Sunday, August 17, 2014

Kto przygarnął Putina?

  Polska jako kraj jest bananową republiką, to fakt, który ciężko podważyć. Podobno o więzienia CIA, w których torturowano terrorystów walczyliśmy z Kambodżą i Tajlandią. O ten niewątpliwy zaszczyt walczyć trzeba było ciężko aby POKAZAĆ. Udowodnić, że to my jesteśmy najwierniejszym z najwierniejszych sojuszników. Dzisiaj, kiedy mamy wypłacić milion złotych odszkodowania za ten proceder tupiemy nogą i wskazujemy na Waszyngton, jakbyśmy byli ślepi i nie wiedzieli co się działo np. w Guantanamo. Oczywiście Barack Obama, kiedy już skończy oglądać mecz New York Knicks - Chicago Bulls i usłyszy o pretensjach Polaków co najwyżej się chwilę będzie śmiał po czym zapomni o całej sprawie. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nasz "sojusz" z USA jest równie beznadziejny co bezalternatywny.

  Unia Europejska wciąż pozostaje zbyt zajęta podziwianiem wiatraków i pisaniem kolejnych regulacji. I kto by w niej akurat nie przewodniczył (a kto teraz przewodniczy? Bo po niemalże historycznej polskiej prezydencji nie udało mi się zaobserwować już żadnej innej) to nic się nie zmieni. Przeciętny Kowalski w Polsce nie zauważy prostej zależności na Zachodzie najpierw bogacili się ludzie, a później powstały wszystkie wspaniałe błyskotki. U nas natomiast odwraca się proces i zaczyna się od autostrad (do opasłego tomu śmiesznych opowieści na ich temat należy dołożyć szeroko relacjonowane we wszystkich mediach informacyjnych podniesienie szlabanów na bramkach na A1) i "fajnych placów zabaw" czy super nowoczesnych oper, a nie daje się praktycznie szans na normalne życie młodym ludziom (stąd wciąż rosnąca i nie mogąca znaleźć ujścia frustracja młodych). W jednym zdaniu: Dla USA jesteśmy mniej więcej tak samo ważni jak Czad czy Angola, a dla UE jesteśmy kolonią, "czarnuchami" Europy, których można przekupić iluzją, że "coś się dzieje".

  Próba szukania nowych sojuszy również jest karkołomna. Uległość Tuska wobec Putina i jego niemalże wasalna postawa nie przyniosła żadnego realnego ocieplenia czy zbliżenia. Pozostał tylko wstyd, a ukoronowaniem tego procesu jest fakt, że czarne skrzynki prezydenckiego Tupolewa wciąż leżą sobie w Moskwie (a może w Kazaniu? Irkucku?). Polska nie potrafi wznieść się ponad kompleksy i wciąż rządzą nami jacyś lokalni kacykowie czy to z dawnego moskiewskiego rozdania (Miller, Kwaśniewski, Oleksy) czy z nowszego brukselsko-berlińskiego (cała armia euroentuzjastów). Sen o bardziej podmiotowej niż przedmiotowej polityce obecny jest tylko w umysłach prawicy wychowanej na Sienkiewiczu i młodej, pozbawionej kompleksów części społeczeństwa, która w dorosłe życie wchodziła, kiedy nasz kraj w strukturach europejskich znajdował się już kilka dobrych lat.

  Podobny problem - uzależnienia politycznego - dotyka wiele państw świata. Wielu przywódców jest zdanych na łaskę swojego ludu czy pieniądze zza granicy. Nie mam tutaj na myśli tylko głów państw demokracji zachodniej. Na to żeby nie wdepnąć na minę musi uważać również Władymir Putin. Co gorsza - dla gospodarza Kremla - w tę sytuację wpakował się on sam z pełną świadomością, a może został po prostu ograny?

