w stanie do tego przekonać jeśliby wziąć pod uwagę, że do dzisiaj nie odbył się żaden masowy exodus członków mniejszej partii do większej, co byłoby zgodne z logiką. W tym momencie ja wciąż byłem jednak za Platformą, która dla mnie uzyskała status partii poszkodowanej przez los. Naiwnie wierzył w słowa liderów opozycji, którzy każdą najmniejszą gafę szeregowego członka PiS potrafili rozdmuchać do rozmiarów tragedii narodowej, którzy straszyli nas współczesnym faszyzmem – kaczyzmem, którzy potrafili obrócić skorumpowanych urzędników w ofiary gry politycznej. Łzy posłanki Sawickiej ukryły całkowicie fakt przyjęcia przez nią łapówki. Nagle wszyscy widzieli w niej kobietę, która została uwiedziona przez czarującego agenta CBA. 50 tysięcy, które zainkasowała tłumaczone było miłymi SMSami i kwiatami. Wtedy ta argumentacja do mnie trafiała, wtedy wierzyłem, że PiS podstępem podszedł biedną kobietę. Dzisiaj potrafię sobie zadać trud i pomyśleć, a nie tylko słuchać dźwięków z telewizora. Dzisiaj wiem, że niezależnie czego by nie zrobił ten agent to poseł jest posłem, wybieranym przez społeczeństwo i biorąc 50 tysięczne łapówki nie wykonuje swojej pracy należycie.
W tym okresie stało się też coś strasznego, coś czego można było uniknąć. Tusk odmawiając Kaczyńskiemu koalicji wiedział co robi z punktu widzenia rachunku politycznego, zdawał sobie sprawę, że osamotniony PiS nie będzie w stanie skutecznie rządzić, bo tworząc rząd mniejszościowy wyjdzie jako skrajnie nieskuteczny, a w absurdalnej koalicji prędzej czy później zacznie dochodzić do pęknięć i kompromitacji. Plan Tuska wydawał się być idealny, nie przewidział jednak nikt w PO drugiej strony medalu.
Naśmiewając się z elektoratu PiS, zrównując go do moherowych babć, dając przyzwolenie na skandaliczne uproszczenia w telewizji, którą PO ma za sobą, doszło – bo dojść musiało – do podzielenia się Polaków. Na tych, którzy czuli się odrzuceni przez partię, która od 2007 roku rządzi i na tych, którzy są przeciwko ciemnocie i zacofaniu. Wyborcy Kaczyńskich w ciągu dwóch lat z konserwatystów stali się faszystami. Nagle okazało się, że ci wszyscy ludzie, którzy interesowali się polityką dłużej niż 5 lat i pamiętali wszystkie wpadki i niedotrzymane obietnice Tuska z lat 90 są słuchaczami Radia Maryja. Nie było już drogi odwrotu wszystko zaczęło się kręcić. PO zdało sobie sprawę jak wiele jest w stanie ugrać, kreując negatywny wizerunek PiSowi, wielu ludzi nie chciało być kojarzonych z ciemnogrodem i zabobonami toruńskimi uciekło z grona wyborców Kaczyńskich. W ciągu dwóch lat okazało się, że partie, które miały być twórcami największej koalicji III RP nie mają ze sobą nic wspólnego. Z tej perspektywy nie dziwi mnie absolutnie podzielenie Polaków, elektorat Kaczyńskiego jest mniejszy, czuje się bardziej zagrożony staje się głośniejszy. Elektorat PO powoli rozrasta się do olbrzymiej rzeszy wyborców, którzy często interesują się polityką jak mój pies astronomią, ale czują potrzebę spełniania obywatelskich obowiązków gdzieś pomiędzy pierwszą edycją „Mam talent” a siódmą „Tańca z gwiazdami”. Nie żeby coś, ale kiedy rozmawiam z kimś o polityce i pytam czemu głosował na PO najczęściej słyszę odpowiedź „Bo za PiSu to się kłócili”. Dzisiaj jesteśmy na tym stopniu absurdalności poruszanego przeze mnie zagadnienia, że nikogo nie dziwi, iż liberalna Platforma podwyższa podatki, które obniżała konserwatywno socjalna ekipa Kaczyńskiego. I z takich absurdów można by się śmiać godzinami, tylko, że osoby, które mają olej w głowie widzą, że coś jest nie tak. Stwierdzenie „Jestem dumny, że jestem Polakiem” nagle stało się wypowiedzią skrajnie nacjonalistyczną. Kilka dni temu w Warszawie mieliśmy dwa marsze jeden organizowany przez ONR, a drugi przez środowiska skrajnie lewicowe. Ktoś może zarzucać, że Marsz Niepodległości był faszystowskim zrywem. Mnie interesuje jedno, jak to możliwe, że ta bezmózga prawicowa hołota, która najchętniej by zabiła wszystkich nie-Polaków zrezygnowała za starcia, z nielegalną kontrmanifestacją, która tak naprawdę nie służyła niczemu. Można też dopisywać różnorakie motywy marszowi organizowanemu przez ONR natomiast stwierdzenie, że to miało mieć charakter faszystowski jest grubą przesadą. Po pierwsze widziałem część ludzi, którzy brali w nim udział i to SERIO nie było zbiegowisko głodnych opierdalania ryjów murzynom skinheadów. Po drugie tych ludzi było dużo, było ich bardzo dużo, na tubie jest filmik jak ta manifestacja idzie i idzie i tak przez 7 minut. Gdyby ci ludzie chcieli, mieli takie motywy mogliby bez problemu zdezorganizować życie miasta, niszczyć wystawy sklepowe, podpalać budynki, przerwać kordon policji oddzielających ich od ludzi, którzy przyszli tylko w jednym celu, przeszkodzić im. Z jakiś dziwnych przyczyn tego nie zrobili, dlaczego? Bo może przyszli tylko pokazać, że są dumni z tego, że są Polakami?
Niestety żyjemy w czasach, kiedy gdy ktoś odmawia gejom ich praw jest uznawany za zabobonny ciemny lud. Kiedy ktoś wychodzi na ulice 11 XI w dzień tak naprawdę jednego z dwóch wielkich świąt o charakterze narodowym żeby zamanifestować swoją przynależność do narodu zostaje wrzucony do jednego worka ze skrajnymi nacjonalistami. Żyjemy w kraju, absurdów człowiek niegłosujący na PO czy SLD musi się tłumaczyć w towarzystwie dlaczego popełnia taki czyn. W Ameryce nikt nie widzi niczego złego w tym, że sąsiad ma flagę państwową przed domem cały rok, w Wielkiej Brytanii Szkoci dbają o swoją odrębność i nikt na nich psów nie wiesza. Natomiast u nas… cóż mam wrażenie, że wiersz „Kto ty jesteś? Polak mały” będzie niedługo w jakimś zbiorze ksiąg zakazanych.
Żeby była jasność ja nie czuję wielkiej dumy z bycia Polakiem, raczej się pogodziłem i nie kryje się z tym pod płaszczem terminów „kosmopolita/obywatel świata”. W haśle Bóg, Honor, Ojczyzna żadne z trzech słów nie jest mi specjalnie bliskie. Natomiast chodzi tu o fakt, iż wojna polsko-polska wybuchła nie przez rząd PiS, a przez niedojście do koalicji Tusk – Kaczyński. Można by powiedzieć, że wina za to leży po stronie poprzedniej władzy, ale przecież ilość i priorytetowość resortów jakie dostały LPR i Samoobrona pokazały jasno, że ze swojej strony PiS był skory do ustępstw. To Platforma sprawiła, że ludzie uwierzyli, iż ich psujący się samochód, sikający w domu pies, czy wygazowane piwo są winą Kaczyńskich. To ludzie Tuska sprawili, że obywatel Polski mówiący o narodzie staje się faszystą, a o potrzebie chodzenia do kościoła ambasadorem rydzykowej ciemnoty. I w końcu to ci, którzy są teraz u władzy sprawili, że my dzielimy się na lepszych i gorszych, a nie dzieli nas wykształcenie, miejsce urodzenia czy preferencje kulinarne. Dzieli nas tylko krzyżyk przy urnie w kratce wyżej lub niżej.

