Saturday, May 16, 2015

I co dalej?

W moim poprzednim wpisie wspominałem występ Kukiza i Hołdysa w Drugim Śniadaniu Mistrzów, udało się zebrać wtedy dwie muzyczne miernoty w jednym studiu w tym samym czasie. Lepsze wyniki w kolekcjonowaniu tego typu osobistości mają tylko festiwale typu Opole i Sopot. Tam bez żenady co roku Perfecty, Lady Panki, Maryle Rodowicz grają ciągle te same nuty, bo raz jedni mają 50 lat jubileuszu na scenie a innym razem inni 35 rocznice wydania przełomowej płyty. Wbrew zapewnieniom Agat Młynarskich wszystkich stacji Cugowski i Markowski to nie są ulubieni wykonawcy wszystkich pokoleń Polaków, oglądający telewizje po prostu nie mają szansy poznać innych.

Niedźwiedzia przysługa

Dzisiejszy wpis jednak nie jest o muzyce, a znowu o wyborach prezydenckich. Wspomniany już wyżej Zbigniew Hołdys wyznaje "Pomyślałem, że jakaś gigantyczna żyła wodna musi płynąć pod Polską i ryje ludziom dekle". Co skłoniło celebrytę specjalnej troski do takich wyznań? Okazało się, że oto Krystian Legierski, działacz LGBT, zapomniał już o zbrodniach reżimu kaczystowskiego, o "polskim Eichmannie" Zbigniewie Ziobrze i odda głosu na kandydata PiSu. Na koniec felietonu zrozpaczony Hołdys dodaje "To nie jest felieton antyDudowy – to jest felieton o ludzkiej pamięci. Pamięć o rządach PIS zanikła". Zapraszam pana szanownego "muzykanta" do życia za mniej niż 2776 zł na miesiąc, czyli jak 2/3 Polaków. Odliczmy czynsz za mieszkanie - koło tysiąca, wydatki na jedzenie - kilkaset złotych, raty za jakiś kredyt - kolejne kilka stówek i zostaje się 700 złotych. Mało? Można zarabiać jak 18% społeczeństwa - podkreślmy ten dramat, to jest jeden na pięciu dorosłych Polaków - poniżej 1423 zł - tę kwotę ciężko jest nawet racjonalnie rozdzielać na cokolwiek. Tyle jeżeli chodzi o ludzką pamięć.

Oprócz Krystiana Legierskiego, również Robert Biedroń zadeklarował, że nie odda swojego głosu urzędującemu prezydentowi. Jest oczywiste, że o ile PiS nie zrobi w tej kwestii nic o tyle również nic nie zrobi PO. 5 lat większości w sejmie + sprzyjający prezydent podpisujący wszystko jak idzie tego nie zmieniły, więc czemu ktokolwiek miałby wierzyć, że teraz coś się zmieni? Przy obecnym społeczeństwie, otaczającej nas kulturze jest już niemożliwe żeby PiS mogło wprowadzić ustawy antyhomoseksualne, również totalnym sci-fi jest karanie za in vitro. Próba takich działań z pewnością spowodowałaby olbrzymi wybuch niezadowolenia społecznego, który zmiótłby PiS, na dobre, w okolice kilku procent poparcia. Moim zdaniem akurat sprawa związków partnerskich i adopcji przez nich dzieci już dawno powinna być załatwiona specjalną ustawą, żeby uniknąć gorszących sporów i bezsensownego szastania idiotycznymi hasłami "Czy jesteśmy nowoczesnym społeczeństwem?", to tylko wzburza młodych niezadowolonych i nastawia ich przeciwko mniejszością seksualnym. Chociaż nie dajmy się zwariować to nie jest najważniejszy problem w Polsce, jestem przekonany, że 5 lat dobrobytu w Polsce i nikt nawet nie krzyknąłby "Veto!" przy wprowadzaniu odpowiednich ustaw.