  Europa bardzo długo pozostawała obojętna na rosyjski imperializm. Nie zmieniały tego ani lokalne akcje w stylu odmowy pomocy tonącym marynarzom na Kursku, ani wysadzenie bloku mieszkalnego z niewinnymi cywilami w Moskwie po to by zyskać casus belli przeciwko Czeczeńskim bojownikom. Zabójstwo Litwinienki (na terenie Unii Europejskiej!) czy Anny Politkowskiej w dniu urodzin Putina. Nastawienia w stosunku do Moskwy na zachodnich salonach nie odmieniła nawet interwencja zbrojna w Gruzji, kiedy to rosyjskie czołgi znajdowały się już 40 kilometrów od Tbilisi. Niezależnie od przyczyn katastrofy prezydenckiego Tupolewa umówmy się, że 9 na 10 krajów na tej planecie byłoby bardziej skorych do współpracy w takiej sytuacji i żeby była jasność - nie oskarżam Rosji o rozsiewanie helu, używanie broni magnetycznej, działek plazmowych czy zmutowanych Raptorów samobójców. Wiadomość o tym, że od 4 lat nie możemy doprosić się wraku samolotu czy  czarnych skrzynek musiała jednak dotrzeć nawet na salony w Brukseli czy Waszyngtonie, jednak i na to zachód (podobnie jak Polskie władze) przymknęły oko.

  Tymczasem Władymir Putin karmiąc rosyjski imperializm stał się jego zakładnikiem. Dlatego dzisiaj nie może tak po prostu odpuścić sobie Ukrainy. Wywindował oczekiwania swojego społeczeństwa na tyle wysoko, że ewentualny upadek mógłby być zbyt bolesny.

  W między czasie pomimo oczywistych i naturalnych powiązań z zachodem znalazł sobie nowego partnera. Wyobraźcie sobie, że w 2012 roku aż 27,6%* całego rosyjskiego eksportu trafiało tylko do 3 krajów Unii Europejskiej (Holandii, Niemiec i Włoch). Z tego jasno widać i nie dajmy sobie mydlić oczu - Rosja straci na sankcjach, jest to broń obosieczna, ale nie jest ona pozbawiona sensu, bo głównym partnerem handlowym dla Moskwy jest wciąż zachód. Władymir Putin przelicytował.

  Wygląda więc na to, że KOMUŚ bardzo zależy na poróżnieniu Moskwy z Brukselą. Nie jest to jednak osoba, jest to cały sztab ludzi. Co więcej ten sztab ludzi ma swoją oficjalną nazwę, logo i działa zupełnie legalnie w najludniejszym państwie świata. Baczni obserwatorzy międzynarodowej polityki z pewnością nie uniosą nawet brwii, gdy to przeczytają. Rosja jest na smyczy, a tajemniczą ręką, którą zaciska się jej końcu jest licząca 86 milionów ludzi Komunistyczna Partia Chin.

  Współpraca jaka nawiązała się pomiędzy oboma krajami swoje korzenie ma blisko dwie dekady temu, najpierw w ramach Szanghajskiej Piątki, później Szanghajskiej Organizacji Współpracy, aż w końcu powstał BRICS (Brasil, Russia, India, China, South Africa). BRICS zrzesza kraje, które nie zgadzają się na zachodniocentryczny punkt widzenia świata. Państwa w ramach BRICS negują istniejący systemu walutowy, negują istniejący porządek świata, w którym ciężar decyzyjny znajduje się na wykastrowanych Stanach Zjednoczonych i pochłoniętej nieistniejącymi problemami Unii Europejskiej. Z całą pewnością dla Moskwy, która szukała swojego miejsca na mapie od czasu upadku ZSRR, współpraca z takimi krajami daje obietnice, że być może pewnego dnia to właśnie Kreml znowu stanie się jednym z punktów centralnych globu.

  Zapytacie jednak co na tym mają zyskać Chiny? W jaki sposób Pekinowi może zależeć na wzroście znaczenia Rosji? Wiktor Suworow w swojej książce "Lodołamacz" opisał jak Stalin karmił Hitlera, wysyłał mu materiały, których potrzebował, organizował wspólne manewry, podpisał rękoma Mołotowa pakt o podziale Europy wszystko to miało jeden cel - III Rzesza i demokracje zachodnie miały znowu wykrwawić się tak jak miało to miejsce 20 lat wcześniej w ramach I wojny światowej. Wtedy 5 milionowa armia radziecka przeszłaby i bez oporów zaniosła kaganek komunizmu zniszczonej Europie. Hitler nie atakował Stalina dlatego, że chciał zdobyć Lebensraum, miał go dosyć na najbliższe kilkanaście/kilkadziesiąt lat w podbitej Polsce. Operacja Barbarossa była koniecznością. Koniec końców, nie ma sensu się nad  tym rozwodzić tutaj i teraz.