Tuesday, October 19, 2010

19X2010

19 października 2010 roku bez problemu mógłby zapisać się na kartach historii polskiej polityki. Mógłby, ale się nie zapisze. Zakładam, że część was jeszcze nie do końca wie co się stało. Zacznijmy może od początku.
Wstęp.
10 kwietnia dochodzi do katastrofy pod Smoleńskiem. Do dziś nikt nie jest w stanie wykluczyć żadnej teorii „dlaczego?” . Strona rosyjska zachowuje się dziwnie, podaje sprzeczne informacje, nie chce udostępnić kontrolerów „wieży” do przesłuchania dla polskich prokuratorów, podsyła kilku różnych ludzi, którzy mieli kręcić słynny już filmik , na którym rzekomo można było usłyszeć jakieś głosy czy strzały. Polska strona również nie do końca ogarnia sytuację, oddaje całkowicie śledztwo stronie rosyjskiej i umywa ręce. Ciekawie prezentuje się tu konkluzja do jakiej doszedł Ludwik Dorn. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, Nicholas Sarkozy wraz z ministrami, albo premier Zapatero wraz z ministrami, ALBO Berlusconi, nie ważne. Wyobraźmy sobie, że głowa jakiegoś zachodniego państwa umiera w katastrofie lotniczej, czy w takim momencie Francja, Hiszpania, Włochy (etc.) oddają śledztwo w ręce państwa na terenie, którego doszło do katastrofy np. Polsce. Ja nie jestem w stanie ogarnąć granicy absurdu jaka zostałaby przekroczona gdyby pod Poznaniem rozbił się Sarkozy i władze francuskie stwierdziłyby „spoko Polacy, róbcie swoje”. Nie wierzę w teorie spiskowe natomiast nasz rząd w imię stosunków z Moskwą poszedł na karygodne ustępstwa.
Rozwinięcie.
Pod pałacem prezydenckim harcerze ustawiają krzyż. Pod krzyżem gromadzą się na początku wszyscy, dla wszystkich to była tragedia, dzisiaj może jest już niemodnie się do tego przyznawać, ale jednak niecodziennie w jednej chwili umiera para prezydencka, dowództwo wojska i kilku wielkich polityków – to była katastrofa i tego nikt nie jest w stanie podważyć. Z czasem jednak krzyż zaczyna żyć własnym życiem. Staje się on dla wielu ludzi (nie dla mnie) symbolem walki z władzą. Na całym zamieszaniu zyskują – prawie – wszyscy. Lewica podnosi burzę wokół wpływu kościoła i religii, PiS po przegranych wyborach zaczyna konsolidować twardy elektorat, który jest niezbędny do wygrania wyborów samorządowych, w których frekwencja jest zazwyczaj niższa, natomiast PO ma kolejny pretekst dla tuszowania swojej polityki nic nie robienia. Kiedy Tusk i jego frakcja dochodzili do władzy, dochodzili do niej postulatami wprowadzenia podatku liniowego, zmniejszenia liczby posłów i ograniczeniu biurokacji. Jak jest dzisiaj? Platforma podnosi VAT, który jak wiadomo uderzy najbardziej w ludzi najbiedniejszych, planuje nałożenie VATu na książki, gdyż „jesteśmy jednym z ostatnich krajów UE, u którego go nie ma”. Minister Rostowski dopuszcza się kreatywnej księgowości np. nie wliczając długów ZUSu do długu państwa etc. Oczywiście Platforma może się chełpić, że nasz kraj jest zieloną wyspą, co innego jednak jeśli jest nią dzięki „małym wałkom” pana Rostowskiego. PO może się chełpić, że nie ugięła się pod presją i nie wprowadziła pakietów antykryzysowych, natomiast szkoda, że nikt nie wspomina o tym, iż w tej chwili będziemy mieć największy deficyt budżetowy w swojej historii. Oczywiście wszystkie te fakty można było zamieść pod dywan tak długo jak był krzyż pod pałacem. Polityka PO od lat jest niezmienna, straszenie ludzi nową odmianą faszyzmu, czyli kaczyzmem. Można podnieść podatki, można przez 3 lata nie wprowadzić żadnej wielkiej ustawy (ze wszystkich dotychczasowych prezydentów Lech Kaczyński zawetował najmniej ustaw), można wszystko jeśli ma się za sobą odpowiednie media, apatyczną inteligencje i bezrefleksyjną masę młodych ludzi, dla których głosowanie na „Kaczorów” jest po prostu obciachem. Krzyż był potrzebny wszystkim, TVN pokazywało go jako miejsce spotkań wszystkich faszystów, nacjonalistów, ciemnych ludzi naszego kraju, a rząd korzystał. Na przykład nie było żadnej afery wokół tego, iż premier głosował 3 razy przy uchwalaniu 1232 ustaw.
Zakończenie.
Jan Klusik modlił się pod krzyżem, kiedy jeden z przeciwników tego – jak to określił premier Tusk – happeningu kopnął go w klatkę piersiową. Jan Klusik zmarł 25 września. 19 października ktoś wpadł do siedziby łódzkiego PiSu i śmiertelnie postrzelił jedną osobę, a drugą ciężko ranił, wychodzi z niego z okrzykami o „zabijaniu pisowców”. Parafrazując Dorna, wyobraźmy sobie sytuację, w której zwolennik PiSu wpada do siedziby PO i zabija jej pracownika. To może być jak mówi Jarosław Kaczyński „finał kampanii nienawiści”, albo jak pisze redaktor Ziemkiewicz „kolejny jej etap”, po tym jak TVN pokazał zakłamaną wypowiedź prezesa PiSu, a Rada Etyki Mediów stwierdziła, że wszystko było w porządku i nie ma mowy o żadnych zakłóceniach. 16 grudnia 1922 roku po nagonce ze strony endecji zostaje zabity prezydent Narutowicz. 19 październik 2010 roku również mógłby się wpisać do historii. Natomiast pewnie zostanie zapomniany. W Faktach na TVNie był wielki reportaż o in vitro, a w szkle kontaktowym pewnie będą wyśmiewać się z wypowiedzi prezesa PiSu. Sprawy nie ma.
PS
Nie jestem zwolennikiem Kaczyńskiego, jestem przeciwnikiem Tuska.

Sunday, September 26, 2010

Daft Punk (ale nie o muzyce)

Wszyscy jesteśmy tacy sami. Chodzimy w te same miejscówki, mamy te same problemy z rodzicami. Upijamy się tymi samymi alkoholami, jaramy to samo gówno. Te same rzeczy sprawiają, że jesteśmy jeden krok bliżej rzygania. Wymiotujemy tak samo, w tych samych miejscach, w kiblu, w lesie, do koszy na śmieci. Słuchamy tej samej muzyki i narzekamy na chujową muzykę, której słuchają inni. Wszyscy udajemy, że czytamy te same książki. Oglądamy te same filmy i jaramy się na te same cytaty z nich „Choose a family. Choose a fucking big television”. Wszyscy narzekamy na te same rzeczy. Denerwuje nas polityka i wszyscy mówimy, że nie mamy na kogo głosować. Wszyscy mieliśmy identyczne magiczne dzieciństwo przed blokiem, z Królem Lwem, skakaniem z huśtawek i rzucaniem się mirabelkami czy innymi kamieniami. Wszyscy wiemy czym różni się diplodok od raptora. Wszyscy twierdzimy, że jedna rasa to ludzka rasa, że ludzie są tacy sami i wszyscy wierzymy w to, że jesteśmy przy tym oryginalni. Wszyscy prowadziliśmy kiedyś bloga, obserwowaliśmy osoby, które się nam podobają na przerwach i na portalach społecznościowych. Studiujemy te same chujowe kierunki. Tak samo przesuwaliśmy kasety VHS po obejrzeniu filmu, sramy tym samym gównem, w tej samej pozycji i wszyscy mamy identyczną plamę na papierze, kiedy się podcieramy. Gramy w te same gry, jemy te same hamburgery w tych samych fast foodach, popijamy je identyczną kolą z lodem w proporcji, kurwa, 50 na 50. I zawsze kiedy prosimy, mniej lodu, dostajemy go kurwa tyle samo. Wszyscy czekamy na ten sam piątek, w który tak samo się upijemy i z tym samym kacem będziemy się budzili pisząc do innych „kurwa, ale było”. Narzekamy na to, że liceum się skończyło. Wszyscy mamy znajomych, którzy wyglądają jak konie, chodzą w kostce, mimo że gimnazjum się skończyło i słuchają Piotra Roguckiego. Wszyscy musimy wysłuchiwać pierdolenia o tym, że prawo jazdy jest niezbędne do życia i lepiej je zdać teraz, kiedy jest się młodym. Wszyscy rodzice, którzy palą jebią nas żebyśmy nie palili, robili w naszym wieku dokładnie to samo. Wszyscy jaramy się na te same dupy, narzekamy na wczesne wstawanie i wiemy, że za kilka lat po imprezie łapiąc się za głowę zostanie nam w garści trochę włosów. Każdy z nas dałby sobie odjebać dwa palce przy stopach za przepiękne Porsche. Wszyscy co są już w klasie maturalnej stwierdzą, że w chuj takiego bełkotu nie czytali nigdy, a wszyscy co jeszcze nie drżą o swoją maturę pomyślą, że dobry wpis w chuj. Każdy z was po przeczytaniu tej notki stwierdzi, że kurwa on wcale tak nie ma, każdy z was czytając powyższe zdanie pomyśli, że to raczej oczywiste, bo nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Fakt jest taki, że jakimś dziwnym trafem to ja jestem lepszy.

Monday, September 13, 2010

50 Płyt Wszech Czasów - Ranking Wielki Jak Cholera

Idąc za ciosem wielkich podsumowań, rok temu mieliśmy 30 zespołów eva' (skład już się lekko przeterminował co prawda, ale było). Na początku nowej dekady natomiast proponuję wszystkim 50 płyt wszech czasów. Krótka piłka, nie znasz ich? Nie mamy o czym rozmawiać! Ja wiem, że zaraz się pojawi, jakiej płyty zabrakło, czemu to wyżej od tego, nvm. Układając ranking dałem sobie tylko jedno ograniczenie, krzywdzące dla niektórych zespołów, band nie może być reprezentowany przez mnogą liczbę płyt, stąd odczuwalne braki: Kid A, Revolver, Autobahn czy Wish. Wybaczcie i czytajcie.

50. Lily Allen - It's Not Me, It's You [2009]
49. Depeche Mode - Violator [1990]
48. Renton - Take Off [2008]
47. Madness - Absolutely [1980]
46. Oasis - (What's the Story) Morning Glory? [1995]
45. U2 - War [1983]
44. The Horrors - Primary Colours [2009]
43. Muchy - Terroromans [2007]
42. Bloc Party - Silent Alarm [2005]
41. The Pains of Being Pure At Heart - The Pains of Being Pure At Heart [2009]

40. Bjork - Homogenic [1997]
39. Nirvana - MTV Unplugged In New York [1994]
38. The Strokes - Is This It [2001]
37. Cut Copy - In Ghost Colours [2008]
36. David Bowie - Low [1977]
35. The Rapture - Echoes [2003]
34. Toro Y Moi - Causers of This [2010]
33. The Car Is On Fire - Lake & Flames [2006]
32. The Clash - Combat Rock [1982]
31. Daft Punk - Discovery [2001]

30. Air - Moon Safari [1998]
29. Sex Pistols - Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols [1977]
28. The Jesus And Mary Chain - Psychocand [1985]
27. Franz Ferdinand - Franz Ferdinand [2004]
26. LCD Soundsystem - Sound of Silver [2007]
25. Slowdive - Souvalki [1993]
24. Cocteau Twins - Treasure [1984]
23. The Velvet Underground - The Velvet Underground & Nico [1967]
22. Blondie - Parallel Lines [1978]
21. Afro Kolektyw - Połącz Kropki [2008]

20. Lenny Valentino - Uwaga Jedzie Tramwaj [2001]
To bodaj najbardziej poruszająca polska płyta jaka kiedykolwiek powstała i chyba nikt się nie spodziewał, że teksty na taki krążek mógł napisać człowiek, który wśród strzelców wyborowych byłby ślepcem. No bo nie oszukujmy się, tyle razy ile w Myslovitz Rojkowi jakiś liryk wyszedł to było przy nim już pięć następnych fatalnych, przykład z "Miłości W Czasach Popkultury": "Ale ja nim mnie pożre lęk /Strzelę sobie w łeb w tą piękną noc /I znów zdławię pusty śmiech /Strzelę sobie w łeb /Już odbezpieczam następną butelkę" - czyli, że porażka. Nie zawodzą za to instrumentaliści z Maćkiem Cieślakiem na czele, wytwarzając klimat, który wspaniale uzupełnia się z pełnymi nostalgi słowami o dzieciństwie. Czasami sobie tak myślę, może lepiej, że Lenny Valentino zostawiło po sobie ledwie jeden krążek, to jeszcze bardziej dodaje mu tajemniczości i niezwykłej atmosfery towarzyszącej każdemu przesłuchaniu. No i wycisnęli z konceptu wszystko co najlepsze.
Najlepszy instrumental: Dzieci 2

19. M83 - Saturdays = Youth [2008]
Co ciekawe na podstawie miejsca 19 i 20 można zrobić małą historyjkę, bo jeśli Lenny Valentino wyczerpują temat dzieciństwa, to Gonzalez z tym samym wirtuozerskim kunsztem oprawia w muzyczne ramy tematykę wakacji i nastoletniej miłości. Do tego wskrzeszanie ducha shoegazu spod znaku Cocteau Twins, wokal Kibby, która z właściwą sobie aparycją piętnastolatki przekonuje nas, że chce być grobem czekający na kogoś kto go pokocha. To jedna z lepszych płyt minionej dekady, na której Anthony Gonzalez, bo tak właściwie to "jego płyta" dosięgnął swojego małego absolutu i tylko żal, że grali w Gdyni a nie w Mysłowicach...
Najlepsza piosenka będąca ciekawym rozwinięciem innej piosenki: Kim and Jessie