Wywiad jakiego udzielił Leszek Balcerowicz w TVN24 z pewnością do historii nie przejdzie, ale pokazuje jak daleko idą ludzie "mainstreamu", architekci III RP, w strachu przed utratą wpływów. "W każdym poważnym kraju kandydatów rozlicza się z obietnic. Czy to jest w ogóle nieistotne w naszej demokracji?" - kuriozalne jest to, że słowa te zostały wypowiedziane pod adresem Andrzeja Dudy. Dlaczego? Bo okazało się, że obietnice kandydata PiS kosztowałyby 100 mld złotych. Jedną z nich tylko, podwyższenie kwoty wolnej od podatku, Jacek Rostowski obliczył na 20 mld, czyli mniej więcej tyle ile wyparowało po słynnym transferze kasy z OFE do ZUS. Przypominam tylko, zabrano zgromadzone w funduszach 153 mld, a dług państwa zmniejszył się o 134 mld, na pytanie, gdzie pozostała kwota rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa-Błońska dała już swoją słynną wypowiedź - symbolizującą arogancje władzy i pogardę wobec przeciętnego obywatela - "Nie wiem".

Podrygi paralityka

Co ciekawe nikt nie liczy obietnic obecnego prezydenta Komorowskiego, tzn. może nie zupełnie nikt. Nikt w telewizji, bo jak wiemy internet jest bezlitosny. I tak minister finansów Szczurek jeszcze miesiąc temu mówił "Ta zasada jest dla nas nie do przyjęcia. Wprowadzenie zasady rozstrzygania wątpliwych sytuacji na korzyść podatnika byłoby kompletną zmianą filozofii, która kłóci się z obecnym systemem podatkowym", zaś po porażce prezydenta w I turze nagle okazało się, że "MF za rozstrzyganiem wątpliwości na korzyść podatnika".

Od ściany do ściany odbija się prezydent szukając drogi wyjścia z beznadziejnej sytuacji. To nieudane wyjście na miasto, co Bronisław Komorowski mógł powiedzieć młodemu chłopakowi oprócz "Niech siostra zmieni pracę i weźmie kredyt"? Pewnie nie mógł powiedzieć wiele sensownego, ale taka buta kandydata związanego z obozem władzy, któremu zarzuca się oddalenie od obywateli, kończy się tylko potwierdzeniem słów politycznych przeciwników - arogancja władzy sięga zenitu. Jak skomentować najnowszy pomysł "Telefon do przyjaciela"? Akcje promowały dwie młode, fajne, aktywne dziewczyny (ciekawe jak długo musiały starać się o taką pracę u prezydenta, czy są zatrudnione za 1400 na umowę śmieciową?). W sztabie nikt nie zadał sobie też pytania: Czy jest coś bardziej irytującego niż dostawać telefon z prośbą żeby głosować na jedynego słusznego kandydata reżimu, który od 8 lat nas równo kroi?

  Tego, że prezydent nagle okazuje się zwolennikiem JOW-ów nawet nie ma sensu komentować - tutaj masakrują go wszyscy, równo. Ponieważ PO w 2007 była za zmniejszeniem liczby posłów i likwidacją senatu to zaraz się okaże, że Bronisław Komorowski przecież "od zawsze tego chciał". Co go powstrzymywało przez ostatnie 5 lat?

Co dalej?

Bardzo bym sobie życzył, żeby te wszystkie pytania, które ostatnio zadałem na swoim blogu, które zadawane są też w internecie były zadawane na debatach prezydencki, jednak dociskanie Komorowskiego przez Monikę Olejnik czy Piotra Kraśko wydaje się być o wiele bardziej egzotycznym widokiem niż Krystian Legierski głosujący na kandydata partii konserwatywnej.

Wpis ten zakończę smutną konkluzją, że jednak mimo wszystko - choć chciałby się mylić - wygra obecny prezydent, nawet jeśli środowisko LGBT, Jan Sowa z Krytyki Politycznej, Związki Zawodowe i inni będą krzyczeć by głosować na Dudę. 444 tysięcy to liczba urzędników w Polsce, większość ma żonę/męża, dziecko jedno, lub więcej. Część zatrudnia swoje dzieci, która też ma swoje drugie połówki. To jest spokojnie ponad milion głosów na starcie, a nie śpi również telewizja, której dziennikarze są raczej zainteresowani utrzymaniem statusu quo, (vide, nie pokazanie w głównym wydaniu Faktów ewidentnej wpadki związanego z PO Olechowskiego).

