Tuesday, December 13, 2011

W trzydziestą rocznicę.

Jak zmienił się Polska przez te 30 lat? Z jednej strony materialnie jesteśmy dzisiaj w innej galaktyce, ale z drugiej, czy o czymś nie zapomnieliśmy? Czy napełniając swoje brzuchy, kupując samochody nie straciliśmy czegoś znacznie cenniejszego niż te wszystkie dobra materialne? Czasami ciężko oprzeć się wrażeniu, iż w imię spokoju gotowi jesteśmy rezygnować ze zbyt wielu rzeczy. Dzisiejsze wydarzenia i te sprzed trzech dekad łączy wiele, pytanie o naszą suwerenność.


Na początku lat osiemdziesiątych dążyliśmy do wolności, autentycznie chcieliśmy jej. Wielu Polaków było gotowych zaryzykować własne kariery, własny spokój, żeby móc mówić, żeby móc być. Nikt nie miał wątpliwości wtedy, że stan wojenny jest najzwyczajniejszym w świecie bezprawiem. Dramatem wielu rodzin, ciosem zadanym nam przez naszych. Czasy się zmieniają. Komunizm w końcu upadł, bo upaść musiał, wysiłek tylu ludzi w połączeniu z niewydolnością gospodarki centralnie sterowanej dał plon. W między czasie wzięliśmy kredyty, kupiliśmy samochody i zapomnieliśmy. Zapomnieliśmy o ludziach, którym to zawdzięczamy, o kościele, który pomagał głosem nie tylko papieża, ale i zwykłych duchownych. Dzisiaj połowa z nas uważa, że stan wojenny był koniecznością, a kościoły to przytułki, w których starzy gniją i są okradani przez tych, którzy tylko czekają na to by dobrać się do naszych dzieci. Dlaczego tak łatwo udało nam się zapomnieć?


Dlaczego nie potrafiliśmy godzić się na dyktat Moskwy, a tak łatwo akceptujemy dyktat Brukseli czy Berlina? Nie potrafię uwierzyć, że wystarczyło żebyśmy napełnili sobie brzuchy i potrafili wyleczyć się z jakieś „manii wolności”. Poddaliśmy się i dziś bez problemu łykamy bajki Tomasza Lisa, że suwerenność jest nutą przeszłości. Wiodąc głos mediów każe nam zapomnieć kim jesteśmy. Jeżeli jest nam obojętne dzisiaj, czy stan wojenny był, czy nie był potrzebny, jeżeli nie przejmujemy się tym, czy budżet będą nam ustalać deputowani Bundestagu, a zielone światło dostaje po raz kolejny rząd, który jest specjalistą w klepaniu się po plecach, to może zwyczajnie nie zasługujemy na wolność?


PS

Pewną pozytywną wiadomością jest fakt, iż w Kambodży postanowiono osądzić przywódców Czerwonych Khmerów Pol Pota. Bez zawracania sobie głowy stanem zdrowia, czy podeszłym wiekiem. Wystarczy chcieć.

Wednesday, October 12, 2011

Powyborcze ABC

Od wyborów z roku 2007 upłynęło już dużo wody w Wiśle. W międzyczasie zdążyliśmy wybrać wybrać swoich przedstawicieli do parlamentu europejskiego, do regionalnych struktur, a nawet zmieniliśmy głowę państwa po tragicznych wydarzeniach z 10 kwietnia 2010. Jednak mijająca niedziela wyjątkowa była z wielu względów, po pierwsze jeszcze nigdy w historii Polski po 89 roku rządząca koalicja nie miała tak wielkich szans na zachowanie swojej wiodącej roli. Po drugie odbyły się one roku po tragedii smoleńskiej, pojawiło się więc pytanie, czy coś w społeczeństwie się zmieniło. Po trzecie wielu komentatorów zastanawiało się na ile zabetonowana jest rodzima scena polityczna, która po trzęsieniu z lat 2005-07 nie dopuszczała piątego gracza (z małym wyjątkiem jaki był czwarty wynik Korwina-Mikke w ubiegłorocznym wyścigu po fotel prezydenta). I w końcu były one wyjątkowe dla mnie jako pierwsze tego typu, w których mogłem wziąć udział. Mijająca niedziela dała, mimo wszystko, więcej odpowiedzi niż znaków zapytania. Oto szybki przewodnik powyborczy sieka90.blogspot.com.
1. Ile i dlaczego?
2. Kluczowe momenty i osoby.
3. Prognoza na przyszłość.

8. POLSKA PARTIA PRACY - SIERPIEŃ '80
1. 0,55% to najgorszy wynik spośród partii startujących we wszystkich okręgach. Nie śledzę losów tej formacji na bieżąco, więc trudno mi określić kto personalnie jest winien temu wynikowi.
2. Absolutny wódz i jedyna "szerzej znana" osoba to Bogusław Ziętek. ciężko jednak wskazać na kluczowy moment w kampanii partii, na którą głosują chyba tylko rodzina, przyjaciele i garstka die-hardów. Wszystkich ich można pomieścić na jednej arenie przyszłorocznego EURO. Nie zmienia to faktu, iż Ziętek miał w debacie dla TVP dużo bardziej merytoryczne wypowiedzi niż taki Wenderlich.
3. PPP to całkowity margines polityki, ale ilość wyborów, w których odnosiła ostatnio druzgocące klęski to 100%. Wydaje się mi się, że ta banda lewicowych (w starym stylu) idealistów zamelduje się również na mecie kolejnych i kolejnych "sprawdzianów demokracji".

7. KONGRES NOWEJ PRAWICY
1. Około 1% to maksymalny wynik na jaki było stać partię Korwina-Mikke. Wbrew temu co przed każdymi wyborami mówi, wejście do sejmu nie było oczywiste. Sprawę mocno pokrzyżowała PKW.
2. Kluczowy moment to oczywiście nie zarejestrowanie KNP na terenie całego kraju, po ostatnich wyborach prezydenckich apetyty urosły, jednak komisja wyborcza zadała straszliwy cios. JKM nie mógł wystartować w Warszawie (a tam z pewnością JEMU trochę głosów by wpadło), w wielu innych miejscach Kongres również nie wystawił kandydatów, do tego doszedł brak bezpłatnego czasu antenowego i efekt psychologiczny działający na niezdecydowanych, którzy mając do wyboru mniejsze zło, a oddanie głosu na formacje nie zarejestrowanym w całym kraju wybierali to pierwsze. Nie czarujmy się, 3% to i tak byłoby zapewne maksimum.
3. KNP to w zasadzie jeden człowiek. Korwin-Mikke może zakładać jeszcze dziesiątki nowych partii, ale dopóki nie zacznie być politykiem, a nie hybrydą sfrustrowanego przedsiębiorcy, publicysty i rozdętego ego nie ma szans na wejście do realnej polityki. A czas najwyższy.