18. Pavement - Slanted and Enchanted [1992]
Pavement to uosobienie wszystkich cnót amerykańskiego indie. Z jednej strony słychać ten garaż, coś jakby brak warsztatu, a z drugiej bije po uszach ta melodyjność i radość z grania. No a poza tym nie ważne czy Pitchfork przesadza czy nie to 10.0 nigdy piechotą nie chodzi. To płyta, której nie można nie docenić, zespołu, który nie może wzbudzać innych skojarzeń jak tylko pozytywne.
Najlepsza piosenka poniżej dwóch minut: Two States

17. Sonic Youth - Daydream Nation [1988]
Już od pierwszych dźwięków nie mamy wątpliwości, że obcujemy z płytą nietuzinkową. Potwierdzają to kolejne sekundy openera i wszystkie późniejsze piosenki. Niezwykła energia, ta sama radość z grania, która żyje w muzyce Pavement, żyje również u Soniców, choć nie zawsze jest tak oczywista, chowa się pod zgiełkiem gitar by uśpić naszą czujność i otworzyć nam oczy w najbardziej niespodziewanym momencie, kiedy idziesz do warzywniaka, na tramwaj czy siedzisz przed komputerem.
Najlepszy opener: Teen Age Riot

16. New Order - Technique [1989]
Jeśli New Order udało się nagrać mechaniczne i smutne disko pt. Blue Monday w ponurym Manchesterze to możecie sobie wyobrazić co udało im się zmajstrować, kiedy północną Anglię zamienili na Ibizę. Album zaczyna się wersem "You're much too young to be a part of me", który skądinąd świetnie koresponduje z tekstem, piosenki tytułowej z debiutu Happy Mondays, a ci w końcu było nie było, nagrywali dla jednej stajni i byli z jednego miasta. New Order jak żadna inna kapela nie łączyli w ten sposób muzyki rockowej z dyskotekową, a dzisiaj są jedną z najbardziej wpływowych kapel dla anglosaskiej sceny gitarowej, nawet jeśli raz wychodzi z tego Cut Copy a raz koszmarek Delphic.
Piosenka o najprzyjemniej kojarzącym się tytule: Love Less

15. The Stone Roses - The Stone Roses [1989]
Podobno to najlepszy w dziejach brytyjskiej muzyki debiut, nie mam pojęcia czy faktycznie tak, natomiast nie będzie już w moim rankingu płyty, która będąc wyspiarskim debiutem byłaby wyżej. Szczerze mówiąc słyszałem tak negatywne opinie na temat wszystkiego związanego ze Stone Roses muzycznie po tym krążku, że nie odważyłem się sięgnąć już po żaden inny, no prócz solowego Browna (co swoją drogą tylko potwierdziło wyjątkowość omawianego wydawnictwa). Kupując album warto rzucić okiem czy mamy do czynienia z wersją US, ta zawiera jeszcze genialne Fools Gold. No i podobno Gallagher (chuj wie, który) postanowił po koncercie Stone Roses, promującym tę płytę, zostać muzykiem!
Najlepsze trzy piosenki z brzegu: I Wanna Be Adored, She Bangs The Drums, Elephant Stone

14. Max Tundra - Parallax Error Beheads You [2008]
Ben Jacobs ma 150 wzrostu i jakieś 150 pomysłów na ułamek sekundy. Ten karzełek na koncercie robi wszystko skacze obok klawiszy, tańczy pod ścianą, wyciąga dziwne instrumenty i śpiewa z kartki. Po koncercie rysuje swoim fanom sowy na koszulkach, żeby wyglądały na takie same jak te, które on sam sprzedaje. Dosyć jednak o personie, pomówmy o muzyce, a ta jest... i w tym momencie zaczyna mi brakować słów w jakie mógłbym ubrać twórczość Jacobsa. Może coś takiego: MfkdjhffsdSDFSfweuwnfsdfFsdfnwidjDGDFGSDFOSDfbsdbahbdhWESDdj? Posłuchajcie sami.
Najromantyczniejsza piosenka: Until We Die

13. The Smiths - The Queen Is Dead [1986]
Tak przy romantykach jak jesteśmy. "They were born /And then they lived and then they died /Seems so unfair /And I want to cry", "And if a double-decker bus /Crashes into us /To die by your side /Is such a heavenly way to die" czy "And now I know how Joan of Arc felt ". Morrissey na wysokości tego albumu był kimś w stylu mistrza świata? Biorąc pod uwagę, że to ostatni krążek Smithsów, to ogarnia człowieka żal, że zespół nigdy nie postanowił nagrywać dalej razem by kontynuować wznoszącą tendencję.
Piosenka, której lepiej nie coverować: Bigmouth Strikes Again

12. Interpol - Turn On The Bright Lights [2002]
Bardzo lubię debiut Interpol, na co wskazuje ten ranking. Uwielbiam go za jego działanie na zmysły, kiedy słuchając "Untitled" zawsze odczuwam wielkomiejską atmosferę, kiedy w "PDA" osiągają szczyt kopiowania Joy Division robią to jednocześnie dobrze i bez utraty twarzy. Na niekorzyść krążka działa czas, a właściwie jego wpływ na autorów tego skądinąd dziejowego albumu. Dzisiaj wiedząc co zaczęło się dziać od drugiej płyty i wiedząc jak skończyło się to na czwartej coraz trudniej jest oderwać debiut od kontekstu i autentycznie się nim zachwycić.
Piosenka, która najlepiej pomaga wybrać imię dla córki: Stella Was a Diver And She Was Always Down

11. Primal Scream - Screamadelica [1991]
Proroczo rozpoczyna się ten krążek, od wersów "I was blind, now I can see". Ten album jest przesiąknięty narkotykami, wizjami i tak dalej. Praktycznie do każdej piosenki pasuje przymiotnik hipnotyzująca. Screamadelica powinna być na wystawkach w sklepach z dopalaczami. To jedyna płyta, która powinna być sprzedawana na gramy. Plotka głosi, że każdy track jest hołdem dla innego narkotyku.
Najlepsza piosenka, w której użyto samplu z filmu: Loaded

10. Animal Collective - Strawberry Jam [2007]
Nie wiem ile prawdy jest w stwierdzeniu, że w drugiej połowie lat 00 wystarczyło w tagach mieć coś z folkiem żeby na Porcysie dostać powyżej 6.5, wiem natomiast, iż Strawberry Jam to zjawiskowy album z cyklu tych, które rzadko się zdarzają. Animale byli swoją drogą w drugiej połowie minionej dekady takimi Beatlesami, takimi Radiohead z pierwszej połowy tej samej dekady, oni nie nagrywali rzeczy słabych, każda EPka, każdy pełny album wnosiły świeżość i dopisywały nową jakość w muzyce. Najwyżej zanotowany amerykański album na mojej liście.
Piosenka z najlepszym otwarciem: Peacebone

09. Happy Mondays - Pills'n'Thrills And Bellyaches [1990]
"Son, I'm 30 I only went with your mother 'cause she's dirty". Shaun Ryder niewątpliwie jest najlepszym poetą od czasów Yatesa, a Bez najlepszym tancerzem w ogóle. Happy Mondays zniszczyli Factory Record, ale zanim to nastąpiło wydali też album, który idealnie oddawał ducha przełomu lat 80 i 90 w brytyjskiej muzyce gitarowej i zmuszał do poważnego potraktowania Manchesterskiego Madchesteru, bo niezależnie od tego co pierdolił Ian Brown, on istniał i był zjawiskiem.
Najlepsza piosenka z teizmem w tle: God's Cop

08. Cool Kids Of Death - Cool Kids Of Death [2002]
Pomimo, że to Afrojax jest najlepszym polskim tekściarzem, że to Lenny Valentino stworzyli najbardziej przejmujący album na naszym podwórku, czy tego, iż to Renton nagrali hymn rodzimego niezalu to Cool Kids Of Death wydali najciekawszą płytę. Uciekając się do taniego buntu, bawiąc się wizerunkiem i flirtując z mainstreamem, CKOD nigdy nie przeskoczyli poprzeczki, którą postawili sobie swoim debiutem, a postawili ją zajebiście wysoko. Czerpiąc z najlepszych wzorców zza granicy dołożyli do tego swój bezczelny wizerunek i pierwiastek słowiański, taki właśnie jest przepis na najlepszą polską płytę wszech czasów.
Najlepsza piosenka, która balansuje na krawędzi między Love a Hate: Uważaj

07. Blur - Parklife [1994]
W latach 90, żaden inny zespół nie wydał tylu dobrych piosenek co Blur. Żaden inny wykonawca przez tyle sezonów nie miał tak równej formy. Chciałoby się rzec, że Blur grał jak nigdy, a przegrywał jak zawsze, bo po całej dekadzie, kiedy Albarn, Coxon i spółka byli na szczycie w głowie szarego obywatela pozostało tylko, zajebiste skądinąd "Song 2", a krytycy i tak wolą MBV i Radiohead. To były czasy, moi drodzy 6 równych albumów, z wielką trójcą Parklife, Blur, 13 no i wieńczący wszystko Think Thank z 2003. Jednak mój wybór padł na pierwszy z wymienionych, który najlepiej oddaje pogodnego brytyjskiego ducha Blur, co by nie było to wycisnęli wtedy wszystko z tego całego britpopu, a i tak wykraczając daleko poza niego, uwypuklają to zresztą kolejne albumy.
Najlepsza piosenka dla dziewczyny i chłopaka: Girls & Boys

06. Kraftwerk - Die Mensch Machine [1978]
Niemiecki jedynak w całej 50 dorobił się wysokiej pozycji na liście albumów wszech czasów nie tylko za zasługi, broń boże. Dorobił się jej dlatego, że nagrywał taśmowo zajebiste płyty, a szukanie słabych piosenek Kraftwerk to jak szukanie Yetiego. Die Mensch Machine to w mojej opini szczytowe osiągnięcie Dusseldorfczyków (?). Brak słabych czy chociaż zbędnych sekund, atmosfera odhumanizowania i poczucie towarzyszenia z czymś dziejowym, z czymś DZIEJOWYM.
Najlepsza piosenka do nocnych podróż tramwajami: Neonlicht

05. The Beatles - Sgt. Pepper's Lonley Hearts Club Band [1967]
Beatles to najważniejszy, najbardziej wpływowy zespół wszech czasów, a Sierżant Pieprz to jeden z najlepszych albumów muzyki pop. W większości tego typu rankingów, zajmuje pierwsze pozycję, a więc chyba nie muszę niczym tłumaczyć jego wysokiego miejsca i u mnie, czyż nie?
Najlepsza piosenka: Within You Without You

04. Radiohead - Amnesiac [2001]
Ostatecznie nie miałem wątpliwości, że jeśli jakiś krążek Radiohead ma być u mnie w rankingu to musi to być Amnesiac. Jak żaden inny w dyskografii Oxfordyczków łączy z sobą ich dwie dusze, gitarową i elektroniczną, wyciskając z obu to co najlepsze, nagrany w szczytowej formie. Spójny a jednak dość eklektyczny, no bo jak? Z jednej strony Pyramid Song, z drugiej Knives Out, a wszystko wieńczy Life In a Glass House.W mojej opinii jedyny album tak pełnie definiujący i na tak wysokim poziomie całość Radiohead.
Najoczywistszy przejaw geniuszu Radiohead: Like A Spining Plate