Zresztą niebezzasadne wydaje się być pytanie czy ewentualne zwycięstwo Andrzeja Dudy nie zakończy się porażką PiSu na jesieni. Przecież jest oczywiste, że każdy jeden pracownik kancelarii prezydenta Dudy będzie grillowany przez media, jakie jest jego stanowisko wobec katastrofy smoleńskiej, jak blisko jest Macierewicza (czyli najważniejsza rzecz dla działalności Kancelarii Prezydenta) itp. itd. Choć to przecież PiS wykorzystuje ten wątek, ech... szkoda gadać, lepiej zagłosować i pokazać władzy prawdziwą żółtą kartkę.

Tuesday, May 12, 2015

Przed II Turą

       Znamy już wyniki wyborów. Można śmiało stwierdzić, że sondaże wiele się nie pomyliły. Różnica między dwoma kandydatami, którzy zmierzą się ze sobą w II turze to mniej więcej 1% głosów - błąd statystyczny. Co zapamiętamy z I tury? Czego nas nauczyła? Jak zapowiadają się najbliższe 2 tygodnie? Zacznijmy od początku.

Plankton prawicowy

Wśród kandydatów z poparciem poniżej 5% progu wyborczego nie brakuje znanych nazwisk, ale po kolei - czyli od końca. Stawkę zamyka Paweł Tanajno, o którym zdążyłem się dowiedzieć, że powinien zmienić sytlówę. Wynik następnego Jacka Wilka z KNP pokazuje jasno, że w pewnym środowisku - wbrew temu co same lubi o sobie sądzić - panuje kult jednostki, program nie jest najważniejszy. Odsunięty od władzy lider pociągnął rzeszę wyborców w swoją stronę, stąd wynik pana Wilka tylko nieco powyżej 0,5%. Próbuję zrozumieć logikę jaką kierowali się członkowie Ruchu Narodowego wybierając Mariana Kowalskiego jako kandydata, albo inaczej, próbuję zrozumieć logikę jaką kieruje się ktoś udzielający poparcia temu ugrupowaniu. Niezależnie z jakim sensem by nie mówił, to po pierwsze, w naszej szerokości geograficznej tego typu inicjatywy kojarzą się dość jednoznacznie - tak samo jak nie ma partii komunistycznych, tak samo nie ma miejsca na narodowców. Ich kandydat zaś wyglądający jak typowy koks, nieważne od tego jak elokwentnie nie będzie się wypowiadać zawsze będzie sobą reprezentować dla mnie frazę "Co się gapisz? Wpierdol frajerze?". Rozumiem szczytne idee, które przyświecają temu środowisku, ale nawet gdyby jakimś cudem udało im się wejść na jesieni do sejmu, będzie to oznaczać co najwyżej podzielenie losu LPR-u po kilku żenujących wpadkach. Jeszcze raz podkreślam, rozumiem całą ideę: RedIsBad, odwołania do endecji, ale w dzisiejszej Polsce jest to oferta bez adresata. Podobnie jak propozycje następnego prawicowego kandydata Grzegorza Brauna, z jego pomysłem intronizacji Jezusa Chrystusa Królem Polski na czele. To już było, kiedy PiS był w sejmie i zawsze, kiedy myślę o tym dlaczego w społeczeństwie panuje tak głęboka niechęć do zaangażowanej prawicy, to widzę właśnie takie obrazki z lat 2005-07 (albo modlitwę o deszcz zorganizowaną w sejmowej kaplicy).

Odrzucony mainstream. Co dalej z lewicą?