6. POLSKA JEST NAJWAŻNIEJSZA
1. 2,19%. Miotał się i krzątał PJN, zmieszanie z Kluzik-Rostkowską, wielki program prorodzinny, umywający ręce lider, w końcu oczko do liberalnego elektoratu. Wszystko na nic, bo wynik nie dający miejsca w sejmie chyba nie może być brany pod uwagę w kategoriach sukcesu. Co zawiodło? Brak znalezienia niszy, oczywiście w Polsce brakuje partii konserwatywno-liberalnej, ale na pewno nie powinni się za jej tworzenie zabierać ludzie, którzy nie potrafią się dogadać nawet co do tak podstawowej rzeczy jak generalny kształt i kierunek formacji.
2. Odejście liderki Kluzik-Rostkowskiej, niesmak i zdziwienie, gdy Paweł Kowal, jako jej naturalny następca, ogłosił, iż nie kandyduje.
3. PJN jako ruch jest raczej skazany na porażkę. Szczerze mówiąc nie sądzę byśmy jeszcze kiedykolwiek usłyszeli o tej partii, wbrew temu co sami mówią, to raczej koniec niż początek drogi. Może w PO znajdzie się dla nich miejsce? Chociaż, biorąc po uwagę slaby wynik eks-liderki rozłamowców w Rybniku, raczej do tego nie dojdzie. Prędzej przeproszą się z prezesem.

5. SOJUSZ LEWICY DEMOKRATYCZNEJ
1. 8,3% to moje jedyne pozytywne zaskoczenie tej kampanii. Dlaczego tak się wydarzyło? Napieralski nie docenił siły nowego rywala na lewicy i zbyt szybko uwierzył w swoją wielkość. Wynik z wyborów prezydenckich uderzył mu do głowy, w której oleju specjalnie nigdy nie było. Pewny siebie Grześ dzielił i rządził popełniając przy tym błąd za błędem.
2. Kiepski lider, o czym wspomniałem w punkcie pierwszym, ale nie tylko. Elektorat postkomunistyczny zaczyna wymierać, w Polsce lewica może uzyskać solidny wynik tylko jeśli jest "europejska", kierownictwo SLD wciąż myślało, że to nuta przyszłości. Do tego dochodzi rezygnacja Romana Biedronia, odbicie przez przeciwnika medialnego Arułkowicza, oparcie się na politykach starej daty, często skompromitowanych jak Miller, może być pozytywnie odbierane tylko w wąskim elektoracie. No i ten nieszczęsny wypad z córkami do sklepu, czy wyliczenie kosztów obietnic Napieralskiego. Klęska panie! W dodatku o "sposób bycia" byłego lidera SLD specjaliści od PR mogliby pisać "Jakim być nie należy".
3. Napieralski szefem SLD już nie będzie. Kalisz z czwartym wynikiem w Warszawie raczej nowym nie zostanie. Zresztą jego chętnie przygarnąłby RP albo PO. Starzy wyjadacze w stylu Iwińskiego, czy wspomnianego Millera będą gwoździem do trumny. Wojciech "Łelkam Ewrybady" Olejniczak to raczej pocieszna fajtłapa niż urodzony wódz. Więc może powrót do korzeni? W ciężkich dla lewicy czasach, 30 lat temu sprawdził się towarzysz Jaruzelski. W obecnym kształcie przed SLD widzę czarne chmury.

4. POLSKIE STRONNICTWO LUDOWE
1. 8,4%, dlatego co zwykle. PSL to w końcu dobry koalicjant i "super działacze lokalni". Dopóki KRUS będzie istniał, dopóty rolnicy wybierać będą do jego obrony PSL, a nie nową Samoobronę. Szczęście w nieszczęściu?
2. Może w tym wyniku pomogły "nowoczesne" spoty? Może dobry rezultat wyborów samorządowych? Ciężko wskazać mi cokolwiek kluczowego, co byłoby jakimś zaskoczeniem, czy punktem zwrotnym.
3. PSL okaże się być partią finansowaną przez tajwański wywiad i wystąpi o uznanie Czang Kaj-Szeka honorowym prezydentem Polski. Waldemar Pawlak stanie na czele wojskowego puczu w Birmie i przyłączy ten skrawek Azji do naszej nadwiślańskiej ziemi. Kalinowski ogoli wąsa, Jolanta Fedak okaże się mężczyzną, Żelichowski umrze w wieku 256lat. Mam jeszcze drugą prognozę: PSL będzie uzyskiwać wynik ok. 5-10% i do końca świata pozostanie koalicjantem marzeń.

3. RUCH PALIKOTA
1. 10% to absolutna sensacja. Zastanawiam się na ile faktycznie Polacy chcą tych wszystkich rewolucji obyczajowych, a na ile część wyborców jest po prostu skrajnie rozczarowana rodzimą polityką. Inna sprawa, że wulgarny i chamski Palikot raczej jej standardów nie podwyższy.
2. Sukces ma jednego ojca. Janusz Palikot chce demontować i przemeblować Polskę. Obok interesujących postulatów są takie absolutnie nie do przyjęcia. Moment kluczowy? Transfer Biedronia? Trudno określić, natomiast jest oczywiste, że mniej więcej w tym momencie poparcie zaczęło rosnąć. Euforia w sztabie po ogłoszeniu wyników pokazuje, że nawet kapitan drużyny się 10% wyniku nie spodziewał.
3. Wszystko zależy od tego czy RP będzie wykorzystywany przez PO. Konserwatywne skrzydło rządzących się wzbrania, ale jak wiadomo, w ekipie Tuska można powiedzieć wszystko i zrobić nic. Populizm ma chyba mimo wszystko krótkie nogi, a nie znam kompetencji np. sąsiadki Palikota, która słynie tylko z tego kim jest jej sąsiad.

2. PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ
1. 30% to wynik niezadowalający, daleki od totalnej klęski, ale fakt uniknięcia porażki zwycięstwem nie jest. Zawinił kiepski finisz i słaba pozycja startowa.
2. Kampania PiSu była prowadzona bez zarzutu, jednak wydaje się, że to co stało się z wpisem w książce na temat kanclerz Niemiec (jej rozdmuchanie i przeinaczenie, dopisywanie ukrytych znaczeń) mogło mieć wpływ na ostateczny wynik. W końcu wcześniej różnice sondażowe wynosił kilka procent. Bez znaczenia nie pozostała również wypowiedź Hoffmana o posłach PSL. Nie pomogły ani aniołki prezesa, ani zmiażdżenie Tomasza Lisa w jego programie. A zwrot "z jakiej jest pan redakcji?" to kontynuacja "oni stali tam gdzie stało ZOMO". Zabrakło koncentracji.
3. Raczej nie dojdzie do żadnej zmiany władz, ale jeżeli za 4 lata w Warszawie nie powtórzy się Budapeszt to na prawicy będzie się działo. Kto mógłby zastąpić prezesa? Wieczny delfin Ziobro?
Miejmy nadzieję, że geografia nie będzie stać tam, gdzie ZOMO, a tam gdzie prezes.