  Chiny potrzebują rzucającej się Rosji, potrzebują szczekającego psa, który będzie kąsał świat zachodni po kostkach. Pekin wie o tym, że UE nie może reagować gwałtownie dopóki jest uzależniona od gazu ze wschodu. A będzie uzależniona tak długo jak w imię ochrony środowiska nie ruszy tego pochodzącego z łupków, lub Waszyngton nie otworzy swoich rezerw na nasz rynek. Oczywiście Chiny w dającej się przewidzieć przyszłości nie będą wysyłać czołgów do Berlina, Warszawy, Ankary, ani generalnie nigdzie. Potrzebują jednak czasu, potrzebują nieograniczonych zbrojeń, muszą wyglądać na partnera godnego zaufania. W cieniu rosyjskiego imperializmu, płonącego Bliskiego Wschodu, rzezi chrześcijan w Afryce rosnąca potęga jakiegoś zasiedmiogórogrodu nie wydaje się być problemem. Oczywiście wciąż mówimy o perspektywie raczej dziesięcioleci. Poza tym nie sądzę żeby, kiedykolwiek miały zdecydować na jakąś absurdalną wojnę w Europie, ale inaczej będzie się rozmawiać z krajem, który posiada najpotężniejszą armię na świecie.

  Władymir Putin z wielką pompą ogłosił podpisanie z chińczykami umowy na gaz opiewającej na 400 miliardów dolarów. Akt ten był jasnym przekazem ze strony Pekinu: "Nie obchodzi nas co się dzieje w jakimś Kijowie, róbcie swoje". Ze względów finansowych, gdy już podzieli się to na 30 lat to nagle okazuje się, że pieniądze wcale nie są kosmiczne - ponad 13 miliardów rocznie. To mniej niż... kwota jaką Rosja chciała przekazać Ukrainie w grudniu 2013, kiedy łączna korzyść dla Kijowa mogła osiągnąć 17 miliardów dolarów**. Scenariusz się nie udał, Majdan się nie rozszedł, a Janukowicz musiał uciekać. Teraz postawiona pod ścianą Moskwa będzie potrzebowała każdego centa żeby domykać swój budżet, zwłaszcza jeżeli sytuacja pomiędzy Dnieprem a Donem się nie zmieni, lub zacznie jeszcze bardziej zaostrzać.

  Fakt jest taki, że w przypadku,w którym zachód zdecyduje się na ograniczenie importu gazu z Rosji, Moskwa będzie mogła obrócić się tylko w kierunku Chin. Putin jest zakładnikiem Pekinu. Warto zauważyć w tm miejscu, że dla Państwa Środka Kreml jest żadnym partnerem handlowym, dużo większe powiązania istnieją z Koreą Południową, USA, Japonią, Niemcami, Australią, można tak wymieniać i wymieniać***.

  Sojusz między oboma krajami trwać będzie więc tak długo jak długo Komunistyczna Partia będzie uznawać go za sensowny politycznie, a Władymir Władymirowicz dobrze wie, że staje się przedmiotem międzynarodowej rozgrywki na szczytach.

* - https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/rs.html
** - http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2013-12-18/porozumienia-w-moskwie-warunkowe-wsparcie-rosji-dla-janukowycza
*** - https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/ch.html

Monday, August 11, 2014

Najgorszy temat świata.