Wynik Janusza Palikota pokazuje jasno, że ten pan jest już politycznym bankrutem. Wielu, pamiętając, że to właśnie on był właścicielem gazety, która na swojej okładce umieściła słynny już znak "Zakaz pedałowania", od początku ostrzegało przed głosowaniem na milionera. Ja mam natomiast wrażenie, że rekordowy elektorat Palikota, był tym czym dzisiaj jest elektorat Pawła Kukiza - masą niezadowolonych (O czym pisałem TUTAJ). Uważam też, że były polityk PO zraził do siebie część swoich wyborców wprowadzaniem do sejmu postaci związanych z LGBT i generalnie klubo-kawiarnianą lewicą, jestem przekonany, że wielu ludzi chciało pokazać po prostu żółtą kartką dla rządu, a nie wplątywać się w sam środek wojny ideologicznej (bo mimo wszystko, jesteśmy raczej społeczeństwem konserwatywnym). Z kolei u ludzi bardziej zaangażowanych Palikot przegrał bo nie walczył nigdy na prawdę o ich pomysły, nie było poważnych prób legalizacji narkotyków, związków partnerskich, zmniejszenia subwencji, większość postulatów ugrzęzła gdzieś po drodze, a w kluczowym dla tej kadencji sejmu momencie posłowie jego partii podnieśli ręce za podwyższeniem wieku emerytalnego - czym dali pożywkę dla wszystkich uważających ich za "komórkę PO" (Teoria głosi, że PO zawarła pakt w ramach, którego miał on zabrać wynik lewicy i być ewentualnym koalicjantem, jeśli głosy PSL-u nie wystarczyłyby do osiągnięcia większości). Wyborcy poczuli się - nie bez racji - wykorzystani.

Inne są przypadki Adama Jarubasa i Magdaleny Ogórek. Oboje zdecydowali się poprowadzić kampanie w częściowym oderwaniu od oficjalnych linii partii ich popierających. Kandydat PSL-u otrzymał wynik w gruncie rzeczy nie różniący się wiele od tych jakie w przeszłości otrzymywali Jarosław Kalinowski i 5 lat temu Waldemar Pawlak. Wbrew temu co chce sądzić fanpage Żelazna Logika - "Gdzie podziali się zwolennicy PSL?", po raz kolejny potwierdziło się, że Ludowcy w wyborczej olimpiadzie wolą inne dyscypliny niż zmagania o fotel prezydenta. Odmienna zaś jest historia pani Ogórek, której poglądy jak sądzę mogłyby śmiało przypasować większości Polaków, ale fatalnie przeprowadzona kampania odebrała szansę na myślenie o choćby przyzwoitym wyniku. Wystawienie atrakcyjnej blondynki i zakazanie jej odzywania się? Przecież to jest samobój najczystszej próby, jak ktoś mógł w ogóle w Sojuszu na to pozwolić? Później zaczęły się tarcia w samej partii, czy popierać kandydatkę czy też nie, odwracanie się polityków gdy sondaże zaczęły spadać w dół. Ktoś powinien za to odpowiedzieć, ale biorąc pod uwagę jak twardo trzymają się u szczytu politycy z poprzedniego rozdania wygląda na to, że Leszek Miller gra ze swoim elektoratem w grę "kto pierwszy umrze". Komentarza nie wymaga również fakt, że wewnętrzną opozycje uosabia Grzegorz Napieralski, mój pilot od telewizora ma więcej charyzmy.

Kandydacie antysystemowi.

Janusz Korwin-Mikke. 4 lata temu napisałem w przywołanej przy okazji Janusza Palikota notce: "Korwin-Mikke może zakładać jeszcze dziesiątki nowych partii, ale dopóki nie zacznie być politykiem, a nie hybrydą sfrustrowanego przedsiębiorcy, publicysty i rozdętego ego nie ma szans na wejście do realnej polityki". Niestety postępująca demencja starcza nie wybacza. Wielu z was wie, że jestem żelaznym elektoratem tego właśnie kandydata, ale nie zamierzam się czarować. Fakt, że mój głos oddaję na kogoś takiego świadczy tylko o stanie polskiej sceny politycznej. Co raz cięższe staje się ciągłe tłumaczenie, że Korwin nie miał tego na myśli. Wypowiedzi jak ta o pobudzaniu ciekawości dziewczynek itp. to już nie są medialne przeinaczenia. Jeżeli polityk wie, że media polują na każdą jego kontrowersyjną myśl nie może sobie po prostu pozwalać na coś takiego, abstrahując od tego, że wygadywanie takich głupot świadczy tylko o jego ciężkim umysłowym ograniczeniu. Pisałem o tym wszystkim już 4 lata temu we wpisie "Pożegnanie z Afryką". Z wiekiem przychodzą też doświadczenia, dzisiaj po pracowaniu trochę to tu, to tam, wiem, że obniżenie kosztów pracy nie pociągnęłoby za sobą automatycznie wzrostu płac.