1. PLATFORMA OBYWATELSKA
1. 40% głosów to wielki sukces polityki nijakości, nic nie robienia. Wykorzystanie amnezji i marazmu społeczeństwa, o czym nie raz pisałem. PO wygrało, przegrać nie mogło. Z takimi plecami? Od Wojewódzkiego do Wajdy, od TVP po TOK FM.
2. Nie było kluczowych momentów. Tusk wygrał głównie dzięki wysiłkom mediów, które dwoiły się i troiły by stworzyć alternatywną wersję rzeczywistości i nie oddać władzy PiSowi. Ktoś ma wątpliwości? Niech przypomni sobie co było, gdy ktoś na chwilę przestawił słynną wajchę. Słupki sondażowe spadały gwałtownie jak nigdy. A gdy Meller ogłosił, że na PO nie będzie głosować? Musiał wszystko odkręcić i zaprosić do siebie premiera, by w żenujący sposób odwołać swoje wcześniejsze zapowiedzi. No i przykład z wypowiedzią Kaczyńskiego o Angeli Merkel.
3. Miejmy nadzieję, że druga kadencja będzie nieco bardziej pracowita, a reformy zostaną przeprowadzone. Jeśli nie to czeka nas los drugiej Grecji. Ja osobiście wolałby żeby skończyło się tylko na Budapeszcie. Ale kto wie, może wydarzy się cud i PO wróci do swoich korzeni, konserwatywno-liberalnej partii, którą była w opozycji. Pomarzyć można. Jeśli Platforma przegra to czeka ją rozłam, formacja ta opiera swoje istnienie tylko na władzy, inaczej nie dało by się wcisnąć do jednego worka Gowina i Rosatiego. Bądźmy dobrej myśli, ale pełni rozumu.

Wednesday, September 28, 2011

O tym i tamtym.

http://www.mlodzisocjalisci.pl/f/viewtopic.php?t=12417&postdays=0&postorder=asc&start=30

Poszukajcie sobie wpisu o Solidarności użytkownika wakemaniak, konkretnie tego fragmentu:

Na sam koniec zapodam pewną anegdotkę:
Niedawno własnej matce powiedziałem, że komuna była w miarę spoko tylko żarcia i innych towarów w sklepach brakowało. Ona na to, że jej matka (moja babcia) pracowała w sklepie i nie było z żarciem źle. I ja wtedy zapytałem matkę wprost:
- To po co mamie była cała ta zabawa w Solidarność?
Ona nic nie odpowiedziała bo po 30 latach zrozumiała swoją młodzieńczą głupotę w pełnej krasie.”

Intrygujące, że takie rzeczy wypisują ludzie młodzi. Choć wydawać by się mogło, że za komuną tęsknić mogą jedynie byli dygnitarze i ludzie, którzy dzięki staremu systemowi mieli różnorakie korzyści, mundurowi etc. Jak widać polityka „grubej kreski” i brak rozliczenia się ze swoją najbliższą przeszłością sprawia, że państwo zaczyna wydawać zepsute owoce. Młodzi Polacy mają poważny problem z najnowszą historią. Zakładam, że przytoczony powyżej wpis jest produktem jakiegoś nastoletniego buntownika, który za kilka lat będzie palić się ze wstydu – na czerwono oczywiście – gdy ktoś mu o nim przypomni. Problem w tym, że wcale nie musi być on wytworem młodzieńczej potrzeby „wyszumienia się”, przecież dezawuowanie zasług obozu solidarnościowego i dzielenie go na „lepszy” i „gorszy” jest już faktem od samego upadku komuny. Blisko 10 lat temu jedna z ikon obywatelskiego zrywu z lat 80 – zmarła w Smoleńsku, Anna Walentynowicz – musiała, z uwagi na ciężką sytuację materialną, prosić o odszkodowanie, a przecież to tylko przykład, z resztą osoby, której imieniem powinno raczej nazywać się szkoły, czy ulice. Co w tym czasie robią współtworzący tamten system? Z tego co wiem Kwaśniewski był prezydentem, a Jaruzelski jest dziś postacią niemalże pozytywną. Nie mówiąc już o rzeszy postkomunistów w bieżącej polityce.


I oczywiście pół biedy jeżeli takie rzeczy pisze rozemocjonowany gimnazjalista w koszulce Che Guevary, który nie tknął w życiu „Manifestu komunistycznego”. Gorzej jeżeli takie rzeczy między wierszami piszą i mówią osoby „poważne”. Przez 20 lat nie udało się tknąć emerytur byłych ubeków i esbeków. Michnik po obaleniu PRL stał się obrońcą „socjaldemokratów”, a w jego Gazecie Wyborczej publikowane są takie wywiady jak ten z Aung San Suu Kyi, birmańską opozycjonistką, która – nie mam pojęcia, czy to zwykła ignorancja, czy brak świadomości i rozeznania się w polskich realiach – mówi o Jaruzelskim, iż mógłby być wzorem do naśladowania dla generałów trzymających w ręku jej kraj. 22 lata po upadku komunizmu w Polsce Wojciech Ziemilski, promowany przez Krytykę Polityczną, wystawia w ramach Kongresu Kultury, sztukę o prześladowaniach jakie spotkały jego dziadka z powodu opublikowania przez IPN, iż działał w służbach mundurowych PRL. Trudno oskarżać KP, że jest jakimś odosobnionym głosem kilku nastolatków z forów internetowych, skoro trzymała pieczę nad różnymi imprezami w ramach polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, a z tejże otrzymuje zresztą sute dotacje. Ciężko zrozumieć mi młodych ludzi, którzy są gotowi spijać z ust Sierakowskiego, każde słowo, każdy modny slogan o aborcji, gejach i laickim państwie, ale nie są w stanie zauważyć tak oczywistego przykładu idiotyzmu – bo rzeczy trzeba nazywać po imieniu. Dziadek Ziemilskiego powinien raczej cieszyć się, że w Polsce nie było żadnej „Norymbergii”, a jego wnuk mógłby swoje osobiste frustracje zachować dla siebie, a nie próbować wciskać ludziom kit i mieszać w głowie młodym. Zło jest złem i tak trzeba o nim mówić, bez względu na sympatie.

„Generała Jaruzelskiego uważam za postać kryształową, człowieka honoru i wielkich zasług„ – To już nie jest cytat z żadnego undergroundowego forum, to wypowiedź działaczki LGBT, która otrzymała order „Człowieka Tęczy”, została zgłoszona jako kandydatka do Nagrody Nobla, a także dziennikarki „Trybuny”, czy „Faktów i mitów” - Marii Szyszkowskiej – senatorki z ramienia SLD. I pojawia się pytanie, czy naprawdę więcej kobiet w polityce polepszy jej jakość? Patrząc na powyższą wypowiedź śmiem wątpić. Tymczasem na Kongresie Kobiet Henryka Bochniarz ogłosiła, że wprowadzenie parytetów płci na listy było dobrym rozwiązaniem, ale trzeba pomyśleć o dalszym ułatwieniu dostępu kobietom do polityki, czyli metodzie suwakowej. Miałoby to polegać na naprzemiennym umieszczaniu przedstawicieli obu płci. Pomysł, cokolwiek by nie powiedzieć, kuriozalny.

