Wednesday, July 30, 2014

Sitzkrieg

Sytuacja na Ukrainie w pewien sposób przerasta wszystkich publicystów. Pełna zwrotów akcji, przez które przewidzenie czegokolwiek na kilka tygodni w przód jest zwyczajnym wróżeniem z fusów. Przecież jeszcze nie dawno Kliczko biegał po Majdanie, a Janukowycz wzywał protestujących do rozejścia się. Podkreślano, że manifestacje mają charakter pokojowy. Nie ma sensu oczywiście powtarzać w tym miejscu tego wszystkiego, czego świadkami byliśmy. Nie oszukujmy się pod wieloma względami dla mojego pokolenia dwudziestoparolatków jest to pierwsza okazja żeby poczuć się w jakiś sposób świadkami historii. Milosevica pamiętam jak przez mgłę, WTC było jednorazową akcją (w dodatku zbyt daleko by móc poczuć bezpośrednie napięcie), natomiast akcja w Gruzji był jednak mimo wszystko dla większości z nas zbyt małym i lekko "peryferyjnym" konfliktem. Nie dla wszystkich jest też oczywiste, że Saakaszwili był prezydentem kraju europejskiego - "Na wschód od Konina Azja się zaczyna".

Publicystom zadania nie ułatwiają jednak zadania przede wszystkim politycy, których konflikt ten przerósł jeszcze bardziej, z wyjątkiem jednego oczywiście - Władymira Putina. On jest póki co wielkim wygranym i to mimo, że karty ma najsłabsze (PKB mniejsze niż niemieckie, niewiele wyższe niż Wielkiej Brytanii czy Włoch). Premier Francji Holland jest postacią skompromitowaną do tego stopnia, że nie zdziwię się jeżeli pewnego dnia jego twarz zastąpi kwiecisty wzorek na powierzchni papieru toaletowego. Neville Chamberlain do kwadratu. Silna pozycja Polski zwłaszcza na wschodzie Unii Europejskiej jest żartem, który w sam raz pasowałby do wychodzącej niegdyś gazetki "Dobry humor" w cenie 50 groszy, ostatnio minister Sikorski odnotował jako sukces, iż, UWAGA, odwołany zostanie rok kultury polskiej w Rosji, trafił w czuły punkt Władymira Putina, który zapewne więcej zmartwień ma z komarem na swojej daczy niż z "boskim Radkiem", jeżeli w ogóle wie o kogo chodzi. Angela Merkel, która tak sprawnie radziła sobie w dyscyplinowaniu Grecji czy zabieraniu Cypryjczykom ich oszczędności rozkłada tylko bezradnie ręce. Jak to mawiam "Już Niemiec z Ruskiem zawsze się jakoś dogadają". Włosi ogłosili, że nie zrezygnują z South Stream, a to w połączeniu z wcześniejszą powtórką paktu Ribentropp-Mołotow po dnie Bałtyku oznacza dla Ukrainy wyrok dużo bardziej niż kolejne 3 obwody w granicach Federacji Rosyjskiej.

Na deser swojej wyliczanki zostawiłem sobie najsmaczniejsze kąski. Nowe władze Ukrainy. Prezydent Poroszenko czyli "dobry oligarcha", którego ulubionym powiedzonkiem jest pewnie "Człowiek nie wielbłąd, wypić musi" i wyglądający jak student z Oxfordu premier (jeszcze do przynajmniej do czwartku) Jaceniuk. Na jego widok Putin mógłby się zapytać "Czy mogę rozmawiać z Twoim szefem?", a Łukaszenko zaproponowałby mu prace w charakterze szofera z szansą na awans. Klasą samą dla siebie pozostali szef unijnej dyplomacji i jej prezydent. Osobiście porzuciłem już nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się zapamiętać ich twarze i nazwiska (Van Rumpy i Ashton? Do zdjęć i funkcji bym nie przypasował). Więcej szacunku czuję do swojej pani z przedszkola. Nawet poseł Girzyński jawi się przy nich jak człowiek z charyzmą.
W panteonie zasłużonych nie może zabraknąć oczywiście Baracka Obamy, który na wieść o aneksji Krymu z pewnością powiedział swojemu asystentowi, że zajmie się sprawą jak tylko skończy grać w kosza, a potem zapomniał o sprawie bo akurat leciał Jerry Springer Show. W tym miejscu z obowiązku wspomnę tylko, że Unia Europejska i pierwszy czarnoskóry prezydent USA byli w ostatnich latach laureatami pokojowej nagrody Nobla. Renata Beger dostała raz tytuł profesora honoris causa - zasługiwała na niego o wiele bardziej niż, którekolwiek z wymienionych wcześniej na swoje wyróżnienia. Franciszek Smuda, człowiek z zasobem słownictwa mniejszym niż 50 słów, bardziej zasługuje na swoje 60 tysięcy złotych miesięcznie. Kiedy Bush Junior był gospodarzem Białego Domu wydawało się, że gorzej już nie będzie. Tymczasem teraz mają tam "afroamerykanina", którego największym sukcesem było kupienie hotdoga czy pizzy - szeroko relacjonowane nawet w polskich mediach.