Byłem zatrudniony na czarno w fabryce, w której wszędzie latały opiłki metalu i ciąłem blachy piłami tarczowymi, a pracodawca jeżdżący Audi A6 nie kupował nam rękawiczek do pracy (3zł/sztuka), czy nie ogrzewał sali, każąc nam ubierać się cieplej (w lutym, kiedy leżał śnieg). Jeżeli byłem zatrudniony na czarno to nie było żadnych kosztów pracy - moja wypłata ciągle wynosiła go mniej niż gdybym był zatrudniony nawet na najniższą krajową (wliczam pensje + koszty). Inna historia z życia, znam przedsiębiorcę, który z jednej ze swoich kilku działalności ma 50 tysięcy. Zatrudnienie znajduje tam kilka-kilknaście osób (nie jest to praca fizyczna), każda zarabia najniższą krajową, niezależnie czy pracuje rok, czy pięć. Umówmy się, że podwyżka dla każdego nawet o 200zł uszczupliłaby jego dochód, z tego tylko jednego biznesu, o około 5000 - dla niego to nic, ale podwyżki nie da, bo przecież on się dorobił, a reszta ma zapieprzać to może kiedyś ktoś się wybije. Dlatego uważam, że oprócz obniżenia kosztów, które jest niezbędne, trzeba też podwyższyć płace minimalną - co zdaniem korwinistów byłoby socjalizmem, a to już najciemniejszy odcień zła. Niestety u nas w kraju brak jest poczucia solidarności. Ciekaw jestem czy obniżenie kosztów pracy sprawiłoby, że międzynarodowe sieci sklepów typu Tesco zwiększyłyby wypłaty dla pracowników. W to wierzyć mogą tylko najzagorzalsi akolici JKM. Zawsze pozostaje argument, że przecież można skończyć szkołę i pracować w normalnym miejscu i ok, ale zwróćmy uwagę, że w wielu krajach Unii Europejskiej można robić dokładnie TO SAMO i zarabiać 4 razy tyle, a koszty utrzymania są zbliżone do naszych. Zresztą wszyscy znamy wiele przykładów, kiedy ludzie kończą studia i później stają przed wyborem "robić byle co czy umrzeć z głodu" - wszyscy wiemy też, że nie dotyczy to tylko absolwentów wymyślnych kierunków humanistycznych.

Kończąc wątek Korwina chciałem jeszcze powiedzieć, że żal mi Przemysława Wiplera, który odszedł z PiSu, gdy partia ta miała najwyższe notowania, by poszukać sprzymierzeńców w walce o wolny rynek i normalność. Pomagał kandydatowi jak tylko mógł, a kiedy już po kampanii skrytykował go za niepotrzebną dyskusję z Kukizem o JOW-ach (w trakcie debaty) zostaje oblewany pomyjami przez wyznawców starszego pana z muszką, że jest sprzedawczykiem i chorągiewką. Słyszałem też opinię, że Wipler próbuje się tylko wybić przy Korwinie, no cóż to najbardziej kuriozalne zdanie jakie słyszałem w życiu. Wygląda na to, że były poseł PiS jest pierwszym politykiem w historii III RP, który uznał, że podawanie ręki JKM się opłaca.