Nie wiem czy była kandydatka na prezydenta RP (w wyborach uzyskała ledwie 1,26% - czyżby ciemiężone kobiety nie mogły wybrać swojej kandydatki?) sama wierzy w to co mówi. Generalnie idea parytetów wydaje się być dość KONTROWERSYJNA. Osobiście gdybym był kobietą czułbym się dość poniżony(a), że ktoś mi robi łaskę i mam robić za zapchaj-dziurę, a na liście jestem, bo rachunek musi się zgadzać. Udało się Suchockiej, Gilowskiej, Szczypińskiej, Thachter, Palin - tak można by było wymieniać w nieskończoność - i udało im się bez żadnych idiotycznych parytetów. Dlaczego nie zrobić parytetów ze względu na wzrost, wagę, długość włosów? Dobra kobieta da sobie radę i bez traktowania jej jak osoby piątej kategorii – to jest fakt, a ze słabej posłanki będzie tyle samo pożytku co słabego posła dla interesu państwa płeć nie ma żadnego znaczenia. Zresztą patrząc na panią Bochniarz, Szyszkowską, czy Magdelenę Środę, która ostatnia stwierdziła, że sama ma czasami ochotę podrzeć Biblię, gdyż jej fragmenty nawołują do przemocy (kandydatka Palikota na ministra edukacji) – to zastanawiam się czy faktycznie potrzeba nam więcej czerwonych, wyemancypowanych kobiet, które cenią sobie wolność, ale tylko od pasa w dół. A wolność to nie są ściany bez krzyży, z góry narzucony podział płci na kartach do głosowania, czy chodzący bez konsekwencji oprawcy dawnego reżimu po ulicach. Wolność to znacznie więcej.

Friday, September 2, 2011

Brain on/ Brain off

Justyna Pochanke zapewne o mały włos nie eksplodowała w duszy wczoraj w trakcie wywiadu ze Zbigniewem Ziobro, kiedy ten zaczął z delikatnym uśmiechem wyliczać jej różne manipulacje mające miejsce na antenie TVN 24. Trzeba przyznać, że przynajmniej jeden "Zbychu" jest "spoko" w rodzimej polityce. Pani redaktor próbowała wcześniej zrozumieć pokrętną prawicową logikę i drążyła dlaczego Prawo i Sprawiedliwość nie chce przystąpić do debaty organizowanej przez jej telewizje. Delfin PiSu niewzruszony odparł, że stacja jest nieobiektywna. Justyna Pochanke udawała bardzo zaskoczoną, piszę udawała tylko dlatego, że wierzę w inteligencję pani redaktor, wierzę, że "rżnęła głupa". Dla polityków prawicowej opozycji występujących w stacji Waltera ważny jest refleks, czasami ma on kluczowe znaczenia dla kształtu dyskusji, jeśli "katolicka żmija" próbuje odpowiadać zbyt wolno może być pewna, że dziennikarz wejdzie jej w połowie zdania i zada kolejne pytanie w wypadku gdyby odpowiedź okazała się zbyt konkretna i merytoryczna. Jednak Zbigniew Ziobro jest zaprawiony w boju, błyskawicznie odparł on, iż PiS nie będzie brał udziału w debacie prowadzonej przez Katarzynę Kolendę-Zaleską, która wcisnęła w usta prezesowi Kaczyńskiemu nigdy nie wypowiedziane słowa o "prawdziwych" Polakach. Justyna Pochanke zaczęła zmieniać temat i mówić coś o prawach demokracji, że debaty są solą wyborów, bełkot jednym słowem. Ziobro chwycił wiatr w żagle i zaczął drążyć, dlaczego TVN 24 nigdy nie przeprosiło pomówionego prokuratora z Katowic, Justyna Pochanke próbowała odbić piłeczkę i pytała dlaczego jej rozmówca nigdy nie przeprosił kogoś innego, ten szybko odparł, że wyrokiem sądu był zobowiązany tylko do pisemnych i ten wyrok wypełnił.

Niedługo potem Monika Olejnik gościła Andrzeja Urbańskiego. Diva polskiego dziennikarstwa ostoją obiektywizmu również nigdy nie była, więc przepychanki zaczęły się bardzo szybko. Gdy były szef TVP przyznał, że debata o służbie zdrowia będzie farsą ponieważ przedstawiciele PSL i PO nie mają się o co kłócić, a Balicki od 15 lat mówi to samo, panią redaktor przeszły ciarki i zaczęła tryskać ironią "Jarosław Kaczyński pana może zaskoczyć rozumiem?". Intrygujące jak bardzo uspokoiła się prowadząca "Kropki na i", kiedy na "pytaniostwierdzenie": Rozumiem, że PiS zatrzyma kryzys? - Urbański odparł, iż jego zdaniem idealnym ministrem finansów byłby Marek Belka.

Zdecydowanie za dużo oglądam ostatnio TVN 24, ale ciekawość jest silniejsza. Żegnałem się z tą stacją mniej więcej wtedy, gdy odwracałem się od Platformy Obywatelskiej, czyli jakoś powiedzmy ze trzy lata temu. Od tego czasu stacja Waltera niewiele się zmieniła. Rzuciłem okiem na jakąś debatę dziennikarzy (?) (Dekada Zmian, czy coś takiego), akurat wspominali sytuację z agentem Tomkiem i posłanką Sawicką, jedynym z jakiś pięciu redaktorów, który przyznał, że Sawicka łapówki nie powinna była brać był Morozowski, reszta przypominała, że pieniądze do ręki jej niemal wciśnięto i to tylko w celach politycznych. Zaznaczono, że miały być prowadzone teczki opozycji i zbierano haki, przemilczano natomiast sytuację, kiedy za rządów PO podsłuchiwany był prezydent Kaczyński. Muszę przyznać, że szybko przełączyłem bo poczułem rodzaj jakiegoś zażenowania.

Chociaż muszę przyznać, że wcześniej śmiałem się do rozpuku oglądając Szkło Kontaktowe ciekaw jak dzisiaj dokopią kaczorom. Ryłem się jak ostatni dekiel z każdej najmniejszej wpadki ówczesnego prezydenta, lub premiera. Jest mi trochę wstyd, że nie potrafię dziś tak histerycznie reagować na różne bigosy Komorowskiego, czy Dolomity Tuska. Dzisiaj potrafię wyliczać przekłamania rządu i kilku największych mediów w Polsce. Wyliczanką tą mogę się podzielić z osobami, które chcą tego słuchać, czyli z nikim, bądź z kimś, kto wzbogaci moją wiedzę o trzy przykłady więcej. Bo nikt nie chce słuchać, bo nikt nie chce rozmawiać, bo każdy ma prawo do własnej opinii, bo nikt nie może jej negować, a nawet jeśli to nikt nie musi tego słuchać. Mamy grzmiącego Kalisza, który mówi o IV RP jak o państwie faszystowskim i bezrozumną masę, która to łyka. Nikt nie zwraca uwagi na to, że za rządów PO ilość podsłuchów wzrosła kilkakrotnie, że wchodzi się do studenta prowadzącego stronę internetową, ale wszyscy pamiętają menela z Warszawy, który przy zatrzymaniu przez policję zaczął wyzywać prezydenta, który był sądzony tylko dlatego, że był recydywistą, nikt nie pamięta, że Lech Kaczyński chciał umorzenia tej sprawy.