Czego się jednak spodziewać po intelektualnych elitach zachodu, które wychowały się zaczytane w trakcie studiów w Trockim czy Leninie? Mój profesor opowiedział pewnego razu na wykładzie o tym, że na amerykańskich uniwersytetach młodzi ludzie noszą przy sobie czerwone książeczki Mao i nie - nie miał na myśli przybyszów na wymianie z Chin. Na zachodzie wizja komunizmu wciąż traktowana jest jako kusząca idea, która nigdy nie została zrealizowana, bo zawsze była wypaczana przez jednostki to teraz zbieramy tego owoce. ZSRR wciąż traktuje się jak wyzwoliciela i "tego dobrego" na II WŚ, a nie imperium zła. Wspomniany już Holland zaprosił przecież dwa miesiące temu Putina do Normandii na rocznicowe obchody, a francuski przemysł produkuje broń dla rosyjskiego wojska.

Na mniejszą skalę skompromitował się również inny pokojowy noblista - Lech Wałęsa. Były prezydent powiedział "Mamy do czynienia z wojną! Wojną w starym stylu". Bez zrozumienia, że nie ma wojny w starym stylu czy polityki w starym stylu nie rozwiążemy problemu ukraińskiego. Nie ma polityki XIX czy XX wiecznej, jest polityka skuteczna lub nieskuteczna. Elity świata zachodniego udowodniają cały czas, że nie są zainteresowani rozwiązaniem tego konfliktu. Władymir Putin zapewne zakreśla sobie w zeszycie kreseczki za każdym razem, gdy ktoś mu grozi sankcjami, zresztą jeżeli to robił to pewnie musiał kupić sobie już grubszy kajecik, albo mu się znudziło. Całe to mówienie o jakichkolwiek obostrzeniach jest kompromitacją samą w sobie. Zaczynam powoli obawiać się, że nawet gdyby Kijów był pierwszą ofiarą nuklearnego ataku w XXI wieku to francuskie stocznie dalej produkowałyby okręty dla Rosji, David Cameron wciąż rozpaczliwym głosem wzywałby "Musimy coś zrobić!", a Angela Merkel byłaby światłem rozsądku ze słowami "Trzeba rozmawiać!".