Świetny wynik uzyskał wspomniany już Paweł Kukiz. Nie czuje się jednak na siłach, by oceniać ten wynik poważnie. Od początku byłem sceptyczny wobec tego kandydata, który uosabia z sobą tylko niechęć do mainstreamu i nic więcej - choć sam twierdzi inaczej. W swoim życiu nagrał dużo żenujących i słabych piosenek ("Całuj mnie" i "Bo tutaj jest jak jest" to klasyk gatunku - beznadzieja). Paweł Kukiz jest liderem wśród grupy wyborczej "Uczeń / student", był najczęściej wybieranym kandydatem przez ludzi poprzednio nie głosujących, lub głosujących na Ruch Palikota (dane z TEGO sondażu). Bardzo dobrze, że pojawił się na scenie politycznej kolejny gracz demaskujący propagandowe media i wytykający oderwanie od rzeczywistości politykom obecnie rządzącym, ale to trochę mało. Poza tym ja wciąż pamiętam jak przed poprzednimi wyborami Marcin Meller zapowiedział, że nie będzie głosować na PO i zaprosił Tuska do studia "Drugiego śniadania mistrzów". Tam oprócz ówczesnego premiera i prowadzącego program naczelnego Playboya, siedział właśnie Paweł Kukiz, wtedy jeszcze zakochany w platformie (w programie był również inny "świetny inaczej" polski muzyk - Zbigniew Hołdys). Całość do obejrzenia w TUTAJ.

A w drugiej turze...

Politycy PiS już zaklinają rzeczywistość i ogarnia ich euforia, ale jest jeszcze za wcześniej. Po pierwsze umówmy się jasno, to nie Andrzej Duda jest wielkim zwycięzcą tylko Bronisław Komorowski wielkim przegranym. Obecnie urzędujący prezydent potwierdził, że jest fatalnym politykiem. Zapewne ciążył mu też troszkę balast jego platformerskiego pochodzenia. Arogancja obozu rządzącego, który próbuje zaklinać rzeczywistość wraz z medialną kliką, że oto jest pięknie. Podwyższenie wieku emerytalnego, olanie obywateli, którzy pragnęli referendum w tej sprawie, olanie przez samego prezydenta inicjatywy Kukiza, kiedy ta jeszcze nie miała za sobą tak szerokiego frontu wyborców. PO pokazuje przez 8 lat rządzenia, że jest niezdolna do jakiejkolwiek reformy na rzecz obywateli, a działania "ciężkie, ale niezbędne" podejmuje tylko pod naciskiem Berlina, Brukseli, MFW i Banku Światowego, bo jeśli nie oni to do władzy dojdzie ten straszny PiS, a wtedy to zobaczycie! Tylko, że zaklęcia przestają działać, obywatele są zmęczeni tym mydleniem oczu. Autostrady, po których żeby jeździć trzeba nie rzadko wydawać więcej za sam przywilej niż za benzynę (powiedzcie, że to nie jest chore?), wypowiedzi jak ta Julii Pitery o tym, że obniżenie podatków zabije małe firmy, albo tweet ministry Muchy, która jechała normalnym pociągiem (TUTAJ) i dziwiła się, że takie coś jeszcze jest. Afera podsłuchowa, która pokazała, że władzy wolno wszystko, bo nie jest ważne kto co powiedział, ale kto nagrywał! Więc generalnie politycy mogą powiedzieć co chcą, że państwo istnieje teoretycznie, a szef MSZ-u opowiada o robieniu laski Amerykanom. Po prostu politycy PO traktują już ten kraj jak swoją własność, mają za sobą media, w których dominują ludzie o raczej niezbyt konserwatywnych poglądach i tak to się toczy. W telewizji można było zobaczyć codziennie co robił Bronisław Komorowski w trasie, jak spotykał się na ustawianych wiecach, gdzie przychodziły dzieciaki, które bez zażenowania do kamer mówiły, że dzięki temu nie mają lekcji. A inni kandydaci? Ogórek była bez końca wykpiwana, Korwin-Mikke, gromadzący codziennie pełne sale młodych ludzi, był pokazywany tylko, gdy powiedział coś głupiego. Andrzej Duda zanim wypowiedział słowo, już miał ustawioną prasę, że jest tylko pionkiem Kaczyńskiego, a gdzieś tam czai się też Macierewicz. Wszyscy są albo niebezpieczni, albo się nie znają, rację - wg. telewizji - miał tylko Bronisław Komorowski apelujący o ZGODĘ I BEZPIECZEŃSTWO, po czym atakujący wszystkich domagających się zmian, że o to są radykałami, a tylko on jest ostoją rozsądku. Spoty przedstawiające miotanie się Dudy w sprawie In Vitro komentowały i analizowały całe sztaby ekspertów i "autorytetów" (z zupełnie innej beczki totalnie żenujący spektakl w wykonaniu kandydata PiS), a tymczasem, nikt nie rozliczył PO i Komorowskiego, nikt w TV nie zadał pytania, ale jak to, co z JOW-ami, które obiecaliście? Co z tym, że mówiliście, że nigdy nie podniesiecie podatków, bo jesteście liberałami? Co z tym, że obiecywaliście, przy okazji poprzednich wyborów, nie podnosić wieku emerytalnego?  Co z likwidacją senatu? Co z ustawą w sprawie związków partnerskich? Co z ograniczeniem liczby posłów? Co z tym, że utrzymanie świty Komorowskiego kosztuje podatników więcej niż utrzymanie dworu brytyjskiej królowej?