03. My Bloody Valentine - Loveless [1991]
Szczytowe osiągnięcie Shoegazu, najwspanialszego gatunku muzycznego. Niezależnie od tego czy tworzyło się przed czy po MBV, kolejne krążki shoegazu zawsze były porównywane do Loveless i zawsze przegrywały, Slowdive, Ride, Chapterhouse, Cocteau Twins, czy ostatnio M83 i Pains of Being Pure At Heart, żaden z tych zespołów nie zbliżył się do Loveless. Powiedzmy sobie szczerze i otwarcie, Loveless to już bardziej dzieło sztuki niż jeszcze zwyczajny album rockowy. Zawiera w sobie całe to piękno, którym naznaczone są inni np. Treasure, Saturdays = Youth, Souvalki, ale jest jednocześnie dużo bardziej oczywiste, niepodlegające dyskusji. Zapomniałem wspomnieć, że to najromantyczniejsza rzecz jaka powstała i nie chcę ograniczać tego tylko do kategorii muzyki.
Najbardziej niepodważalny dowód na powyższy tekst: When You Sleep

02. Joy Division - Closer [1980]
Tymczasem na drugim miejscu mamy album, do którego słowo piękno również pasuje, ale to inne piękno niż w przypadku Loveless. Piękno napiętnowane autodestrukcją i depresją. Hooky i Bernard tworzyli świetną muzykę kiedy byli New Order, ale zanim to się zaczęło był jeszcze Curtis. Nie ma sensu przytaczać tu całej biografii Curtisa i historii Joy Division. Ten album jest głęboki, wielowarstwowy i w pewien sposób nieśmiertelny. Nie mam pojęcia czy ktoś prowadził kiedyś badania na temat tego przy jakiej płycie najczęściej licealiści popełniają samobójstwo, ale daje stówkę, że to właśnie Closer.
Najlepsza ostatnia piosenka na płycie: Decades

01. The Cure - Disintegration [1989]
Disintegration to najlepszy album w historii, dlaczego? Łączy ze sobą piękno miejsca trzeciego ze szczyptą posępności miejsca drugiego. Disintegration to szczytowe osiągnięcie lat 80, które skupiło w sobie całą tamtą dekadę jak w soczewce, przygnębienie wiejące z początku (the Cure, Joy Division, Bauhaus) z pięknem i eteryczną atmosferą charakterystyczną dla np. Cocteau Twins i całego takiego "protoshoegazu". Jest ona idealnym wyjściem Roberta Smitha z jego poszukiwań trwających całe 10 lat od nagrania pierwszej płyty. Osiem krążków musiał nagrać wraz ze swoją gromadką żeby stworzyć dzieło kompletne i skończone. The Cure to jeden z tych zespołów, które zawsze działały między mainstreamem a niezalem i może dlatego Disintegration nigdy nie dostała tego na co zasłużyła od strony krytyków muzycznych.
Najsłabsza piosenka: Love Song

Thursday, August 26, 2010

Friday, August 20, 2010

Futbol z drugiej strony.

Wyniki sondy są przybijające, 70% czytelników tegoż blogu nie interesuje się piłką nożną w ogóle. Skąd się to bierze, dlaczego najpiękniejszy sport świata odrzucany jest przez wielu i szufladkowany jako rozrywka dla plebsu? Jakim cudem ktoś twierdzi, że wydanie 100 PLN na koncert jest w porządku a na mecz to już strata pieniędzy? Boli mnie okropnie, kiedy osoby nie siedzące w futbolu zniżają mecz piłkarski, święto, do stwierdzenia „kilku facetów biega za kawałkiem gumy”. To się po prostu w głowie nie mieści jak wielka jest ignorancja przeciwników tej pięknej gry. Równie dobrze mógłbym stwierdzić, że koncert Beatlesów to było 4 kolesi, którzy szarpali metal przyczepiony do drewna, Miles Davis to asfalt, który dmuchał w polerowaną rurę, a freski w Watykanie to rysunki tylko, że na ścianie a nie kartce z bloku.
Przyszedł czas żeby się obudzić i zrozumieć, że piłka nożna to nie jest 90 minut nudy. To jest uczta, to jest święto. Futbol to zjawisko, w którym pierwiastek romantyczny w postaci kibicowania, cudownych bramek i wielkich osobowości miesza się z pierwiastkiem ścisłym, w tej roli żelazna taktyka, konsekwencja i rzuty wolne bite co do milimetra. Przecież wszystkie mecze piłkarskie są zupełnie inne, to jest szaleństwo, sport oficjalnie uprawiany od ponad stu lat nie potrafi się powtórzyć. Z innej ręki, koncert muzyczny. Przecież setlisty ustala się już przed koncertem, na gigu takiej Madonny wszystko jest dopięte na ostatni guzik, ona co wieczór gra tak samo, odwala fuszerkę, wychodzi śpiewa to samo w ten sam sposób. Wpiszcie piosenkę i odpalcie ją na youtube z 4 różnych gigów z tego samego tournee! A mecz? Ktoś powie „przecież 100 milionów meczów przed tym kończyło się już wynikiem 3-0”, większej bzdury nie słyszałem, boisko rządzi się swoimi prawami. Każde spotkanie to odmienne założenia taktyczne, wykonywane z największą starannością przez poszczególnych ludzi, którzy posiadają w sobie ten boski pierwiastek „innego wymiaru inteligencji”.
Wielu szarych kibiców było zawiedzonych wynikiem finału mundialu, że niby tylko 1-0. Bardzo złe podejście, w piłce nożnej podobnie jak na przykład w muzyce nie trzeba ustrzelić hattricku żeby wygrać mecz. Iron Maiden np. nagrali ostatnio kolejną płytę, która brzmi jak wszystkie 20 przed nią, i co, że muzycy tej grupy z pewnością mają lepszy warsztat niż ci z Sex Pistols czy Joy Division skoro ani przez sekundę, żadna solówka nie zbliża ich do absolutu? Ironi strzelają gole tylko, że samobójcze. Tak samo jest w futbolu, to nie ma znaczenia jak świetny posiadasz drybling, ile razy umiesz podbić piłkę, jeśli nie dasz się okiełznać trenerowi, nie pojmiesz niuansów taktycznych, nie zrozumiesz, że jesteś tylko jedną z twarz kolektywu to możesz być bohaterem tylko własnego podwórka. Faktycznie finał skończył się jedną bramką, ale trwał emocjami, żelazną konsekwencją, bezbłędnym egzekwowaniem trenerskich wskazówek.
Każdy z was wie, że dobry producent potrafi nawet z średniego zespołu wycisnąć zajebisty numer/płytę. Nie każdy z was rozumie po co 11 kolesiom jest potrzebny ktoś kto powie im jak kopnąć piłkę. Nie w tym rzecz, trener nie musi mówić zawodnikom jak mają biegać. On musi być ich ojcem, bratem i terapeutą. Musi być matematykiem, kryptologiem, który przełamie szyfry obcej defensywy, musi znaleźć sposób na przypiłowanie zębów ofensywie rywala. Jak wielu z was trywializuje rolę piłkarskiego menadżera? Ci współcześni filozofowie są niezrozumiali, są odludkami, historia nie pamięta wielu świetnych trenerów, zawodnicy przechodzą do historii, drużyny, stadiony i mecze, trenerzy? Za rzadko. Ale czasy się zmieniają, wspominałem o matematycznym, ścisłym pierwiastku piłki nożnej. Jose Mourinho udowadnia, że trener nie musi być kolesiem co stoi gdzieś z boku i mówi zawodnikom, którą nogę mają postawić teraz. Nie dość, że jest bodaj najtęższą głową współczesnej myśli piłkarskiej, nie dość, że w ciągu 7 lat kariery zdobył 20 trofeów, to jeszcze jest synonimem zajebistości z nienaganną stylówą. Człowiekiem, który przełamuje tabu, kiedy po raz drugi zdobył Puchar Ligii rzucił medalem w trybuny mówiąc: Ja już taki mam. Ciągle jednak nie doszliśmy do meritum, o co kaman z tym pierwiastkiem ścisłym, z fizyką i matematyką futbolu. Otóż czytajcie uważnie, czy znacie klub piłkarski Porto? Zakładam, że 1/3 może znać. Mourinho prowadził Porto, w sezonie 2003/04 zdobył puchar Ligii Mistrzów (to coś jak 10 milionów sprzedanych płyt i ocena 9.5 na pitchforku). Po drodze pokonał – UWAGA ZNAJOMA NAZWA – Manchester United, nie dlatego, że miał lepszych zawodników, ładniejsze koszulki, bogatszego sponsora, czy rywale mieli gorszy dzień, ale dlatego, że rozłożył defensywę wyspiarzy na części pierwsze, znalazł słabe punkty w machinie z północy Anglii.
W piłce nożnej nie ma miejsca na przypadek, to, że zawodnik biegnie w lewo nie wynika dlatego, że tam mu się podoba. To tak samo jak w muzyce, w pewnym miejscu pasuje tylko pewien akord, czasami trzeba odrzucić chujową solówkę na rzecz dobrego mostku. Przyznaje, że czasami trzeba głęboko spojrzeć, aby zobaczyć piękno, równo przesuwające się linie defensywy, misterne prostopadłe podania czy wysmakowane krosy wzdłuż boiska. Ale warto. To tak samo jak z muzyką, od razu doceniłeś Kid A? Urodziłeś się z uwielbieniem dla Loveless? Bramki są tylko wiśnią na torcie zwanym piłką nożną. Torcie przepysznym dodam jeszcze.

Sunday, August 1, 2010

13 rzeczy, które miały wpływ na naszą generację.

