Thursday, January 28, 2010

360 000 lat

UWAGA OBYWATELU! UWAGA OBYWATELKO!
Nasza planeta jest poważnie zagrożona. Wszelkie prognozy i badania ekspertów krzyczą o katastrofie naszej cywilizacji. Nieuchronny koniec jest bliżej niż możemy się spodziewać. Skończcie z oszczędzaniem i zarabianiem. Wyjdźcie z biur, nadszedł czas by odrzucić całą nikomu niepotrzebną papierkową robotę. Najpóźniej na dniach nastąpi coś co niektórzy nazywają sądem ostatecznym. Tak moi drodzy koniec świata już puka do naszych drzwi. Za kilka chwil zabraknie ropy, później stopnieją lodowce, anomalie pogodowe będą zabijać setki tysięcy ludzi na terenie całego globu. Nawet jeśli uda nam się przeżyć to musimy wiedzieć, że zagrożenie przyjdzie z innych wymiarów. Planeta Nibru, rozmagentyzowanie biegunów i w końcu szatan zstępujący na Ziemię. Nie ma sensu wydawać pieniędzy na niezniszczalne bunkry gdzieś w środku Republiki Południowej Afryki, przyszedł czas by oddać Świadkom Jehowy honor, bo kres jest tuż za rogiem. Nadeszła wiekopomna chwila by odrzucić z głowy złe emocje. Galaktyki są pełne takich planet jak nasza i one wszystkie pewnego dnia znikną, a w ich miejsce pojawią się następne i następne. Nie dożyjemy zatem chwili gdy sonda Voyager 2 odwiedzi jakikolwiek inny układ planetarny, śmiem twierdzić, że nie dożylibyśmy tego nawet gdybyśmy nie musieli za chwilę wszyscy umierać, wynika to z prostej kalkulacji. Sonda by dotrzeć do najbliższego zbioru ciał niebieskich wokół Syriusza potrzebuje jeszcze około 360 000 lat, a tyle żaden człowiek nie pożył. Czas zdać sobie sprawę, że jesteśmy tylko nic nie znaczącym pyłem kosmicznym a spoglądając w niebo i obserwując jedną ze 100 miliardów galaktyk jaką znamy - galaktykę Andromedy, tak na prawdę widzimy ją w takim kształcie w jakim istniała 2 miliony lat temu. Dlatego właśnie musimy się pogodzić z końcem naszej egzystencji i przestać się mazgaić. Nie ma się co martwić. Niech shoegaze powoli wypełnia wasze głowy. Rozłóżcie nogi prosto, zjedzcie co lubicie najbardziej, pocałujcie zdjęcie, które macie pod poduszką, obserwujcie jutrzenkę o 5 nad ranem, odchylcie głowy i oddychajcie spokojnie. Koniec świata już za kilka sekund. Zaproszenia na show rozesłane!

Friday, January 22, 2010

Rudolf Hess

Wszystko o Rudolfie Hessie.

Monday, January 18, 2010

O muzyce znowu.

Generalnie nie czaję mega podjarki na Archive i Penudulum, która ostatnio jest. Nie rozumiem nadmiernej fascynacji Kazikiem i jego wszystkimi projektami pobocznymi. Nie wiem o co chodzi w wielkim fenomenie Hey, którego ostatnie płyty serio brzmią tak samo. Nie przepadam za Red Hot Chili Peppers, nie jestem też wielkim fanem System of a Down. Calvin Harris miał dobry singiel i jeden średni. Zupełnie nie ogarniam dlaczego osoby, z którymi bywam na piwie raz na jakiś czas jarają się na Happysad, Come czy nie daj bóg Pidżamę. Nie lubię też jak ktoś zaczyna mi pierdolić, że nie wolno wrzucać do jednego worka Metallici i Ironów. Ja wrzucam - do worka z pieczątką gówno. Nadmierna fascynacja indie - bez twardych fundamentów w postaci klasyki - jest przesadą. O co chodzi z zajebistością Kings of Leon? Dlaczego Lao Che nagrał płytę o powstaniu przez co każda krytyka tego albumu jest spłaszczana do ataku na świętość narodu i nie wczuwaniu się w klimat prostego człowieka walczącego o wolność. Muchy są okej, ale pierdolenie o najlepszym zespole bez kontraktu było przesadą, a i zachwyty nad pierwszym krążkiem nie spotyka się z moją aprobatą. Jeśli dziewczyna na studiach (BA, nawet w liceum) ma na piórniku napisane Linkin Park to ja wymiękam. Można mieć swoje małe zboczenia, ale żeby zaraz mówić, że nowa płyta Placebo jest zajebista, a Meds pozwoliło ci się nie raz wypłakać w poduszkę to trzeba nigdy nie skończyć 16 roku życia. Muse - ok, żadne tam drugie Radiohead. Tylko w porządku. Nie wiem o co chodzi w Coldplay (dwa fajne single?). Wkurwia mnie jak ktoś pierdoli, że nie słuchałem a krytykuję. Moi drodzy nie będę jadł gówna żeby się dowiedzieć czy jest niesmaczne. Nie zagłębię się w twórczość Dezertera - nie warto? Mówicie, że o gustach się nie dyskutuje? Ja nigdy tak nie powiem widząc jak ktoś doznaje przy pomniku papieża polaka. Dobra już kończę, miłego słuchania reggae i wyjazdów na przystanek woodstock. Trzymajcie się młodzież!