Krajobraz polskiego społeczeństwa po 4 latach rządów Tuska jest tragiczny. Nikt nie będzie w szoku jeśli PO wygra kolejne wybory. Jesteśmy coraz głupsi, cieszymy się ze wzrostu PKB, mimo że jest on okupiony miliardowymi stratami i kreatywną księgowością Rostowskiego, radujemy się, że Polska zaczęła być traktowana jako równorzędny partner międzynarodowy i nikt się z nas już nie śmieję. Zapominamy, że prezydencja w Unii to farsa i w zasadzie same wydatki, raczej obowiązek niż zaszczyt, że Rosja i Niemcy zbudowały gazociąg, zagrażający nie tylko znaczeniu portu w Świnoujściu, ale i naszemu bezpieczeństwu energetycznemu. Udajemy, że nie widzimy jak gwałtownie ochłodziły się nasze stosunki z Czechami, Litwą, Ukrainą czy Gruzją. Ignorujemy kolejne afery, ktoś pamięta jeszcze katarskiego kupca, chińskiego inwestora, czy "Rycha" i "Zbycha" (nie, nie Ziobro)? Całą Polskę, jak długa i szeroka, ogarnął jakiś rodzaj hipnozy, jakaś tajemnicza amnezja. Do lokalnych siedzib PiSu mogłoby wejść jeszcze dwudziestu "wariatów" postrzelić jeszcze czterdziestu "wyznawców Kaczora", kolej mogłaby stanąć na dwa miesiące, metr kwadratowy autostrady mógłby kosztować miliard złotych, ceny mogłyby podskoczyć siedmiokrotnie, Rosja mogłaby zagarnąć Olsztyn, Niemieccy żołnierze mogliby spacerować po Gdańsku, Tusk mógłby zdenerwować się jeszcze trzysta razy, obiecywać, że w następnej kadencji zlikwiduje kościół i zniesie podatki, że wdroży reformy, które wcześniej blokował Kaczyński, a których od półtorej roku nikt już nie blokuje - reformy, których nie ma, Hall może rozebrać się dla Playboya ("Ktoś był niegrzecznym uczniem?"), Sikorski może napisać na Twitterze, że właśnie ma sraczkę, a ta Platforma, bez programu, bez pomysłu, bez idei i tak wygrałaby wybory.

Wednesday, June 29, 2011

Nihil Novi

Przed moim miesięcznym wyjazdem, „w pogoni za chlebem”, uznałem za słuszne napisanie tutaj jeszcze kilku zdań.


Jesienią tego roku czekają nas jedne z najważniejszych wyborów parlamentarnych w historii Polski. Tylko od nas zależy, czy będziemy dłużej pozwalali na upadlanie i lżenie prawdy, czy będziemy godzić się na kłamstwa. My wszyscy zadecydujemy w jakim kraju chcemy żyć. Czy chcemy zacząć w końcu mieszkać w państwie świadomym swojej wartości, silnym i gotowym by podjąć wyzwanie rzucone nam przez współczesny świat. Wyzwanie rozsądnej modernizacji i wejścia w wyższy krąg cywilizacyjny. Prawda jest niestety taka, że w Polsce dominuje postawa, która każe dopatrywać się naszego postępu w budowie Orlików, stadionów na Euro, jednego drapacza chmur w stolicy więcej, czy stosunku do par homoseksualnych. Tymczasem jest to rozwój co najwyżej fasadowy.


Nie uważam żeby budowanie autostrad w Polsce było złe, czy zbędne. Tylko czy naprawdę nasze państwo musi się kompromitować na każdym kroku? To co ma być wizytówką nowoczesnego kraju robione jest przez chińskie konsorcjum, działające do tej pory w bananowych republikach i innych krajach trzeciego świata. Sukcesu nie można budować na zasadzie „byle szybciej, byle taniej”. Nie tędy droga panie premierze. Nie mam pojęcia też w jaki szczególny sposób o naszej światłości miałoby świadczyć zalegalizowanie związków homoseksualnych? Przez całą historię ludzkości, poza ostatnim dziesięcioma latami, nigdy nigdzie nie było formalnego przyzwolenia na tego typu małżeństwa. Co ciekawe, z tego co się orientuję, udało stworzyć się nie tylko koło, ale nawet rakietę i dolecieć na księżyc, więc do postępu niezbędne to nie jest. Intrygująca jest również ewolucja słowa „homofobia” na przestrzeni tych „kilku chwil”. Jeszcze kilka lat temu homofobem był ten kto rzucał obelgi w stronę homoseksualistów, czy odmawiał im prawa do życia. Dzisiaj homofobem jest już ten kto sprzeciwia się małżeństwom, nie chcę być złym prorokiem, ale obawiam się, że to redefiniowanie będzie postępowało. Wolność jest ważna, wydaje mi się, że najważniejsza, ale nie dajmy sobie wmówić, że wolność od pasa w dół ma być jej miarą.


Ale stosunek do par gejowskich i lesbijskich nie jest jedyną obyczajową oznaką „dojrzałości społeczeństwa”. Niejako z obowiązku muszę napisać jeszcze o aborcji czy eutanazji. Warto pomyśleć czasami, przy sporze a propos tego pierwszego, że to nas można było pozbawić życia w imię fałszywie pojmowanej „wolności” czy tzw. „prawie o decydowaniu kobiety”, które polega na tym, że zwyczajnie zabijamy człowieka, jeszcze nie gotowego żeby przeżyć samemu, ale już unikalnego i niepowtarzalnego. Naukowcy wciąż przesuwają granicę i pokazują nam, że człowieczeństwo zaczyna się wcześniej niż jeszcze „wczoraj” sądziliśmy. Co do eutanazji, zwątpienie starych ludzi, którzy wydają się być ciężarem, będzie tym większe im więcej będziemy mówić. Jest oczywiste, że starszy, załamany człowiek łatwo podejmie decyzje o swoim zniknięciu, lecz czy, gdyby rozciągać to dalej, nastolatek w depresji, lub młody człowiek pozbawiony chwilowo perspektyw, również miał taką możliwość to skąd pewność, że też by z niej nie chciał skorzystał? Zamiast reklamować osobom w jesieni życia hasła o „godnej śmierci”, powinniśmy wyzwalać w nich potrzebę do czerpania z życia tego co najlepsze. Warto rozpatrywać też czarny scenariusz, do czego może doprowadzić taka promocja i takie pojmowanie „postępu”. Pisarze Sci-Fi czy XX wieczni antyutopiści już dawno wysnuli wizję społeczeństwa, gdzie przymusowo „eliminuje” się jednostki słabe. Zresztą przykładów nie trzeba wcale szukać w literaturze, przecież ledwie kilkadziesiąt lat temu naziści w Niemczech w ramach akcji T4 uśmiercili dziesiątki, a może setki, tysięcy ludzi. Intrygujące jest to, że zwolennicy zabijania nienarodzonych, czy niedołężnych podobnie jak hitlerowcy, wobec eugeniki czy holocaustu, nigdy nie mówią o zabijaniu tylko o „usuwaniu ciąży”, czy właśnie „godnym odejściu”. Zagadkowe dla mnie jest dlaczego „przyjaciele” aborcji i eutanazji są przeciwnikami kary śmierci? Dlaczego decydują o zabijaniu nienarodzonych, a w nie są w stanie powiedzieć „on zasługuję na śmierć”, kiedy mowa o bestialskim zwyrodnialcu. Zwłaszcza jeśli widzimy jak w wysoko rozwiniętych krajach więzienia zaczynają wyglądać jak trzygwiazdkowe hotele. Prawem człowieka nie może być zabijanie drugiego w imię postępu. To jest właśnie cywilizacja śmierci.