By dobrze zacząć swój wywód muszę zabrać się za określenie co znaczy „nasza”. Ramy początkowe jest umiejscowić niezwykle łatwo, mamy na myśli osoby, które z okresu PRL nie mają żadnych wspomnień, niech będzie, że generację otworzyły roczniki 1987/88. Niezwykła sztuka to natomiast zamknięcie klamrą z tyłu, kto z młodszych jeszcze się łapie, a kto już nie. Trudność leży w zasobności portfeli rodziców i określenia jak szybko bryza zachodu przyszła do ich domu. Moim zdaniem średnio wypada to na Euro w Szwecji, a nawet eliminacje na mundial w USA. Po nas nie ma już nic. Może jest to wielkie przegięcie, ale obserwując ludzi młodszych, dzisiejszych gimnazjalistów, mojego brata z pierwszej podstawówki zdaje sobie sprawę z tego jak wiele nas dzieli. My wychowaliśmy się w epoce dla Polski przełomowej, kluczowej, natomiast oni przyszli już na gotowe, ci przed nami natomiast w większości ciągle noszą brzemię innego myślenia. O ile dla nas komputery czy telewizory stanowią tylko pewne z rozrywek o tyle dla tych urodzonych na wysokości połowy lat 90 i później są to już monopoliści. Jesteśmy ostatnimi rocznikami, którym udało się nie wpaść całkowicie w maź bezkształtnej szarości spod znaku, możesz być jaki chcesz, możesz być sobą, więc idź na dobre studia. Nam częściowo udało się uniknąć tego zachowując pewien indywidualizm. Młodsi nie mają tego luksusu. Kończąc smutno-zawodząco-narzekającą część notki przejdźmy do przyjemniejszej – 13 zjawisk, które najbardziej wpłynęło na naszą generację (bez podziału na miejsca).
Kolorowe katalogi (+ kolekcje z segregatorów) . Zapewne tym momencie wielu z was nie do końca jeszcze rozumie o czym piszę, dałem to jako pierwsze żeby później było lżej, nie odchodźcie od monitorów. Kto z was jednak nie jarał się zabawki, garnki, ubrania, zegarki, filiżanki i wszystko inne od tego co było w domu, a co można było znaleźć w katalogach Quelle czy innych zachodnich sklepów? Jestem prawie pewien, że wielu z was czekało na nowe „książeczki Lego” i opracowywało plany co kiedy dostanie, bądź kupi sobie jak dorośnie. Później wszyscy skrzętnie archiwizowali stary numery w pudełku po butach, na własnej półce, po łóżkiem//gdziekolwiek. Druga część tego punktu odnosi się już do czego troszkę innego, zjawisko to występuje do dzisiaj choć już nie na taką skalę i jest chyba bardziej olewane, a i skierowane do trochę innego targetu. Kiedy wszystko było inne każdy zbierał Świat Wiedzy, albo jakieś inne jemu podobne badziewie. Do tego dochodziły gazety o komputerach dla całej rodziny w klimacie Easy PC, czy PC Okay, gdzie na ostatnich stronach można było zapoznać się ze sztuką tworzenia wizytówek za pomocą programu Microsoft Word. Konia z rzędem temu kto pamięta jak nazywała się gazeta, do której dodawano kamienie szlachetne.
Bajki z zachodu i dalekiego wschodu. Najpierw nie było niczego później pojawiły się Czarodziejki z różnych planet i ciał niebieskich. To mnie nie ruszyło. Wielkim wstrząsem natomiast było poznanie Dragon Balla czy Pokemonów. Każdy znał nazwy wszystkich bohaterów czy istot tych bajek. Każdy zbierał dodatki z chipsów, Tazosy, karty. Naklejki z rogalików. Ściągał emulatory i grał na PC w gry z Gameboya. Wszyscy wiedzieli, że Ash kocha Misty, że Pikachu nie ma prawa tak wymiatać jak w bajce, że Charrizard powinien był słuchać swojego pana. Jeśli zaś o Dragon Balla idzie to dyskusje o tym czy lepszy jest Songo (Goku) czy Vegeta trwały miliardy godzin, a na ich podstawie można by niejedną książkę napisać – moim zdaniem ten drugi. Co do bajek z zachodu, to każdy kto miał kablówkę pamięta jak na Cartoon Network leciała sama Hanna Barbera i piloty kilku – dzisiaj już – klasyków takich Johny Bravo, Laboratorium Dextera czy Krowa i Kurczak, z tym ostatnim zresztą wiąże się ciekawa historia, otóż w pilocie do tej bajki pokazano „całych” rodziców. Warto dodać, że wszystkie te kreskówki były po angielsku. No i perły Disneya, kto nie zaśpiewa Hakuna Matata czy Barwy, które kolorowy niesie wiatr, hę?
Awans Polski na Mundial 2002. Było kilka chwil ze świata sportu i polityki, które pojawiają się w życiorysie każdego z nas, wielkie wybory Kwaśniewski/Wałęsa, walka Gołoty z Tysonem, powódź tysiąclecia [tę część notki pisałem jeszcze w marcu, hehe], wojny na Bałkanach czy WTC. Żadna z nich jednak nie równa się temu co działo się przy okazji udziału polskiej kadry na mistrzostwach w Korei i Japonii. To było kilka miesięcy czystej ekstazy. Komentatorzy podkreślali historyczność wydarzenia („my na mundialu po 16 latach przerwy”). Był to czasy kiedy każdy chłopiec grał w piłkę i żadnemu z nich wtedy nie przeszkadzało, że ma na plecach nazwisko czarnoskórego zawodnika. Oli, Dudek, Kałużny, Wałdoch, Hajto, Zieliński, Kryszałowicz, bracia Żewłakow, wtedy każdy wiedział kim oni są. Mieli wrócić z tarczą, a jak się skończyło – wiemy. Zanim jeszcze wyjechali byli na… gorących kubkach. Możecie mówić co chcecie, ale chłopcy którzy piłkę uznawali za głupotę grali z nami.
Transformacja gospodarcza. Nie trzeba było oglądać wiadomości, interesować się poziomem bezrobocia i ilością punktów procentowych jaką osiągała inflacja by wiedzieć, że coś się działo. Co prawda nigdy nie używałem w sposób świadomy „starych” pieniędzy, aczkolwiek doskonale je pamiętam. Mam też obrazek w głowie kiedy wprowadzono nowe i mój wujek wytłumaczył mi ich wszystkie tajniki, że znak wodny w środku, że 50 i romb obok są wypukłe – dla osób niewidomych. To co jednak było wszechobecne i po części zostało do dzisiaj jako swoisty „pomnik” transformacji to blaszaki i tak zwane pawilony handlowe. Zasada ich działania była prosta, dużo, kolorowo, prowizorycznie. Jak to się skończyło? W wakacje 2009, ludzie z warszawskiej sali pod PKiN byli w szoku, że ktoś chce ich wywalić z miejsca gdzie „pani, ja 20 lat pracowałam!”. Doszło do starć z policją. Karać plebs!
Raczkujący Internet, pegasusy i komputery. Chronologicznie zacznę od środka, trzeba Pegasusom oddać sprawiedliwość, kartridże z Mario, Tankami czy Contrą były szczytem tego co pojmowano wtedy za digitalną rozrywkę dla całej rodziny. Później był czas pierwszych komputerów, które stały się hitem komunii świętych, zabawna sprawa zresztą – trochę nie pojęta dla młodych, że można było wtedy zadać pytanie „Ej masz komputer?”. Co z tego, że były cienkie jak barszcz, ciągle się wieszały i generalnie nie dawały rady. Pamiętam do dziś mój zawód kiedy okazało się, że Simsy mi nie działają. Byłem prawdopodobnie pierwszą osobą u mnie w mieście, która miała te grę, jak wczoraj mam przed oczami sytuacje kiedy pokazuje kumplom pudełko z oryginałem, a oni patrzą się na mnie i nie wiedzą o co chodzi. Kilka miesięcy później „musieli się ustawiać w kolejce do pożyczania”. A co do początków Internetu. Mam nadzieję dorobić się wnuków i opowiadać im o tym jak ściągałem piosenkę całą noc bo miałem transfer liczony w bajtach, a do tego nie wolno było podnosić słuchawki telefonicznej bo się wtedy wszystko wyłączało – stałe łącze to luksus, z którego nie zdajemy sobie sprawy, a na który 10 lat temu jeszcze mało kogo było na to stać.
Plastikowe zabawki i gry planszowe. Tandetne, ohydne, plastikowe – takie były zabawki lat 90, często pamiętające jeszcze głęboki PRL, po wujkach, kuzynach etc. Pośród nich zdarzały się jednak perły. Weźmy na to żołnierzyki. Kto się dzisiaj bawi żołnierzykami? Mało jakie dziecko, kiedyś kupiłem kilka mojemu bratu – chyba mu się spodobały bo już ma więcej. Dowód na to, że prostota potrafi być piękna. A co do drugiej części, to kto nie miał Eurobusinessu nie wie jak smakowało dzieciństwo. Żadne amerykańskie Monopoly tego nie zastąpi, ja chcę swoje Glasgow w Anglii i najdroższy Bonn w RFN – a na dokładkę zieloną stówkę i czarnego tysiaka.
Reforma oświaty – gimnazjum. W 1999 rozpoczęto eksperyment z gimnazjum. Czy trafiony? Raczej spudłowany, kotłowanie w jednym budynku prawie dojrzałych wyrostków i nierzadko dzieci to pomysł z dupy wysrany. Różnica między nami, a młodszymi w sposobie postrzegania gimnazjum jest taka, że my pamiętamy jak kiedyś to wyglądało inaczej dlatego możemy to zmienić. Tyle w teorii, natomiast w praktyce to gimnazjum kształtuje nas na takich jakimi jesteśmy i to tam poznajemy pierwsze poważne znajomości. Podobno teraz mało tam dziewic, „za moich czasów” najczęściej był podział na tych co się całowali a co nie – czasy się zmieniają.
Rozwój telewizji, od Ciuchci do Wielkiego Brata. Pan Tik Tak, Domowe przedszkole (jak tej suce zawsze takie ładne rzeczy z plasteliny wychodziły to ja nie mam pojęcia) i 5, 10, 15 zdominowało nasze dzieciństwo. Do tego kablówka i oglądanie bajek po angielsku, z których nie rozumiało się absolutnie niczego. Złote czasy gdy na MTV leciała muzyka i nie padało tam słowo w naszym języku. Idąc tym sprintem przez historię telewizji w „wolnej” Polsce należy zaznaczyć kilka punktów orientacyjnych. Kto nie chciał by jego rodzina wzięła udział w Idź na całość? Zobaczyć na żywo Chajzera, a może nawet Lanosa wygrać? Albo zestaw mebli kuchennych. Te emocje, kiedy pan Józek zmieniał bramkę i okazywało się, że zamiast nowego Deawoo dostaje tylko kota w worku – Zonka. To było bezcenne. Po pierwszych teleturniejach wszelkiej maści pojawiło się coś nowego. Punkt zwrotny dla rozwoju polskiej telewizji. Reality show. Big Brother było czymś czym żył każdy. Wszyscy chcieli być jak Manuela, Grzesiek, Klaudiusz czy Gulczas. A pomyśleć, że wygrał Janusz Dzięcioł! Z perspektywy czasu warto jednak spojrzeć na to z innej strony. Jak bardzo pojebany był program, w którym ludzie dawali się zamykać gdzieś i rezygnowali z jakiejkolwiek intymności tylko dla bycia sławnymi? Nie było w tym niczego więcej. Oto dlaczego Tonay z klubu Factory nazywa telewizję „idiot box”. Później byli Milionerzy i Idol, a dzisiaj nie ma już nic. Chyba, że kogoś jara oglądanie przez 100 edycji, jak gwiazdy ćwiczą do tańca, później go tańczą, a później ćwiczą do następnego i tak dalej i tak przez sto edycji i tak co sobotę.
Piaskownice i wesołe miasteczka. Rozbiło się wesołe miasteczko prowadzone przez ruskich, cyganów albo pepiczków a Ciebie tam nie ma? Cóż bracie na kilka dni jesteś skreślony z listy towarzystwa. Nie bierzesz udziału w dyskusjach kto na czym jechał, jaka karuzela jest najszybsza, jaka podnosi cię najwyżej, a na której ktoś się zrzygał. Z drugiej strony jeśli byłeś to oprócz tematu na niekończące się gadki miałeś również szansę na dreszczyk emocji w tzw. domu strachów czy przyjemność wysłuchania muzyki w innym języku niż polski czy angielski! A co do piaskownic, przechadzam się czasami tu i tam i zauważam, że dzisiaj dzieci nie bawią się przed blokami, chuj wie gdzie teraz się bawią pewnie w dupie. A jeśli już jakieś są to prawie bank piłka, że z rodzicami. Nikt się nie bawi w murzyna na trzepaku, swoją drogą nigdy nie wiedziałem czemu ta gra się tak nazywa (ta co są „pieluchy suche czy mokre?” a później trzeba z zamkniętymi oczami kogoś złapać i zgadnąć kto to). Zabawy w chowanego również nie zaobserwowałem, że o strzelaninie nie wspomnę (tu zawsze legendarne teksty w stylu „NIE TRAFIŁEŚ! – A WŁAŚNIE, ŻE TAK!”), na ogół wszystkie zabawy przed blokiem/na dworze/na polu kończyły się kłótnią. Oprócz tego było jeszcze trochę pojebanych wyzwań takich jak przechodzenie pod rozhuśtaną huśtawką, skakanie z niej, przebieganie szybko kiedy siedzenie jest w górze (to wychodziło tylko przed jednym blokiem gdzie była taka duża), rzucanie się kamieniami, strzelanie z petard, budowanie sobie baz z gałęzi, kawałków cegieł. Jak ktoś poda w komentarzu zasady gry w „gruchę” (hehe) może sugerować temat następnej noteczki, taki mały konkurs. (Ja pamiętam.)
Rewolucja technologiczna. Na początku każdy chciał mieć telewizor w pokoju, później pegasusa, następnie magnetofon, może walkamana? Komputer, pierwsze telefony, co to „tylko” dzwoniły (ja do dzisiaj prawie nie korzystam z aparatów, gier czy tosterów w komórkach), Playstation, mobilkę z polifonicznym dzwonkiem, stałe łącze internetowe, laptopa, smartfona, wahadłowiec, bazę księżycową, wirtualnego kolegę. Jaki będzie gadżet przyszłości? Nie będę zbyt oryginalny jeśli powiem, że za 20 lat dzieci na komunię dostaną latający dysk?
Dobry, lepszy, zachodni. Każdy chciał mieć ciocię na zachodzie. Rodzice jeździli do Niemiec i przywozili rzeczy, o których się kolegom z bloku nie śniło. Torby słodyczy daleko wykraczające poza asortyment ze spożywczaka na rogu. I zabawki, których nie miał nikt inny bo u nas na prowincji były jeden sklep zabawkowy, w którym oprócz gier planszowych, pluszowych misi można było kupić co najwyżej gumowe figurki Power Rangers. Mam wspominać co było kiedy pierwszy ziom sprzed bloku wyjeżdżał na wakacje do np. Włoch? Komu Ameryka nie kojarzyła się z dolarami i bogactwem, którego nie mogła dać nasza ziemia kojarząca się tylko z obciachem. Jaką ironią losu jawi się to dzisiaj, kiedy wszyscy trąbią o zgniliźnie moralnej i upadku więzi społecznych przychodzącymi do nas z zachodu razem z kolejnymi paczkami Hanuty, a wakacje w Egipcie są tańsze niż te nad Bałtykiem?
Nazwy i znaczki. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które zna wszystkie loga. Ćwiczyliśmy długo. Oglądając reklamy na zagranicznych programach, każdy wiedział jak wygląda logo płatków śniadaniowych Kellogs, mimo że nikt ich nie jadł. Na parkingach lustrowaliśmy samochody, wszyscy wiedzieli, który to Mercedes, a jak wygląda znaczek Deawoo, wiedzieliśmy to pomimo, że najczęściej nasze rodziny zajmowały szczebel w drabinie motoryzacyjnej oznaczony nazwą Cinquecento lub 126p. Nikt nie miał wątpliwości, że 3 paski Adidasem nie czynią jeśli nie ma metki z tyłu. Każdy potwierdzał, że dżokejka na daszku musi mieć 7 przeszyć, choć do dzisiaj nie wiem dlaczego akurat tyle i czy to nie był tylko wymysł starszego kolegi sprzed bloku, który jak wiadomo, ma racje bo chodzi już do szkoły.
Od Majki do Avril. Nasze dzieciństwo muzyczne to same traumy. Każdy miał wujka, sąsiada, kolegę, który słuchał Disco Polo. Każdemu zdarzyło się też odpalić kiedyś ten Polsat w niedziele z rana. Śpiewaliśmy po angielsku, mimo że w tym języku liczyliśmy tylko do 10 i wiedzieliśmy jak jest pies. Mieliśmy gatunek muzyczny eurodance, tak tak, każdy miał styczność z DJ Bobo, każdy lubił ponucić Ace of Base czy Coco Jambo. Każdy śmiał się z śmiesznych przeróbek polskich hitów i z wypiekami na twarzy reagował jeśli było tam przekleństwo. Śpiewaliśmy „Bum bum bum, kupiłem paczkę gum, a jakby co do tego robiłem to z kolegą”(na melodię przeboju bodajże Venga Boys) , mimo że nie mieliśmy prawa łapać o co chodzi w tym arcyzabawnym żarcie. Dzieci ze wzajemnością lubiły Majkę Jeżowską i chyba faktycznie trochę były jej. Kto nie tańczył przytulańca z jakąś totalnie obciachową polską balladą w tle? Przeżyliśmy najbardziej wieśniacką falę polskiego hip hopu, który leciał na rodzimych stacjach muzycznych przez pewien czas praktycznie całą dobę. Zbuntowaliśmy się przy kalifornijskim punku spod znaku Blink 182. Robert Leszczyński napisał ostatnio, że w 2001 roku po debiucie Linkin Park wszystkim wydawało się, że przyszłością muzyki będzie nu metal, chyba tylko mu i ówczesnym 11 latkom. Zostaliśmy sk8ami wraz z pewną Kanadyjką, zapuściliśmy włosy przy dźwiękach Offspring iii całe szczęście, że dzisiaj mogę odpalić sobie Loveless i napisać taką notkę, która ciążyła na mnie strasznie.