Tych pytań w telewizji nie zobaczyliśmy, zobaczyliśmy za to spektakle obśmiewania innych kandydatów. Jak traktować poważnie Rostowskiego wyliczającego ile kosztowałyby obietnice Dudy, kiedy można policzyć ile państwo kosztuje ciągłe zwiększanie zatrudnienia w administracji? Można policzyć ile będzie kosztować finansowanie in vitro, które przecież nie jest niczym innym jak tylko kiełbasą wyborczą, ad hoc przygotowanym projektem pokazującym PO jako nowoczesną partię w opozycji do staroświeckiego PiS-u. Jest po prostu najgorszym graniem na emocjach, każdy chce mieć szanse na dziecko, kiedy już wykończony przez nerwy związane z niepewnością zatrudnienia, wielkością wypłaty i kilkoma kredytami, będzie żyć na- prawie już swoich (jeszcze 15 lat hipoteki) - kilkudziesięciu metrach kwadratowych i wieku 39 lat stwierdzi, że teraz jest czas na dziecko, bo w końcu jakoś sobie żyje i może sobie pozwolić raz na rok czy dwa na Tunezję Last Minute. Żeby była jasność, ja nie mam nic przeciwko in vitro, ale czy nasz kraj stać na jeszcze jedną fanaberię, kiedy już teraz musimy transferować pieniądze z OFE żeby dopinać budżet? Słusznie zauważył Paweł Kukiz, że matka z chorym dzieckiem, nie jest w stanie dać sobie rady. Nie wszystko jest refundowane co być powinno, nie rozwiązujemy strukturalnych problemów w służbie zdrowia, nie reformujemy KRUS-u, czy górnictwa, a bawimy się w następną rzecz, ale jak mówiłem - wyborczy wybieg po "postępowy" elektorat.

To wszystko było już tak tragiczne, że ludzie musieli powiedzieć dość. Wbrew jednak pobożnym życzeniom PiS elektorat niezadowolonych nie opowie się jednomyślnie za Andrzejem Dudą. Zostawiłbym na boku, straszenie Macierewiczem, czy Kaczyńskim. Największa partia opozycja ma wciąż wielu przeciwników, oprócz tych najbardziej zmanipulowanych przez TV (wspominałem kiedyś o wypowiedzi telewidza ze Szkła Kontaktowego "Co ma w logo Amber Gold? Krzyż! A Kto broni krzyża?", w najbliższej rodzinie zaś słyszałem o tym, że "Jarek rucha kota! I jak powie w PiS, że trzeba ruchać kota, to wszyscy będą ruchać kota, a kto nie ten będzie wyjebany z partii" - niestety, ale ta osoba nie kojarzyła jak z PO żegnał się Olechowski, Rokita, Piskorski, Gilowska i jak gnębiony był Schetyna). Są wyborcy, którzy nie postawią na Dudę ze względu na ów incydent z in vitro, który obrazuje szersze zjawisko. Bardzo dobrze, że kandydat, nie boi się powiedzieć, że jest katolikiem, ale OCZEKIWANIE, na decyzje episkopatu to jest w kraju o jakichkolwiek cywilizowanych standardach co najmniej żenujące. Andrzej Duda będzie nieakceptowalny dla elektoratu domagającego się legalizacji narkotyków, związków partnerskich i dużej rzeszy, antyklerykalnie - nie bez racji - nastawionych wyborców.