Ile można rozmawiać? Ile można zwołać jeszcze spotkań, podpisać świstków przy których nawet "Strażnica" zaczyna wyglądać poważnie. Putinowi to jest na ręke, pozuje na cywilizowanego człowieka i w tym samym czasie kompromituje wszystkich innych dumnie prezentujących kartkę papieru, dla której musiało umrzeć drzewo. Jak się później nie dziwić, że zaczyna się nam roić od nowej generacji pożytecznych idiotów i sloganów typu "Putin walczy tylko o swoją strefę wpływów", "Trzeba było nie zaczynać".  W Kairze i w Kijowie były rozprowadzane identyczne ulotki tylko w innym języku co ma być dowodem na działanie USA. I zgoda, to oczywiste, że Waszyngton w jakiś sposób wspomógł Majdan. Tylko należy zrozumieć, że tak samo Putin wspierał Janukowicza, później oddziały na Krymie i na wschodzie kraju. W tym momencie poważnie zastanowiłbym się też co może wyrządzić większą krzywdę, ulotka czy wyrzutnia pocisków zdolna strącić samolot lecący na wysokości 10 kilometrów? Nie będę kwestionował tego, że po prawdzie to ten Krym i nieuznawana republika są zamieszkane głównie przez Rosjan. Muszę się jednak przyznać, że w życiu coś tam zdarzyło mi się przeczytać więcej niż Franciszkowi Smudzie. Pamiętam o sytuacji, kiedy w Sudetenlandzie mieszkali Niemcy, podobnie jak w Danzigu. Czy to dawało Hitlerowi prawo do jego roszczeń i dalszych konsekwencji? Tu nie chodzi o to kto ma racje. To nie jest czas na zastawianie się gdzie jest prawda. Bo my sobie możemy tak myśleć jeszcze ze dwa lata, a nasze wnuki będą mówić po rosyjsku. To zwycięzcy piszą historię, nie ci którzy znają objawioną prawdę. Putin musi wiedzieć, że jeżeli jakiś kraj ma takie pragnienie to może sobie iść do Unii Europejskiej, może nawet założyć sojusz wspólnie z Jemenem i Gambią. Na razie Władymir Władymirowicz wie tyle, że może oderwać teren zamieszkany przez 4 miliony ludzi, może bezkarnie okupować obszar wielkości Belgii i zestrzelić samolot z cywilami. Prawie zapomniałbym o najnowszym pakiecie sankcji, który uderza w rosyjską gospodarkę. Teraz to zobaczy!

Lew Trocki powiedział, że naturalną granicą Rosji jest kanał La Manche. Tak już tam mają. Na Syberii też ludzie nie mówili w tym języku co w Moskwie, podobnie jak w latach 1945-89, kiedy strefa wpływów radzieckich sięgała środkowych Niemiec. Historia wcale się nie skończyła. Unia Europejska nie zatrzymała konfliktów na Starym Kontynencie. Niestety niedługo trzeba będzie się obudzić i przestać trwonić czas, pieniądze i energię na takie bzdury jak gender studies, animal studies, debilne performance, przedstawienia teatralne, w których wszyscy chodzą w czarnych obcisłych ubraniach i wygłaszają pozbawione sensu monologi. Po co zastanawiamy się jak zmniejszać emisję CO2, karzemy ludzi za nie wyrzucanie plastikowych butelek do odpowiedniego pojemnika skoro cały świat ma to w gdzieś? Wszyscy mają to w czterech literach. Chiny nic sobie nie robią z tego, USA, mimo rozpoczętej przez Obamę europeizacji i wykładów Ala Gore'a, też ma to głęboko tam gdzie nie dociera już żaden promień słońca. Putin pewnie tylko unosi brwi ze zdziwienia jak ktoś mu mówi co wykłada się dziś na zachodnich uniwersytetach. I tylko my udajemy, że nic się nie dzieje, że nic się nie wydarzy, że po co, że nie warto. "Na tej Ukrainie to masakra! A widziałeś w jakich warunkach przetrzymuje się krowy w Dupowie Małym?", na miłość boską! Są miejsca na świecie, gdzie ludzi traktuje się gorzej niż te krowy. I nie każę nikomu jeździć do Chin i umierać za Tybet (choć prędzej za Tajwan), ale Ukraina jest w bezpośrednim sąsiedztwie Unii Europejskiej i rozgrywa się tam regularna wojna, a jak powiedział Sławomir Sierakowski (!!!) zachodni politycy wciąż używają terminów takich jak "deeskalacja napięcia" czy "niepokoje społeczne". Niepokoje społeczne to są, na jednym biegunie, jak banda muzułmanów podpala najbiedniejsze dzielnice Paryża, a na drugim, kiedy Korwin-Mikke wchodzi do Europarlamentu.

Elity Starego Kontynentu muszą w końcu zrozumieć, że polityka to nie tylko wygrać następne wybory, a wolność nie jest nikomu dana raz na zawsze. Jeżeli UE ma mieć sens to mieszkańcy Madrytu nie mogą zaczynać bronić wolności, kiedy wróg będzie zajmować Pireneje. Nasz los wisi teraz na cieniutkim ukraińskim włosku. Musimy to zrozumieć!