  Spośród tematów do rozmów są te bardziej przyjemne, kiedy rozmawiamy z kimś o Ferrari czy Porsche, których najprawdopodobniej i tak nigdy nie będzie dane nam poprowadzić, ale które wszyscy uwielbiamy i stanowią rozrywkę samą w sobie ze względu na ich niezaprzeczalne piękno. Są też tematy mniej przyjemne, jak na przykład nieustająca irytacja, że żyjemy w kraju, gdzie początkujący przedsiebiorca musi zmagać się z obciążeniem podatkowym tak wielkim, że szansa na rozkręcenie ciekawego bisnesu jest bliska zeru. Kiedy wkurzamy się, że wykonując dokładnie tą samą pracę w Płocku co w Leeds zarabiamy sześć razy mniej, albo nie znajdujemy żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi na to, że państwo zabiera nam pieniądze nawet jeśli uczymy się, mamy mniej niż 26 lat i zarabiamy 1300 brutto. Jest też kilka ekstremalnych tematów, za które nie ma jak się zabrać, zawiera się w nich sprawa homoseksualistów i adopcji przez nich dzieci. Jednak i za tym można znaleźć jeszcze gorszy sposób spędzania wspólnej konwersacji. Aborcja.


  Osobiście stoję na stanowisku, że kompromis osiągnięty w tej sprawie jest rzeczą świętą. Polskie prawo w tej kwestii jest jednym z niewielu sukcesów naszego państwa w historii. I nie mam na myśli ostatnich 25 lat, czasów powojennych, II RP czy złotej ery Jagiellonów. Będę zajadle i do końca swoich dni uważać, że obecne rozwiązania są warte o wiele więcej niż większość tak hucznie reklamowanych sukcesów w podręcznikach, czy gazetach razem wziętych. Jest to jedna z niewielu rzeczy jaka naszym politykom wyszła.


  Zamieszanie związane z klauzulą sumienia wprawiło mnie w osłupienie. Zajadłość z jaką prawicowi publicyści bronią tego rozwiązania wzbudza moje najgłębsze obrzydzenie. Pomimo ocieplenia na linii ja - religia (kolejny towarzyski temat mina) to wciąż są relacje, które można określić w najlepszym przypadku jako "letnie". Matka, której w szpitalu nie udzielono żadnej satysfakcjonującej jej informacji jest moim zdaniem ofiarą czystej głupoty, ślepoty i religijnego zacietrzewienia. Bez cienia wątpliwości w tej sprawie popełniono przestępstwo. Zbrodnie nie tylko przeciw prawu, ale i przeciwko świętości jaką jest tzw. kompromis aborcyjny.


Jednak jak to zwykle bywa przez media "głównego nurtu" sprawa została nagłośniona i przedstawiona  tak, że człowiekowi włos jeży się na głowie. A już informacja o tym, iż działacze i zwolennicy Twojego Ruchu stali pod szpitalami ze zdjęciami zdeformowanych płodów przekroczyła granice dobrego smaku z zupełnie innej strony*.


  Przemyślałem sprawę wzdłuż i wszerz. Myślałem dzień i noc (jakieś 15 minut) i uderzyło mnie w jaki sposób rozpoczęto nagonkę na katolików w obronie własnych przywilejów zwłaszcza w obliczu faktu, iż we Francji właśnie wycofano ze stołówkowego menu wieprzowinę (aby nie drażnić wyznawców Allaha), w pewnej duńskiej gminie, gdzie przewagę mają Muzłumanie zrezygnowano z bożonarodzeniowej choinki, a w Niemczech przerobiono kościół na meczet. Dlatego właśnie po raz pewnie około trzy tysięczny pomyślałem sobie "Europo, dokąd zmierzasz?". Opowiastki o tym, jakobyśmy mieli za kilka lat graniczyć z Kalifatem Brandenburgii do tej pory traktowałem jako żart. Dowcip jak ten o niemieckich policjantach, którzy mieli się śmiać zatrzymując kierowcę do kontrolii drogowej "Patrz Ahmed jakie śmieszne nazwisko: Mueller!". Wszystko jednak wskazuje na to, że proces jest już głęboko zaawansowany.


