Wednesday, March 12, 2014

Czy warto umierać za Ukrainę?

   Nawet pośród najróźniejszego politycznego hipsterstwa rzadko można spotkać się z opinią, iż Polacy niepotrzebnie angażują się w sytuację na Ukrainie. Ta jednomyślność blogosfery i klasy politycznej jest budująca i stanowi ciekawy przykład rzadkiego w naszej historii zjednoczenia ponad podziałami.
Oczywiście są pęknięcia i część głosów ostrzega przed neofaszyzmem, przypomina trudną historię (rzeź wołyńską) i pyta się po co takie zaangażowanie. Czy warto umierać za Krym? Stanowisko to jest jednak - NA SZCZĘŚCIE - w mniejszości, a wpływy tych komentatorów można porównać do wpływów Polskiej Partii Pracy w Sejmie - żadne.

   Cieszy, że Polska po raz kolejny stara się zostać głosem Europy Wschodniej i jako największy i najstabilniejszy kraj w regionie przejmuje, nieobsadzoną od jakiegoś czasu, rolę lokalnego lidera. Tak było przecież, kiedy Aleksander Kwaśniewski, pomiędzy swoimi kolejnymi żenującymi pijackimi wpadkami, wspomógł Pomarańczową Rewolucję. Pałeczkę przejął Lech Kaczyński zatrzymując kolumny rosyjskich wojsk zmierzających do Tbilisi, kiedy w 2008 roku postanowił udać się do stolicy Gruzji słusznie zakładając, iż Putin nie będzie atakować miasta, w którym znajduje się głowa państwa z Unii Europejskiej (zdaniem niektórych dlatego prezydent RP musiał umrzeć).

   Ostatnie lata to coraz cięższa atmosfera w stosunkach z Wilnem, wasalna momentami postawa wobec Moskwy i przede wszystkim totalna obojętność wobec jakichkolwiek działań na wschodzie. W przypadku wydarzeń w Kijowie, początkowo jeszcze można było mieć wątpliwości co do tego jak zachowa się klasa rządząca w Polsce. Nieszczęsny, a może po prostu głupi tweet ministra Sikorskiego został jednak zamieciony pod dywan późniejszą postawą.

   Co jakiś czas w mediach pojawia się porównanie Putina do Hitlera. Sam zresztą mogę się przyznać, że to samo skojrzanie przychodziło mi do głowy, kiedy konflikt dotyczył jeszcze Gruzji. Podobnie jak wódz Trzeciej Rzeszy tak Władymir Władymirowicz jest urodzonym hazardzistą. Adolf Hitler nie zdawał sobie sprawy z tego, kiedy wybuchnie wojna i z kim będzie musiał ja prowadzić, próbował układać się tak z aliantami zachodnimi jak i Związkiem Sowieckim, żonglował ideologią w zależności od potrzeb. Polacy mogli iść ramię w ramię z Niemcami na wschód. Nie poszli, a 23 sierpnia 1939 podpisano pakt z Moskwą i wczorajszy wróg był dzisiejszym przyjacielem. Hitler nie wierzył, że po zajęciu Nadrenii, Austrii, Czechosłowacji i Kłajpedy ktoś będzie chciał umierać za Gdańsk, a jednak już 1941 walczył z całą resztą świata. Tak samo jak Putin, który od początku swojej prezydentury cały czas obstawia i nie mając zbyt dobrych kart udało mu się spacyfikować Gruzję, poprowadzić rurociąg po dnie Bałtyku, a teraz przyszedł czas na Ukrainę, którą Rosja już raz wydawało się, że straciła.

   Pytanie dlaczego do tej pory zachód nie miał nic przeciwko tej kremlowskiej grze nasuwa się samo. Gruzja to jednak dla większości Europejczyków już Azja, teren gdzieś tam za górami, za morzami, a rurociąg po prostu się opłacał.