Thursday, July 1, 2010

Wybory 2010

Dziwaczna kampania się udała, a kabaret trwał w najlepsze. Ta notka miała być z taką małą agitacją wyborczą, ale w trakcie układania jej w głowie wszystko mi się wymieszało. Zebrałem tyko kilka przemyśleń, refleksji, które zostaną we mnie na dłużej.
*
Wszyscy wiedzą, że zaczęło się tragicznie. Szybkie zbieranie podpisów o mało nie skończyło się klapą niektórych kandydatów. Już wtedy jeszcze zanim kampania zaczęła się na dobre było całkiem zabawnie. Oto Wielka Najjaśniejsza Dobra i Łaskawa partia Donalda Tuska po niesamowitej spince w trakcie zbierania podpisów, podczas, której członkowie niemal codziennie srali w gacie ile to setek miliardów głosów poparcia dla towarzysza Bronisława już nie mają, jakieś gadki o wielkiej mobilizacji i ruchu społecznym zgromadzili 769 tysięcy machnięć długopisem obywateli. Bez większej spiny i srajdy w niemal ostatniej chwili brat bliźniak prezydenta lotnika poinformował, że jemu udało się zgromadzić 1,7 milionów, czyli przeszło dwa razy więcej. Nieustępliwy obrońcy demokracji z TVN przy współpracy z nieustępliwymi obrońcami prawdy z PO zaczęli szybko tłumaczyć, że te podpisy to i tak nic, że i tak 100 tysięcy wystarczyło, że nie było żadnej napinki a PiSowi udało się tylko dlatego, że żebrał pod kościołami i rozdawał zdjęcia Lecha i Marii.
*
Wielki comeback Olechowskiego. Kandydat wrócił z niebytu politycznego by przejąć władzę nad światem, miał być przedstawicielem młodzieży, przedsiębiorców, hutników, górników, maszynopisarek, komputerów, samochodów, rockmanów, niezdecydowanych, chorych, samotnych, smutnych i wesołych. Mówili o nim wszyscy, uczniowie, prezenterzy, studenci, muzycy jazzowi, ekspedientki w sklepach, panie zza rogu i wasze mamy. Gdyby mój pies mógł głosowałby na Olechowskiego. Człowiek, który miał być odtrutką na wszechobecne układy niszczące ojczyznę. Nie mam za bardzo pojęcia co Olechowski robił przez ostatnie 10 lat (oprócz zapłodnienia Płażyńskiego, owocem związku zostało PO), może próbował przejąć władzę nad światem w Baskonii, Zanzibarze i w Bawarii, przejęty porażką postanowił drugi raz zarzucić sidła na Polskę. Jako kandydat ciągle nie mógł się zdecydować czy jest politykiem jeszcze prawicowym czy już centrolewicowym, być może dlatego setki milionów procent, które o nim mówiły i miały nań głosować wykruszyły się do bagatela 1,44%. Ciekawe czy to 44 na końcu to przypadek czy symbol? Tego się pewnie nie dowiemy chyba, że Olechowski powróci znowu by przejąć władzę nad światem.
Ciekawostka: Za głos jednego wyborcy kampania wystawiła Olechowskiemu rachunek 8,2 złotego.
*
Janusz Korwin-Mikke atakuje zewsząd, wygrywa wszelkie sondaże personalne (np. w moim sondażu przeprowadzonym na sobie samym zdobył 100%) i internetowe, od strony TVN24 przez facebook na naszej klasie i wp.pl skończywszy. Telewizyjnie wciąż traktowany jako ciekawostka, pan od brydża. Ciągle powtarzane wypowiedzi w stylu „ein Volks ein Reich ein Euro” etc. Wybory mijają, a Janusz wciąż bawi się dobrze pisząc na blogu o tym, że teraz to już wygra. Na ile w swoich wypowiedziach ten polityk (?!) jest stu procentowo szczery, a na ile ukrywa skądinąd mądrą treść pod płaszczykiem humoru, wulgarności i agresji pozostaje tylko i wyłącznie jego tajemnicą. Dla mnie osobiście osiągnął mistrzostwo gdzieś na wysokości swojej wypowiedzi o tym, że za Hitlera może i były wysokie podatki, ale przynajmniej komunistów zabijał. W każdym programie telewizyjnym do, którego był zapraszany (oprócz „telewizji” Super Stacja) musiał tłumaczyć zszokowanym prezenterom dlaczego kara śmierci tak, dlaczego broń każdemu, dlaczego prywatne szpitale. Czasami wyglądało to zabawnie, zazwyczaj było po prostu przykre. Można by było obok tego przejść zupełnie obojętnie gdyby nie wynik. 2,48% W genezie startów Korwina to największy odsetek jaki kiedykolwiek dostał, a wyborców miał 2 razy więcej niż 5 lat temu. Jeśli wzrost utrzymywałby się w tym tempie to już 2030 Janusz (92 lata wtedy) będzie w drugiej turze . Ewentualnie 4 razy musiałaby się powtórzyć tragedia smoleńska. „Wie pan samoloty latają i spadają” Korwin-Mikke mistrz cytatów.
Ciekawostka: Na jeden głos sztab Janusza wyłożył 44 grosze.
*
Odrodzenie Lewicy. Szeroko komentowany ruch po pierwszej turze, którego nie rozumiem. Już nawet nie chodzi o to, że nie rozumiem jak można mieć czerwone plamy na mózgu, chodzi o fakt jak bardzo ludzie są naiwni w wysuwaniu pochopnych wniosków. Grzegorz Napieralski wykręcił całe 13%, jeśli ktoś mówi o świetnym wyniku mając na uwadze przytoczoną liczbę, niech ogląda dalej. Rok temu mieliśmy „7 czerwca to się wie” – „wybory” do euro parlamentu, jaki wynik zgarnęły partie lewicowe? SLD-UP 12,34% a Centrolewica (szał) 2,44%, czyli razem przeszło 15%. W wyborach parlamentarnych z 2007 SLD-UP wykręciło 13%. W 2005 roku mieliśmy wybory prezydenckie, gdzie lewicowi kandydaci otrzymali 10% Borowski i 15% Lepper, dobra dobra już widzę miny tych wszystkich wielkomiejskich lewicowych intelektualistów, którzy zastanawiają się jak można ich piękną tolerancyjną ideologie mieszać z wsią Leppera, niestety odcieni czerwieni jest wiele, a Grzegorz Napieralski był w tych wyborach praktycznie osamotniony jako liczący się kandydat lewicowy, Lepper uzyskał raptem koło 1%, więc całe to gadanie o jakimś rewiwalu gorszej strony polityki jest nie na miejscu. Niektórzy wskazują jeszcze na fakt, iż wśród wyborców Napieralskiego połowa to ludzie młodzi. Zastanawiam się co popchnęło młodych do tak fatalnego wyboru? Szczera aparycja ideowca pracusia? A może nowoczesna młodzieżowa piosenka wyborcza wykonywana przez dwie ostre laski? Odnoszę niestety wrażenie, że te dziewczyny mogły przyciągnąć do Grześka najwyżej eks-elektorat Samoobrony. Zresztą jeśli jest inaczej to chyba nie najlepiej świadczy o naszej przyszłości narodu - młodych. Widać jak na dłoni, że nie ma żadnego odrodzenia lewicy.
*
Ostatnią rzeczą na jaką zwrócę uwagę nim całkiem was zmęczę jest niesamowita kampania PiSu. W sensie, nie jestem sympatykiem, za Kaczyńskim nie przepadam i nawet się cieszę, że w drugiej turze nie będę mógł głosować, ale to było coś nie z tej ziemi. Spokojny Jarek wyprowadza z równowagi Platformę, tego jeszcze nie było. Nie chce mi się oceniać szczerości przemiany prezesa PiS, natomiast tupiący nogami ze złości sztabowcy Komorowskiego to widok bezcenny. Jest rzeczą oczywistą, że tak bezideowa partia jak PO nigdy nie dorobiłaby się swojego miejsca na scenie politycznej gdyby nie ostry fight z Kaczyńskimi. Praktycznie jedyny oręż jaki od 2005 posiada platforma to ciągła walka z PiSem, straszenie IV RP, kaczyzmem etc. Co się dzieje kiedy Jarosław milczy? Bronisław nie ma o czym mówić. Palikot z ekscentryka staje się idiotą, a PO kolejny już raz udowadnia, że za nic ma sobie swój rodowód czy program, tam nie ma idei jest tylko władza. Nieco pogardliwe określenie platformers pięknie rymuje się z transformers i to pasuje idealnie, z jednej strony Gowin, Bartoszewski, z drugiej Palikot i jeszcze nominacja dla Belki na szefa NBP, o którym Tusk mówił jeszcze 6 lat temu, że jest najgorszym premierem w historii Polski, historia historią, przymiotniki przymiotnikami a rachunek polityczny rachunkiem, chce się mieć to trzeba klepać po plecach wszystkich niezależnie od opcji, przypomina to sytuacje gdy Kaczyński z Giertychem i Lepperem budowali koalicje. Zresztą to nie jedyny przykład szybkiej transformacji światopoglądowej. Bardzo zaskoczyła mnie pozytywnie platforma, kiedy w dobie kryzysu nie wpompowała miliardów w błoto, jednak zupełnie nie rozumiem o co chodzi premierowi, kiedy mówi, że dzisiaj bylibyśmy Grecją tej części Europy gdybyśmy słuchali Kaczyńskiego i robili pakiety antykryzysowe. Przecież to jest ten sam człowiek, który zaakceptował trochę później budżet na 2010 rok z rekordowym deficytem na poziomie 50 miliardów złotych. Znowu uciekłem od tematu miało być o PiS a jest o PO. Ale cała ta kampania taka jest, wszyscy chcą słuchać co powie Komorowski, a on albo nie mówi nic, albo, że wychodzi z NATO. Kampania się dzieje tak na dobrą sprawę za jego plecami i wyborcy zaczynają powoli dostrzegać zagubienie PO, kiedy nie ma dla niej PiSu. Jedno pragnienie tylko mam, jeśli Bronisław Komorowski wygra wybory, niech ubierze czerwony sweterek, czapkę mikołaja i wygłosi orędzie bożonarodzeniowe na tle ubranej choinki.