Z innej beczki, jeszcze kilkanaście miesięcy temu chwaliłem rząd Tuska za wstrzemięźliwość w wydawaniu pieniędzy w obliczu kryzysu. Wtedy Prawo i Sprawiedliwość proponując swój pakiet stymulujący gospodarkę było w błędzie, ale czas pokazał, że moje ciepłe słowa wobec ekipy będącej u władzy, również okazały się przedwczesne. Przepełnia mnie ciekawość jak to możliwe, że ludzie będący zwolennikami liberalnej gospodarki, podatku liniowego i wolnego rynku nagle okazali się najzwyklejszymi socjalistami. Rząd zadłuża kolejne pokolenia, tylko kwestią czasu jest kiedy sfrustrowani ludzie zaczną okupować place w największych miastach, a Polska okaże się drugą Grecją. Bo moi drodzy, jeśli w jednego miesiąca wydamy 1000 złotych za dużo, a drugiego będziemy już 2500 pod kreską to trzeba dużej dozy naiwności żeby uwierzyć, iż trzeciego wyjdziemy na prostą. Długi same się nie spłacą. Wyzwanie rządowi rzucił nawet powszechnie poważany Leszek Balcerowicz, i co? I nic. Jego autorytet musiał ugiąć się pod populistyczną spiralą. Jednak życie na kredyt nie jest – chociaż marne to pocieszenie – domeną tylko naszego rządu. To plaga w całej Europie. W Hiszpanii młodzi protestują, bo państwo nie zapewnia im perspektyw, w Grecji ludzie uważają, że raz danych przywilejów ruszyć nie można. Tymczasem w USA, zarządzanym przez pierwszego w historii czarnoskórego prezydenta, w siłę rośnie Tea Party, ze swoimi hasłami krzyczącymi, że władza ma wreszcie dać im wolną rękę, a Barack Obama ma przestać pompować miliardy dolarów. Za oceanem ludzie zdają sobie sprawę, iż kryzysu nie da się przezwyciężyć szastając pieniędzmi na lewo i prawo, a jedynym logicznym wyjściem jest obniżenie podatków i upraszczanie przepisów. Zamiast podatku liniowego w Polsce mamy podwyżkę VATu. Szkoda, że nasz premier nie pamięta o tym co mówił jeszcze kilka lat temu.


Ale amnezja nie jest domeną tylko będących przy władzy, a również – chociaż w Polsce może przede wszystkim – wyborców. Jak słusznie prorokowałem 19 października nie przyniósł żadnego przełomu. Dla niezorientowanych, był to dzień, w którym członek łódzkiego biura PiS został zastrzelony. Odpowiedzią na to morderstwo było zbagatelizowanie sprawy, media stwierdziły, iż zabójca był psychicznie chory, a jeśli już ktoś powinien czuć się winny to Jarosław Kaczyński, bo używa on „mowy nienawiści”. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić co by działo się w tych samych mediach, gdyby to członek PO został zastrzelony przez zwolennika prawicy. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej zakłamania polskich ośrodków opiniotwórczych. Ostatnio z TVNowskich Faktów dowiedziałem się, że porównywanie Donalda Tuska do Gierka jest nie na miejscu, ponieważ premier został wyłoniony w wyniku wyborów powszechnych. Ciekaw jestem, gdzie byli ci sami dziennikarze, gdy o PiS mówiono tylko w kategoriach budowy przez Kaczyńskiego i Ziobrę państwa policyjnego, gdy mówiono o tym, że rządy Prawa i Sprawiedliwości są zagrożeniem dla demokracji i wolności słowa w Polsce. Śmiech przez łzy może w tym momencie wywoływać przytaczanie tamtych sytuacji, gdy niedawno pewien internauta został zatrzymany za to, że prowadził stronę, na której naśmiewał się z obecnego prezydenta. Można by tak wymieniać dalej, (chociaż nie ma to większego sensu) ale zwrócę jeszcze uwagę na to co często się pojawia, jakoby Jarosław Kaczyński mówił cokolwiek o „prawdziwych Polakach”. Co jest w tym dziwnego? Może to, że prezes opozycji NIGDY tych słów nie powiedział, a w usta włożyła mu je – jakżeby inaczej – dziennikarka TVNu. Trudno, stało się, zresztą i tak pewnie „głupi kaczor” miał to na myśli.


Wielką słabość Polski można zobaczyć, gdy spojrzy się na zachowanie naszego kraju wobec większych państw. Warszawa nie jest już liderem w regionie, strategiczne stosunki z Ukrainą, czy Litwą stały się przeszłością. Dzisiaj Tusk akceptuje kolejne programy wdrażania zielonej energii, co dziwi o tyle, że po pierwsze wpływ człowieka na globalne ocieplenie nie jest do dziś potwierdzony - zmiany klimatyczne są całkiem naturalne, do czego chyba nikogo nie muszę nawet przekonywać. Po drugie większość patentów na „ekologiczną siłę” pochodzi z Europy zachodniej (czyli z krajów, które najgłośniej krzyczą o potrzebie „ochrony planety”) i pochłonęły one grube miliony. Polski najzwyczajniej w świecie, przy jej zasobach surowcowych i stanie obecnym tego typu instalacji, nie stać na płacenie kar za nadmierną emisję CO2. Niemniej intrygujące jest totalne zerwanie, o czym już wspomniałem, z budowaniem sobie pozycji lidera regionu przez polski MSZ. Premier Tusk i minister Sikorski zdają się wierzyć, że NATO i Unia Europejska dadzą nam wszystko czego potrzebujemy. W jakiej kondycji są obie te organizacje pokazały ostatnie miesiące. W Brukseli nikogo nie interesuje nasze bezpieczeństwo energetyczne. Port w Świnoujściu przez gazociąg północny jest zablokowany dla większych jednostek, a Moskwa nie musi się martwić o tranzyt gazu przez Polskę i to za przyzwoleniem Berlina, stanowiącego największą siłę w UE. Dodatkowo zobowiązaliśmy się pod presją na „pomoc” Grecji w wysokości miliarda złotych – co przy kondycji naszych finansów wydaje się być kiepskim żartem. Natomiast Sojusz Północnoatlantycki nie potrafi zareagować wobec prób demokratyzacji w Libii. Niektóre kraje udostępniają lotniska, inne dają kilka samolotów, a duża część zwyczajnie umywa ręce, bo to nie ich problem. Tymczasem my Polacy najlepiej wiemy co znaczy czekać na pomoc, która nie nadchodzi. Tematem na inny wpis jest katastrofa smoleńska, która obnażyła wszystkie słabości naszego państwa. Najpierw mieliśmy do czynienia z kampanią dezinformacji, czy piloci pokłócili się przed odlotem, czy prezydent się nie upił i nie naciskał, ile było prób lądowania, później przełknęliśmy gorzką pigułkę, którą był raport MAK. Chyba, że ktoś poważnie bierze pod uwagę informacje dotyczące zdenerwowania premiera, albo polskiego raportu, którego ukazanie się jest wciąż przekładane. Naprawdę ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę jest „znęcanie się” na Smoleńskiem, ale bezsilność polskich władz i postawa Rosjan są zbyt uderzające by o nich nie myśleć.