Sunday, January 17, 2010

Interpol - Narc



Touch your thighs, I'm the lonely one
Remember that last sweat 'cause that was the right one
Oh, all your mysteries are moving in the sun
And show some love and respect
Wanna get some love and respect
Baby you can see that the gazing eye won't lie
Don't give up your lover tonight
Cause it's just you, me and this WIRE, alright
Let's tend to the engine tonight now

She found a lonely sound
She keeps on waiting for time out there
Oh love, can you love me babe?
Love, is this loving babe?
Is time turning around?

Feast your eyes, I'm the only one
Control me, console me
Cause that's just how it should be done
Oh, all your history's like fire from a busted gun

I show some love and respect
Upon a bitter life of regret

But baby you can see that the gazing eye won't lie
Don't give up your lover tonight now

She found a lonely sound
She keeps on waiting for time out there
Oh love, can you love me babe?
Love, is this loving babe?
Is time turning around?

We steps into the bedroom
Babe, you know me, this is alright
Holdings, we'll make soon
Will sustain us through the night
Inside my bedroom, lady
Touch me, oh tonight
Poses we'll make soon
Will reveal our sense of right

You should be in my space
You should be in my life
You should be in my space
You should be in my life
You could be in my space

Saturday, January 9, 2010

10 indie płyt na 10 indie lat



Mija dekada indie. Nawet Hitler wie czym ono jest i ma je głęboko w dupie, jak większość poważnych recenzentów i znawców muzyki. Po pierwsze dlatego, że indie istnieje prawie tak samo jak nurave. (Można by zbudować ładne zdanie logiczne, jeśli za p wziąć indie, a za q nurave, to p jest wtedy i tylko wtedy gdy q) Po drugie odchodząc od kwestii nazwy i istnienia przechodzimy do poziomu artystycznego, a ten niestety w znamienitej większości wypadków jest taki sam - niski/średni. Trzeba również troszkę miejsca we wstępie poświęcić temu, że kolejne kapele rżną z siebie nawzajem, z czego tworzą się czasami zabawne piramidki (Interpol -> Editors -> White Lies), często te zżynspiracje są bardzo dosłowne. W całym tym małym szambie utopiło się wiele bandów i trzeba było mieć całkiem sporego skilla żeby wydać 2-3 płyty jako tako słuchalne (SYNDROM DRUGIEJ PŁYTY). Znamienne w rankingu będzie to, że właśnie najczęściej daję tutaj debiuty, co potwierdza nawias przed tym zdaniem. A tak na serio to jebać ten cały poziom artystyczny czy odkrywczość bo kurwa indie miecie (puszczam oczko). Jedziemy!

10. Editors - The Back Room [2005]
Czyli wiecie już na bank, że nie będzie żadnej płyty White Lies. Co by nie mówić jednak o młodszych braciach Interpol to pierwsza płyta im się udała. Przez kilka początkowych piosenek nie idzie odsapnąć. Szczerze mówiąc dla mnie Editors (jak i kilka jeszcze innych niżej tu zespołów postawionych) jest typowym zespołem jednej (mocnej) płyty. Nie polecam ani 2, ani ostatniej. Jeśli ktoś uważa, że inny ich krążek jest lepszy to znaczy, że się zwyczajnie zadłużył w tym bandzie - czego nikomu oczywiście nie życzę.

9. The Strokes - Is This It [2001]
Czy nie od tego się wszystko zaczęło? (No dobra było jeszcze Libertines) Czy nie jest tak, że każdy nucił raz w życiu Last Night? Czy to nie Julian Casablancas był bożyszczem wszystkich koleżanek na wysokości 2 płyty (gorszej oczywiście) the Strokes? I w końcu, czy jest w tym coś dziwnego, że we wszystkich rankingach płytowych ostatnich 10 lat Is This It zajmuje wysokie miejsca? Moim zdaniem, mimo fajności tej płytki, jest w tym zajebiście dużo dziwnego, bo znam minimum 8 lepszych indie krążków od debiutu Strokes.

8. Bloc Party - Silent Alarm [2005]
Dobra to może nie jest najlepszy przykład, krążka bezspornie bardziej wymiatającego od Is This It. Powiem więcej mam obowiązek zaznaczyć, że obiektywnie lepsza płyta jest pod numerem 9 niż 8, ale dla mnie Bloc Party mają dużo większe znaczenie. Bardzo chciałem ich w rankingu też po to by podkreślić fakt, iż ich najwartościowsze kawałki są wydawane tylko na singlach - Flux, One More Chance. Wracając do debiutu, dopóki czarny pedałek i jego kapela nie zwalnia jest niesamowicie porywająco, moim osobistym faworytem jest pierwszy track z dramatycznym refrenem o jedzeniu szkła, choć przyznam, że po polsku brzmi debilnie.