Tuesday, June 15, 2010

20 albumów na 20 lat życia



Jakieś pytania?
(Żeby powiększyć wystarczy kliknąć na obrazek)

Tuesday, June 8, 2010

O Muchach cz. 2

A więc czas na dalszy ciąg historii o nazwie Muchy. Kiedy kończyłem swój wywód w lutym pisałem, że wszystkie odpowiedzi przyniesie kolejny album. Zbierając w klamrę wszystko co zostało powiedziane z mojej strony o Poznaniakach do wydanej w dniu kobiet płyty: Galanteria EP przynosiła ciekawsze i słabsze kawałki. Później urósł niespotykany wcześniej hype, który porażał swoją infantylnością i naiwnością w stosunku do tego co usłyszeliśmy po solidnej EPce (sami sobie powiedzcie czy tylko czy aż). Następnie był Terroromans, bardzo dobry debiut, który jednak nie sprostał oczekiwaniom wyśrubowanym zresztą przez wszystkie dyskusje na niemożliwy do osiągnięcia wysoki poziom. Kiedy wydawało się, że Muchy naprawdę zawiodły, wydali dwa single, które poruszyły. Na początku roku dwa kawałki z nadchodzącej płyty zatrzymały akcję serca i kazały wziąć głęboki oddech przed skokiem w nieznane.

Notoryczni debiutanci ukazali się na początku marca. Mieli przynieść odpowiedzi na wszystkie pytania i co? I nic, jeśli skok w nieznane zakończył się już lądowaniem to było ono twarde i nieprzyjemne, jeśli jednak ciągle spadamy to ja się boje co będzie dalej. Wydanie drugiego krążka nie było już tak wyczekiwane jak debiutu, owszem, trochę emocji, ale bez przesady. W żaden sposób nie można było tego porównać do atmosfery z 2007 roku. Trochę wrzawy podniosła ogłoszona lista utworów, na której znajdował się Kołobrzeg – Świnoujście, czyli numer z pierwszej EPki. Przyczyn chłodnego i cierpliwego zachowania przed wydaniem albumu można szukać w kilku miejscach:
1. Target Much się postarzał i rozproszył (głupie)
2. Perspektywa czasu pokazała, że zespół mimo wszystko zawiódł
3. Długi okres milczenia

Zostawmy już otoczkę, krążek się ukazał, a więc? A więc dochodzi do polaryzacji głosów, dobrze, źle. Zajebiście wyprodukowane, zajebiście bez jaj i tak dalej i tak dalej. Jacy naprawdę są Notoryczni debiutanci? Zaczyna się źle, Rekwizyty to słaby utwór, smętny, snujący się, ze strasznie oklepaną gitarą na początku. Dalej są dwie kompozycje poznane jeszcze przed premierą, które o dziwo w perspektywie całego krążka zyskały, ale nie przez jakąś specyficzną atmosferę tylko dlatego, że… nie wiem czy jest sens rozkładać Notorycznych na czynniki pierwsze, niestety jest źle. Mimo poszczególnych przebłysków jak w Przyzwolitości tudzież 93, ten drugi ze słowiańską duszą, czerpiący z najlepszych polskich wzorców, ale co z tego?! Oprócz tego mamy jeszcze kilka kawałków, które mogłyby być znośnymi zapychaczami na przyzwoitym polskim albumie, ale tutaj to one muszą być kręgosłupem i ciągnąć zespół do przodu.

Dzieła zniszczenia dopełnia nagrany jeszcze raz Kołobrzeg – Świnoujście. Po pierwsze dlatego, że wcale nie brzmi lepiej niż kilka lat temu, po drugie, jak bardzo trzeba być zdesperowanym żeby sięgać po piosenkę sprzed 4 lat? Michał i Piotrek mogą mówić co chcą, ale dla mnie to akt desperacji, a tak nawet abstrahując, nie można było odkurzyć Jane Fondy? Wpisywanie Much w 2010 do jakiegoś szerszego konceptu czy cokolwiek jest błędem. Jeśli ktoś ma wątpliwości jaką płytą są Notoryczni debiutanci niech sięgnie po Terroromans, jedna piosenka, która bez uszczerbku dla poziomu debiutu mogła by zostać na niego przeniesiona z LP numer dwa? Może Przyzwolitość? Podczas gdy Górny taras, Najważniejszy dzień, Miasto doznań czy dajmy na to Zapach wrzątku intrygowały, uczyły i bawiły to Rekwizyty, Księgowi i marynarze, Zimne kraje albo Piętnaście minut później nudzą, męczą i denerwują. Może to wyglądać tak jakbym nie chciał zostawić suchej nitki na drugiej płycie, niestety ma to tak wyglądać. Przychylam się do tezy, że Terroromans to były klimaty 7-8/10, jego kontynuacja to połowa tego.

Wiele osób mówi, jest produkcja, jest refleksyjnie. Ja pytam co z tego. Pod solidną (w żadnym wypadku nie zajebistą produkcją) kryje się nuda. Hooki? Jakie Hooki? A może chciałeś zapytać o Petera Hooka? Nie chciałem, dajcie mi jakieś zabójcze momenty! Muchy dojrzały? To wspaniale, ale Muchy nie były zespołem, od których oczekiwałem dojrzałości, to miały być bezpretensjonalne hity na wysokim po(p)ziomie. Przy okazji garść celnych spostrzeżeń, tymczasem nasze insekty usiadły na grząskiej kupie i miotanie skrzydełkami nie pomogło.
Pytanie: Gdzie są teraz Muchy?
Odpowiedź: Dalej od celu niż kiedykolwiek.

Tuesday, May 4, 2010

Matura 2010 - biologia

Tym razem z biologii.





Monday, May 3, 2010

Matura 2010 - niemiecki

To być może najbardziej elektryzująca wiadomość sezonu. Udało mi się dostać do siedziby CKE i wykraść pytania egzaminacyjne z matury rozszerzonej z niemieckiego!Jak zobaczycie na zamieszczonych fotografiach, pytania odnoszą się głównie do umiejętności praktycznych co niewątpliwie cieszy, miejmy nadzieję, że polscy maturzyści będą bardziej konkurencyjni na rynku pracy. Już jutro kolejny przedmiot! Zachęcam do zaglądania w okresie matur.