   Co jakiś czas wspomina się, że Ukraińska niepodległość i niepodzielność jest gwarantowana przez Wielką Brytanię czy USA, ze względu na fakt, iż Kijów oddał cały swój arsenał nuklearny. Jeśli po 16 marca Krym faktycznie stanie się częścią Federacji Rosyjskiej to będzie to oznaczało, iż nie warto jest się rozbrajać, a broń atomowa jest najpewniejszym gwarantem bezpieczeństwa granic. Chociaż wypada napisać, że wtedy zostanie to ogłoszone na głos, bo każdy kto ma głowę na karku wie, że lepiej mieć kilka głowic nuklearnych niż papierek z podpisem prezydenta jakiegokolwiek mocarstwa. Dlatego właśnie zachód i Polska musi reagować. Żeby nie zaprzepaścić wiary innych w to, że możemy pomóc, że jesteśmy warci czegokolwiek.
Posiadam pełną świadomość tego, jak wyglądała sytuacja w Iraku czy Kosowie. Na mocy tamtych decyzji można powiedzieć, że dzisiaj Waszyngton czy Unia Europejska nie ma prawa zabraniać Putinowi jego gry na Krymie, gdyż głowa Rosji po prostu podpatrywała zachód w jego wcześniejszych poczynaniach. Jest to przykre, ale nie powinniśmy załamywać się i płakać, że sprawiedliwość może nie być po naszej stronie, bo to MY tworzymy sprawiedliwość. Nie żyjemy w jakieś relatywistycznej utopii, gdzie żaden fakt nie jest pewny i wszystko można podważyć. Mamy prawo i powinniśmy mieć i chronić swój system wartości i wdrażać go wszędzie tam gdzie jest to konieczne. Jest to hipokryzja, ale nie gramy z bezimiennym kimś, po drugiej stronie szachownicy jest były oficer KGB, któremu w trakcie jego służby prawdopodbnie przyszło kogoś zabić, a który dzisiaj się pyta "Co to ma być, że demokratycznie wybrana głowa państwa została obalona przez tłum, co to za obyczaje?". Zgoda, styuacja w Kijowie powinna była się rozwiązać inaczej, ale Putin nie jest żadnym gwarantem przestrzegania praw człowieka, czy choćby jakieś normalności. Rosja nie jest normalnym miejscem. Bo to MY tworzymy definicje normalności.

   Oczywiście, że nie wszystko u nas (w UE ogólnie, na szczęście jeszcze nie w Polsce) jest godne naśladowania. To przykre jak zachodnia Europa przyjmuje z otwartymi ramionami i wdraża eksperymenty inżynierii społecznej. Jak w Niemczech sprzedaje się kościoły i robi w nich skateparki, albo meczety (!!!), jak w Belgii legalizuje się eutanazje dla dzieci (!!!), jak w Paryżu łatwiej znaleźć Araba niż białego Francuza. Żeby sprawa była jasna, nie uważam, że powinniśmy zastrzelić wszystkich Muzułmanów, załadować wszystkich murzynów na statki i one way ticket to Africa. Nie uważam żeby Żydów, gejów czy kogokolwiek trzeba była wysyłać do gazu, ale uważam, że idzie TO WSZYSTKO jednak w złym kierunku. Może dlatego, że za dużo ludzi w Europie Zachodniej uznało, że koniec wojen na świecie, że teraz publiczne pieniądze zamiast na biednych, wojsko czy infrastrukturę będzie przeznaczać się na animal studies, gender studies i finansowanie samozwańczych think tanków dyskutujących o marksizmie. Nie żyjemy w raju i nie wszystko jest super, ale i tak jest to jedno z najlepszych miejsc do życia, z którym konkurować mogą ewentualnie Stany czy (jeszcze bardziej ewentualnie) Australia.

   Dlatego musimy się obudzić dopóki można Putina i jemu podobnych obalić bez wojny, bo on nie tylko konserwuje u siebie imperium zła, ale odmawia innym prób wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji korzystając z gazu i ropy i zachowując się jakby wszystko mu było wolno. A nie wszystko mu wolno.  Bo to Rosja jest dużo bardziej zależna od Unii niż nam się wydaje.

   Dlatego dzisiaj w obowiązku nas wszystkich jest walczyć o jakiekolwiek formy nacisku na Moskwę, sankcje, izolacje międzynarodową czy nawet zbrojne wstawienie się za Kijowem. Rosja nie jest mocarstwem jakie udaje. Rosyjska armia nie jest w stanie konkurować z NATO, a tamtejsza gospodarka tkwi w erze kolonializmu, sprzedając nieobroniony surowiec. Nie możemy bać się Rosji i udawać że Moskwa Putina to Moskwa Stalina.

   Gra o Krym jest grą o prestiż. Zachód może pokazać, że Europa coś jeszcze znaczy na świecie, a pogłoski o jej śmierci są przedwczesne, USA na kilka kolejnych dekad może pozostać największym mocarstwem i ostatecznie "wykończyć" Związek Sowiecki bis, jakim dzisiaj jest Imperium Putina, przecież popularność Putina polega tylko na tym, że konserwuje fałszywe przeświadczenie swoich poddanych o własnej potędze. Bez tego, a więc dziś bez Krymu, król będzie nagi. Jeśli zaś UE będzie próbowała się układać (co jest prawdopodobne) to na miejsce konferencji pokojowej proponuję Monachium albo Jałtę (i oczywiście bez przedstawicieli Ukrainy).

PS
Taka mała ciekawostka jak zajadle broniłem Rosji jeszcze 5 lat temu http://sieka90.blogspot.com/2009/12/rp-fr.html