7. The Pains Of Being Pure At Heart - The Pains Of Beaing Pure At Heart [2009]
Shoegeeze. Genialne połączenie My Bloody Valentntine i Sonic Youth! - Tak mógłby się zaczynać opis tej płyty w Tomie Kultury, wydawanym przez Empik i prawdopodobnie byłby to jeden z niewielu momentów, gdzie byłby on tak blisko racji. Choć oczywiście nie ma się co spodziewać żadnego Loveless, nie ta liga. To tylko indie, ale za to dla romantycznych nastolatków i innych Werterów. Polecam.

6. The Rapture - Echoes [2003]
Jak w kalejdoskopie, kolejne piosenki Rapture udowadniają niesamowity potencjał chłopaków zza oceanu. Więc albo jesteśmy na dzikiej paryskiej dyskotece w I need your love, albo właśnie schodzimy do jakieś obleśnego klubu, gdzie przy podłodze są dwa centymetry piwa, na totalny underground w House of jealous lovers. Generalnie nie można ujmować niczego tej płycie, ale ponieważ ranking jest subiektywny i nie wiążą mnie z nią żadne głębsze przeżycia, to tylko 6.

5. Cool Kids Of Death - Afterparty [2008]
Nasz polski jedynak w tym zestawieniu, mimo że Carsi i Renton bili się długo i odważnie (Much nawet nie brałem pod uwagę, to jest podsumowanie indie dekady, a nie ranking najlepszych ex zespołów bez płyty zdaniem Porcys.com). Afterparty dałem choć nie jest najlepszym krążkiem CKOD, wydaje mi się natomiast, że jest najbardziej indie (odpowiedź na Klaxons?!), poza tym nie chciałem deklasować innych dając jedynkę albo dwójkę - hehe.

4. The Killers - Hot Fuss [2004]

Przeznaczenie wzywa mnie by powiedzieć, że z tych wszystkich rzeczy, które zrobiłem nie przyznanie Killersom podium jest jedną z najboleśniejszych. Mimo to moi drodzy musicie wiedzieć, że krążek ten jest przezajebisty. Mr. Brightside to takie Love Will Tear Us Apart naszych czasów? No dobra, może przesadzam, ale nie tak jak ktoś kto mi powiedział, że krążek ten jest chujowy. To przecież prawdziwy Glamorous Indie Rock'n'Roll with no sex, no drugs!

3. Klaxons - Myths Of The Near Future [2007]
Nurave! Nurave! Nurave! 5 singli! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Atlantis to interzone! Nurave! Nurave! Nurave! Impreza! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Uuuu-Uuu-Uuu-Aaaa! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! MAGICK! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Przedostatni track - cover! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! NME! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Ballard! Nurave! Nurave! Nurave! Klaxons!

2. Franz Ferdinand - Franz Ferdinand [2004]
W uszach mam jeszcze dźwięki po miejscu 3 - zasłużonym, a tymczasem przed nami drugi stopień podium. Pierwszy krążek Franzów to przede wszystkim 11 łobuzerskich piosenek o miłości. Nie sposób ogarnąć wszystkie w czymś co ma być tylko notką o płycie, ale indeksy 1,3,4,5,7,9 to już klasyka, której wstyd nie znać/nie lubić. Zwłaszcza trójeczka czyli podgrzewacz i rozgrzewacz wszystkich imprez - Take Me Out. Nie no, nie będę wam truł, to trzeba przesłuchać, najlepiej z szampanem w dłoni i dwoma następnymi krążkami pod ręką, lub chociaż singlami.

1.Interpol - Turn On The Bright Lights [2002]
Ta płyta jest zdecydowanie inna od 8 poprzednich. W odwrotnej kolejności można powiedzieć, że miejsce 10 chciało być jak pierwsze. Jeśli będzie jakiś zespół, który przeżyje całe te brednie o indie to na 90% będzie nim właśnie Interpol. Nie zdecyduję się powiedzieć, że nie wyrasta on z jednego pnia z innymi tutaj zgromadzonymi, ale z całą pewnością był trochę bardziej "równoległy" niż inni (dziwnie wychodzi mi to tłumaczenie, podobnie zresztą miałem z Pains of Being - w sensie dylematu: dawać czy nie). Odchodząc od tego czy jest czy nie jest indie, Turn on the Birght Lights to krążek dla ostatnich 10 lat wyjątkowy. Będzie on z pewnością utożsamiany z mijającą dekadą, dzisiaj to już powoli klasyka się robi, co by nie było, nie? Żegnam się i polecam na przyszłość!