Co wybiorą ludzie dowiemy się już za niespełna dwa tygodnie. Andrzej Duda nie jest kandydatem dla wszystkich, niemniej kolejne 5 lat z chłopem oderwanym od pługa,który w japońskim parlamencie wchodzi na krzesło i rzuca "mój szogunie", operując tym samym najbardziej płytkim stereotypem w stosunku do trzeciej gospodarki świata - Japonii, to będzie 5 lat straconych. Mój głos, niestety, powędruje do kandydata PiS, ale robię to bez cienia radości, tylko dlatego, że mam dosyć tego oszukiwania. W 2007 roku byłem gotów umierać za PO, ale dzisiaj mamy inne realia. Przez 8 lat nie było żadnej reformy państwa, która nie drenowałaby kieszeni szarych obywateli, żadnej spełnionej fundamentalnej obietnicy sprzed wspomnianych wyborów. Donald Tusk śmiejący się z Kaczyńskiego, że tylko facet bez prawa jazdy może zwiększać liczbę fotoradarów w Polsce, po czym robiący coś zupełnie odwrotnego po dojściu do władzy - to jest obrazek zbyt często powtarzający się w różnych konfiguracjach w mojej głowie żebym mógł po prostu "olać ten temat".

Zdaje sobie sprawę z faktu, że prezydent niewiele może, ale tu nie chodzi o to, że liczę na to, że Duda nagle obniży wiek emerytalny, czy wprowadzi JOW-y (zły pomysł). Liczę, że ta władza dostanie w końcu nauczkę i zobaczy, że nie jesteśmy jakąś tępą masą, którą można pomiatać. Wniosków z porażki nie wyciągnęła skoro dzień po porażce Komorowski ogłosił, że o to on teraz będzie bardziej z wyborcami i zorganizuje referendum. To są działania chybione, jak celnie zauważył Artur Celiński "Decyzja Komorowskiego o zarządzeniu referendum w kwestii JOW-ów kilka godzin po bolesnej porażce w pierwszej turze wyborów prezydenckich pokazuje, że on i jego środowisko nie rozumieją nic z tego, co się dzieje. W takiej sytuacji nie pozostaje im nic innego, niż wezwanie racjonalnych Polaków do obrony przed tymi radykalnymi marudami, którzy mieliby popsuć polską atmosferę sukcesu. (...) Nie zauważyli, że ich powtarzane metodą zdartej płyty tezy o tym, że musimy być wspólnotą; że jest lepiej niż było kiedykolwiek wcześniej; i że racjonalnie jest w tej sytuacji wybrać zgodę i bezpieczeństwo przypominały bardziej strategię komunikacyjną społecznie odpowiedzialnej korporacji niż wiarygodną propozycję polityczną. (...) Tak samo, jak nie rozumie tego kierownictwo Gazety Wyborczej, która beznamiętnie powtarza, że jedyną słuszną opcją jest głosowanie na tych, którzy dają szansę na wygodne życie przede wszystkim dla tych, którzy już dzisiaj żyją wygodnie." (Całość artykułu TUTAJ).

Kogo nie wybierzemy, to i tak wybór między kiłą a cholerą. Ja ze swojej strony apeluję o ukaranie rządzących. Pamiętajmy, że walka o prawdziwą władzę odbędzie się dopiero na jesieni.