Jednak jest nadzieja w tym wszystkim. Już za kilka miesięcy będziemy mieli niepowtarzalną szansę by odwrócić bieg wydarzeń i odsunąć od władzy ludzi niekompetentnych, skorumpowanych i kłamliwych. Możemy dać się ponieść straszeniu „faszystowskim” PiSem i innymi tego typu bzdetami, ale najpierw zastanówmy się co mówią nam fakty, a one są dla rządzących bezlitosne. Ostatnie 4 lata zostały stracone, zamiast się rozwijać nasz kraj powoli, ale z uporem rządzących, obraca się w ruinę i karykaturę. Szansa by zmienić Polskę jest w naszych rękach, wystarczy iść do wyborów i pokazać Tuskowi czerwoną kartkę.

Saturday, June 11, 2011

Asia i Bartuś to kłamczuchy!

Wielka sala, tysiące polityków różnego szczebla, odśpiewanie hymnu na stojąco, oglądanie życzeń od byłego działacza partii, a przed wystąpieniami kolejnych osób słychać „Jump” Van Halen. Kilkaset kilometrów dalej spotkanie z młodymi i słowa o ich wielkiej roli w modernizacji Polski, która musi być nowoczesna i prężna. Pierwszy ze zlotów jest, nie ukrywajmy tego, przesycony wiochą. Tanią rodzimą wiochą, podpatrzone na zachodzie i spieprzone na wschodzie – standard. Drugie zaś wydaje się być najzwyklejszym orędziem polityka do młodzieży. Co ciekawe jedno z nich było konwencją z okazji 10lecia Platformy Obywatelskiej, a drugie to Zjazd Forum Młodych PiS.


Tania wiocha, nijakość, przesłodzenie, spektakl, tandeta. Inaczej nie potrafię odnieść się do zjazdu PO, który mógł co najwyżej bawić. I nie wiem tylko co było najśmieszniejsze, Tusk mówiący żonie, że ją kocha, Arłukowicz siedzący koło Kluzik-Rostkowskiej, która notabene kilka dni wcześniej przyrzekała, że do wyborów wystartuje z list PJN. A może zabawniejsze było „orędzie” prezydenta do swoich „byłych” kolegów, premier powołujący się na Bartoszewskiego, który do spółki z Wajdą postanowili rozmienić swój autorytet na drobne. A zapomniałem jeszcze o prowadzącym „galę” Sławomirze Nowaku, który z pewnością powinien być brany pod uwagę jako poważna kandydatura do prowadzenia wszelkiego rodzaju odpustów – „Wszyscy podnoszą kartoniki!”. Oczyma wyobraźni widzę bój wójta gminy Słupca z sołtysem Wilcznej o udział tego konferansjera na corocznych obchodach jakiegoś prowincjonalnego święta lasu.


Oczywiście zapomniałem dodać, że dzisiejszy dzień był również niezwykły dla lewicy. Otóż w Warszawie odbyła się kolejna parada równości, która przypomniała obywatelom o najważniejszym problemie Polski – co z homoseksualizmem? Jak powszechnie wiadomo jest to poważny problem. A z całą pewnością dużo poważniejszy niż jakiś kryzys finansów publicznych, marginalizacja kraju na arenie międzynarodowej, bezpieczeństwo energetyczne, czy inne duperele. Lewica zajmuje się tylko prawdziwymi ludzkimi problemami takimi jak niemożność zawarcia formalnego związku przez dwie osoby tej samej płci, niemożność odpięcia wtyczki podtrzymującej przy życiu jakiegoś starucha, półczłowieka-półwarzywko, czy usunięcia z brzucha kobiety jakieś zygoty, zlepku komórek, efektu ubocznego, któreś z namiętnych nocy rozpływającej się w oparach alkoholowych. To są poważne problemy dotykające każdego z obywateli. Miejmy nadzieję, że Grzegorz Napieralski będzie miał dla SLD lepszą piosenkę niż ostatnio i poprowadzi Sojusz do zwycięstwa. Nie wiem Grzesiu, czy wchodzisz na mojego bloga, ale zespół Video nagrał ostatnio płytkę, a inni przedstawiciele rockowej sceny z bandu Manchester ciągle koncertują, z tego co gdzieś zasłyszałem. Inspiracją może być też oglądanie ITV. Jakbyś za długo oglądał i trafił na EzoTV przypadkiem to nie dzwoń do wróżbity Macieja, nie ma sensu. Ja ci powiem jaki będzie wasz wynik na jesieni – 13%, co z całą pewnością zostanie okrzyknięte jako spektakularny sukces lewicy i wynik nadspodziewanie dobry.


Wszyscy potencjalni wyborcy czerwonych, którzy nie należeli kiedyś do PZPR, nie są homoseksualistami, feministkami, młodymi idealistami i tak zagłosują na PO. Dlaczego? Danuta Hübner, Dariusz Rosati (pojawił się na dzisiejszym szczycie) i Bartosz Arłukowicz to bardzo mocne lewe skrzydło partii wszystkich i nikogo. Ten ostatni jest z jednej strony małą niespodzianką, w końcu to on był pierwszym czerwonym krytykiem polskiej chadecji, jak mówią o PO jej działacze. Ale oddajmy głos samemu zainteresowanemu: PO jest obła, śliska, taka masa, która się podporządkowuje oczekiwaniom zewnętrznym. (...) Mistrzem plastikowości jest Donald Tusk. Szanuję go jako premiera, ale on jest strasznie miałki poglądowo. Tak mówił o swojej aktualnej partii jeszcze pół roku temu. O tym jak mówiła Kluzik-Rostkowska nie chce mi się nawet pisać, bo to kompletna strata czasu.