Monday, April 26, 2010

Facebook

Facebook to dziwnie miejsce gdzie ludzie niesamowicie lansują się zdjęciami z niesamowitych klubów, z niesamowitymi znajomymi w niesamowitych kreacjach i koniecznie z niesamowitymi gadżetami. Szukają, pomimo 10 krotnego wygłoszenia w ciągu standardowej imprezy „to ląduje na fejsie”, swoich twarzy na fotkach z melanży, robią sobie nawzajem mentalne laseczki komentarzami o tym jak to „grubo nie było”. Portal społecznościowy pokazać może nam też jacy dzisiaj nie jesteśmy szczęśliwi, jak bardzo nie jesteśmy zakochani. MAŁO TEGO tak samo jak na beznadziejnej naszej-klasy, sam proponuje nam znajomych. Informuje nas o tym kto nas dzisiaj kocha, lubi, kto jest przyjacielem, a nawet kto klęka do miecza. Myli się ten kto myśli, że to już wszystko (nikt?). Oprócz tego możemy pierdolnąć sobie dojebane testy, z których (ku wielkiemu zaskoczeniu) wyjdzie nam śmieszna odpowiedź, a te możemy wrzucić na naszą tablice. Jest bardzo możliwe, że ktoś skomentuje nam nasz śmieszny wynik! Możemy się dowiedzieć czy bardziej jesteśmy kotem czy psem, czy raczej mamy depresje czy raczej nie. Prawdziwym fenomenem Facebooka są jednak grupy. Im bardziej bezideowa tym lepiej, wskazane również by miała angielską nazwę – to dodaje jej powagi, czaicie – fachowa mina i premia zapewniona. Nazwa grupy jest jej kluczem. Dominują grupy z opisami, o tym jacy to leniwi nie jesteśmy – czasami zdarzają się takie ŚMIESZNE PEREŁKI! Rzecz dla prawdziwych pozytywnie szajbniętych. Oprócz tego jest trochę grup z nostalgią w tle „Śpiewaliśmy fristaja łaka maka fon” etc. Co do pozytywnych świrów, są też grupy w klimacie, „wiem, że jestem pojebany i co z tego”, „może jestem świrem, ale pozytywnym” utwierdzają mnie w przekonaniu, że poziom humoru polskich nastolatków wykracza daleko poza Marcina Dańca i kabaret Ani Mru-Mru.
Zupełnie na poważnie, nożem można pokroić schabowego i zajebać człowieka. Uwierzcie, że są ciekawsze rozrywki od siedzenia po kilka godzin na fejsie, za oknem też jest świat i nie musi się on ograniczać do wypadów na melanże i przerw między lekcjami.

Monday, April 19, 2010

Kate Nash - My Best Friend Is You

Nie wiem czy ktokolwiek czekał na nową płytkę Kate Nash. Prawdziwy fan brzmi tu równie absurdalnie co w przypadku np. Crystal Castles, nie potrafię sobie wyobrazić żeby dla kogokolwiek mogła być ona ulubioną wokalistką. Mimo całej mojej sympatii do Kasi nie chciałbym aby ktoś uważał ją na tę chwilę za kogoś więcej niż „te laskę od Foundations”. Nie zasłużyła.
Drugi album Brytyjki przynosi odpowiedź na pytanie jaki jest najmodniejszy fason w tym muzycznym sezonie. Beach House, Vampire Weekend, Jonsi i w końcu Kate Nash. Oni wszyscy wydali w 2010 płyty, na których zawartość słodkości wykracza daleko poza normę. Wierzcie lub nie, ale na Made of Bricks bywało już nieznośnie, wiele osób nie mogło poradzić sobie w przesłuchaniu jej debiutu od deski do deski. Tutaj wszystko jest daleko za jakąkolwiek skalą. Słuchanie średnich kompozycji jest bardzo nieprzyjemne gdy między zębami ciągle czujemy kryształy cukru, ten rozpuszczając się wchodzi we wszystkie możliwe dziurki będące wynikiem naszych dentystycznych zaniedbań. To boli.
Dla mnie Kate Nash ma znaczenie bardzo sentymentalne i osobiste ze względu na przywoływany już wyżej singiel z debiutu. Zresztą na samym Made of Bricks na upartego można było znaleźć jeszcze kilka „więcej-niż-spoko” kawałków, z prawdziwą perłą „The Nicest Thing” na czele (choć dopiero pod przedostatnim indeksem). Tutaj niestety nie możemy na to liczyć. Dostaliśmy drugą – ewidentnie słabszą – część pierwszej płyty. Jest źle.
Puszczona długo przed premierą w sieć piosenka „I Just love you more” sprawiła, że serce przez chwilę zabiło szybciej. Czyżby Kasia porzuciła słodkie melodyjki na rzecz zadziornych gitar? Takie „noisujące Blondie”, niestety nie. Jedna jaskółka nie uczyniła przysłowiowej wiosny. Już singiel „Do-Wah-Doo” pokazał mi jak srodze się myliłem. Dziewiczy odsłuch całej płyty zakończył się kapitulacją, po części z braku czasu po części zbyt wysoki poziom cukru mi nie pozwolił. Zakręciło mi się w głowie i musiałem odłożyć jakiś czas. Drugi odbył się już na pusty żołądek i w całości. Było ciężko.
Niestety nie ma tu ani jednego singlowego wymiatacza jak „Foundations”, nie ma ani jednej perły jak „The Nicest Thing” i w końcu nie ma żadnego zwrotu, Kate Nash zahibernowała się i po trzech latach dała nam Made of Bricks 2, okrojone o najlepsze piosenki. W zamian za nie mamy 2 piosenki „eksperymentalne” (w światku Kasi ioczwiście) „I Just love you more” i „Mansion Song”, o ile pierwsza daje radę o tyle druga „nie w chuj”. Z Kateowych standardów najlepiej wypada „Take me to a higher plane”.
Wiem już czemu nikt nie pisze o Kate Nash – druga płyta dobitnie pokazuje, że nie warto.

Saturday, April 10, 2010

(nie tylko)Czang Kai-shek nie żyje.

Siemka, dzisiaj razem ze wszystkimi a nie przeciwko.
Tydzień temu mój wujek zawoził mnie do roboty i chwilę gadaliśmy o wyborach. Rzuciłem, że w drugiej turze chyba zagłosuję na Kaczyńskiego, w pierwszej wiadomo Jego Królewska Mość Janusz Korwin Mikke. Zostałem delikatnie pojechany, właściwie nie byłem wielkim zwolennikiem Kaczyńskiego, ale jestem gorącym przeciwnikiem PO, a oddając nieważny głos mogę im zrobić tylko ½ krzywdy. Dzisiaj wiadomo, że to już tylko gdybanie.
***
Katastrofa samolotu nad Smoleńskiem to coś co odbija się we mnie w dużo większym stopniu niż WTC czy śmierć JP2, kiedy umierała nasza głowa kościoła akurat miałem pierwsze wątpliwości co do sensu wiary (takie gimnazjalne wiadomo, szczeniackie nieco, pierdolenie). Zostałem trochę razem ze wszystkimi rówieśnikami wepchnięty do worka z pieczątką generacji nazwanej jego papieskim imieniem. Zupełnie niesłusznie bo Karol Wojtyła dla nas nie miał nawet w połowie takiego znaczenia jak dla naszych rodziców czy dziadków, którzy zmagali się z codziennością w smutnym okresie komunizmu. Prawda jest niestety taka, że dla ludzi urodzonych za połową lat 80 był on już tylko, tym starym miłym panem w białej szacie, którego MUSIMY podziwiać. Dzisiaj mając swój rozum możemy go ocenić na chłodno. Wiemy, że miał wielkie zasługi dla polityki międzynarodowej, wiemy też dlaczego Sinead O’Connor podarła jego zdjęcie i w końcu część z nas rozumie, że i w samym kościele jego poglądy są różnie oceniane. Z jednej strony orędownik pokoju i dla nas Polaków symbol walki z komunizmem, z drugiej wróg prezerwatyw i papież, który wypuszczał świętych, błogosławionych w zastraszającym tempie – coś jak produkcja taśmowa. Co do WTC, zamachów w Madrycie czy Londynie, po wszystkich tych zdarzeniach Polska ogłaszała żałobę narodową, po katastrofie lotniczej tylko Rosja i Gruzja ogłosiły ją u siebie (na tę chwilę – podobno Litwa też chcę). Nie mówię oczywiście o żaden podwójnej moralności zachodu. Bardziej mam na myśli fakt, że „może te ruskie nie są takie złe”.
***
Z prezydentem Kaczyńskim było trochę jak zdaniem niektórych z demokracją – nie był dobry, na horyzoncie nie było jednak lepszych (wśród elit rządzących Polską po 89). Miał olbrzymi przerost ambicji i poważanie wśród środkowoeuropejskich przywódców. Czasami mam wrażenie, że chciał zrobić coś na wzór „międzymorza” z planów Piłsudskiego. Tylko, że epoka nie ta, bo w czasach Unii Europejskiej i NATO nie ma miejsca na małe sojusze pod nosem mocarstw. Takie rzeczy (np. mała ententa) wychodziły w dwudziestoleciu międzywojennym.
***
Wybory dzisiaj zapowiadają się – cokolwiek napisać – dziwacznie. Po pierwsze, cała parlamentarna opozycja potraciła swoich kandydatów, po drugie, muszą się one odbyć do 20 czerwca. To będzie najkrótsza kampania prezydencka w Polsce jak dotąd. I nie wiadomo też jak zachowa się tłum czy na fali współczucia i gloryfikacji zmarłego wygra „ktoś” z opozycji, czy raczej Komorowski okaże się dobrym szefem pałacu w ciężkich chwilach i zasłuży sobie w oczach społeczeństwa na fotel głowy państwa. Oby jednak to pierwsze.
***
TVN przechodzi samo siebie. Nie mówię nawet o szopce, to wiadomo będzie wszędzie i gdyby wszyscy mieli tyle kasy to wszędzie byłoby tak samo. Dwie sytuacje:
1.Dzień dobry TVN, telewizja śniadaniowa Sołtysik gada z kolesiem, który piszę scenariusze, dowiaduje się o tragedii i………. pyta gościa czy z tego byłby dobry scenariusz (?!).
2.Kwaśniewski w studiu w TVN 24, dziennikarz zaczyna popis publicystyka, najpierw „Dlaczego pan nie poleciał? – Bo nie byłem zaproszony”. Do tego pytania o reakcję gdy się dowiedział (?!). Czerwony król musiał jeszcze odpowiedzieć co sądzi o samolocie, którym leciał Kaczyński, jego żona, szefowie wojska, szef IPN, prezes NBP, kilku posłów, senatorów i brukselczyków-sprzedawczyków oraz wielu wielu innych, pełna lista ofiar na każdym portalu.
***
Czas na banał: Sytuacja pokazała jak kruche jest życie, do tego wymazała sporą część elity politycznej III RP – mnie to w chuj ruszyło. Nawet żarty nie bawią jak po wcześniejszych tragediach. Serio.