Zjazd pokazał przede wszystkim jak bardzo bezpłciową partią jest formacja Tuska. Z jednej strony mamy tu byłych PiSowców, wspomnianą już, Kluzik-Rostkowską, Sikorskiego, Borusewicza, osoby, którym do PiS poglądowo bardzo blisko Gowin czy Niesiołowski. Z drugiej, wspomniane już, czerwone trio, z którego dwójka była niegdyś w PZPR. PO jest partią, której celem jest władza sama w sobie. Partią karierowiczów, którzy spluwają na ideę. Czasami tylko ciężko uwierzyć w to jak niektórzy mogą się zeszmacić. I w tym wszystkim szkoda tylko siebie nawzajem, szkoda państwa.


PS

Po wszystkich perypetiach ostatecznie żegnamy się z PJN. Było miło, będziemy was pamiętać!

Tuesday, May 17, 2011

Pożegnanie z Afryką

W zamierzchłych czasach, kiedy zastanawiałem się co z prawem jazdy i maturą, ale nie aż tak znowuż odległych, kiedy mówiłem, że SLD to jakaś opcja, a PiS nazywałem partią faszystów, zakochałem się, politycznie. Charakterystyczną rzeczą dla młodości jest idealizowanie świata, odrzucanie kompromisów i ogólnie przyjętych norm. Brak akceptacji wobec zastanego stanu rzeczy. Nie pamiętam już dokładnie, kiedy przyszedł ten moment, ale jest faktem, że w pewnym momencie stałem się zaciekłym „korwinistą”. Nie uważam tego za powód do wstydu, natomiast dzisiaj wiem, że świat nie jest, aż tak czarno-biały jak chciałbym tego Janusz Korwin-Mikke.

W świecie, w którym libertarianizm stał się ideologią niemal na wymarciu, coraz ciężej mówić o wolnym rynku. Kiedy premierzy zachodnich państw stają w obronie narodowych koncernów, w dobie kryzysu nie da się o nim mówić inaczej niż o pobożnym życzeniu. Funkcjonowanie jednego kraju na zasadach, o których Korwin-Mikke mówi, byłoby praktycznie samobójstwem.

Jest wiele spraw, w których z panem Januszem nie mogę się nie zgodzić, jego stosunek do własności prywatnej, podatków, prywatyzacji służby zdrowia, kary śmierci, legalizacji narkotyków i tak dalej. Natomiast uderzające jest to co widzę coraz wyraźniej. Im dłużej słucham jego wypowiedzi, czytam jego blog, tym bardziej uderzające są wnioski, do których doszedłem. Ekslider UPR sam tego nigdy nie przyzna, ale to bije z jego tekstów. On nie jest politykiem, jest publicystą. Tylko i aż. Dżentelmenem w starym dobrym stylu, którego pomysły jednak są zwyczajnie archaiczne. Idee krzewionego przez niego i jego internetową armię nie są żadnym remedium, mogą one stanowić najwyżej punkt wyjścia do dalszych rozważań nad kształtem państwa i jego funkcjami. Jako wspomniany dżentelmen starej daty powinien się schować w szklanej gablocie i ograniczyć się do bycia symbolem. Tymczasem Janusz mówi i mówi za dużo.

W swojej twardej retoryce, bezkompromisowości, nie różni się on niczym od tych, których wszędzie widzi – socjalistów. Jego założenia niestety tak samo mają się do rzeczywistości jak te formułowane przez marksistów. Wolny rynek wbrew temu co mówi, nie jest cudownym panaceum. JKM odrzuca w założeniach naturę ludzką, która niestety nawet bez socjalistów jest zwyczajnie ułomna i nieuczciwa. Nawet jeśli dostrzega choroby takie jak zmowy cenowe to i tak zwala winę za ich powstanie na socjalizm. Co z tego, że robi to dobrze - przedstawia swoją rację tak, że mają one ręce i nogi, skoro te racje z góry są pozbawione sensu, a w jego rozważaniach często można spotkać związki przyczynowo skutkowe na poziomie „krzesło ma cztery nogi, pies też, więc oboje muszą mieć serce”. Często generalizuje, wygłasza tezy łatwe do obalenia, czy takie, które wstyd komentować, jak np. ta, że kobiety przejmują przez łóżko poglądy od mężczyzn. Traktuje samego siebie jak guru i wyrocznie, a jego rozmówcy nieraz zanim wypowiedzą jakikolwiek argument są obrzucani epitetami, których używa się raczej w działach politycznych tabloidów. Wbrew temu co mówi, bezrobotnym nie jest się tylko z wyboru (lenistwa). A w jego sztandarowej tezie o tym, iż świat taki jaki on chce widzieć był już w historii zauważalny w USA w XIX wieku, nie akcentuje on takich rzeczy jak choćby niewolnictwo, czy sytuacja geopolityczna Stanów Zjednoczonych. Janusz Korwin-Mikke nie jest politykiem, nie ma papierów żeby nim być.

Są jednak okoliczności łagodzące, o których nie wspomniałem, a które sprawiają, że ja z Jego Królewską Mością rozstaję się raczej w pogodnej atmosferze i daleko mi do całkowitego odcięcia się czy krytyki całościowej. Po mojej miłości coś mi niewątpliwie pozostanie. Eurosceptycyzm, stosunek do gejowskich aktywistów, w końcu to on sformułował jakże trafną tezę o tym, że gejowski aktywista ma się tak do homoseksualisty, jak przewodniczący związku zawodowego do robotnika. Również JKM, cytując Orwella, nazwał ideały „nowej” lewicy słusznie „wolnością od pasa w dół”. Wciąż pozostaje on postacią o dużej ostrości widzenia, która dostrzega pewne, ciężkie do przełknięcia, prawdy.

I tak sobie myślę, że to chyba nie ja zrezygnowałem z głosowania na niego, ale on sam rezygnuje z głosów co jakiś czas wypowiadając swoje krzywdzące uogólnienia. Ja rozumiem, że on mówi twardo żeby bardziej trafiać bardziej trafić, że celowo przejaskrawia, ale to w świecie poprawności politycznej, kiedy język trzeba temperować, jest strzałem w stopę dla polityka, a wiatrem w żagle dla publicysty, a pan Janusz będąc rozkroku, niestety nigdy nie będzie poważnie branym pod uwagę w jednym czy drugim. Poza tym jestem przekonany, że gdyby media były odrobinę uczciwsze to JKM w sejmie by jednak był. Przykłady? W ostatniej kampanii prezydenckiej w sondażach zawsze uwzględniany był Pawlak czy Olechowski, czyli kandydaci, którzy znaleźli się za Korwinem-Mikke (jego wynik zazwyczaj prezentowany był w kolumnie „Pozostali kandydaci”). Nie mówiąc o sytuacji, w której miał w sondażu wyższe notowania od szefa PSL-u, ale był prezentowany pod nim, dopiero po rozwinięciu listy (bodajże na stronie internetowej TVN24). Przy tym wszystkim wyciąganie słów z kontekstu jest codziennością.

Mój znajomy z Uniwersytetu Ekonomicznego powiedział kiedyś, że dla partii Korwina-Mikkego idealna byłaby rola „języczka u wagi” w parlamencie (w miejsce PSL). I ja się z nim zgadzam bo jego poglądy chociaż są bardzo piękne to momentami zwyczajnie niebezpieczne, trochę jak ta tytułowa Afryka.