  Z jednej strony kibicuje więc katolikom, jako iż żyjemy na ich ziemii, gdzie oni ustalili reguły, gdzie narodził się współczesny zachodni świat, w którym przyszło nam egzystować. Z drugiej zaś strony wcale nie zmieniło to mojego postrzegania na kwestię aborcji, która w Polsce jest rozwiązana perfekcyjnie. Usuwanie ciąży nie może być przedłużeniem antykoncepcji, a jak z mównicy sejmowej powiedział Korwin-Mikke, zanim jeszcze dotknęło go starcze zniedołężnienie umysłu, słuchając niektórych można dojść do wniosku, że wyskrobano nie tych co trzeba.


  Koniec końców wracamy jednak do punktu wyjścia i okazuje się, że temat aborcji jest dużo bardziej grzązki niż tereny amazońskiej dżungli. A właśnie czy wiedzieliście, że pracownik magazynu Amazona w Wielkiej Brytanii nie może zarabiać mniej niż 5 tysięcy z hakiem? Nikt się chyba nie będzie zakładać, że w Polsce za tą samą robotę będziemy zarabiać kwotę choćby do niej zbliżoną?


*Tak udała się pikieta w Poznaniu

Wednesday, July 30, 2014

Sitzkrieg

Sytuacja na Ukrainie w pewien sposób przerasta wszystkich publicystów. Pełna zwrotów akcji, przez które przewidzenie czegokolwiek na kilka tygodni w przód jest zwyczajnym wróżeniem z fusów. Przecież jeszcze nie dawno Kliczko biegał po Majdanie, a Janukowycz wzywał protestujących do rozejścia się. Podkreślano, że manifestacje mają charakter pokojowy. Nie ma sensu oczywiście powtarzać w tym miejscu tego wszystkiego, czego świadkami byliśmy. Nie oszukujmy się pod wieloma względami dla mojego pokolenia dwudziestoparolatków jest to pierwsza okazja żeby poczuć się w jakiś sposób świadkami historii. Milosevica pamiętam jak przez mgłę, WTC było jednorazową akcją (w dodatku zbyt daleko by móc poczuć bezpośrednie napięcie), natomiast akcja w Gruzji był jednak mimo wszystko dla większości z nas zbyt małym i lekko "peryferyjnym" konfliktem. Nie dla wszystkich jest też oczywiste, że Saakaszwili był prezydentem kraju europejskiego - "Na wschód od Konina Azja się zaczyna".

Publicystom zadania nie ułatwiają jednak zadania przede wszystkim politycy, których konflikt ten przerósł jeszcze bardziej, z wyjątkiem jednego oczywiście - Władymira Putina. On jest póki co wielkim wygranym i to mimo, że karty ma najsłabsze (PKB mniejsze niż niemieckie, niewiele wyższe niż Wielkiej Brytanii czy Włoch). Premier Francji Holland jest postacią skompromitowaną do tego stopnia, że nie zdziwię się jeżeli pewnego dnia jego twarz zastąpi kwiecisty wzorek na powierzchni papieru toaletowego. Neville Chamberlain do kwadratu. Silna pozycja Polski zwłaszcza na wschodzie Unii Europejskiej jest żartem, który w sam raz pasowałby do wychodzącej niegdyś gazetki "Dobry humor" w cenie 50 groszy, ostatnio minister Sikorski odnotował jako sukces, iż, UWAGA, odwołany zostanie rok kultury polskiej w Rosji, trafił w czuły punkt Władymira Putina, który zapewne więcej zmartwień ma z komarem na swojej daczy niż z "boskim Radkiem", jeżeli w ogóle wie o kogo chodzi. Angela Merkel, która tak sprawnie radziła sobie w dyscyplinowaniu Grecji czy zabieraniu Cypryjczykom ich oszczędności rozkłada tylko bezradnie ręce. Jak to mawiam "Już Niemiec z Ruskiem zawsze się jakoś dogadają". Włosi ogłosili, że nie zrezygnują z South Stream, a to w połączeniu z wcześniejszą powtórką paktu Ribentropp-Mołotow po dnie Bałtyku oznacza dla Ukrainy wyrok dużo bardziej niż kolejne 3 obwody w granicach Federacji Rosyjskiej.

Na deser swojej wyliczanki zostawiłem sobie najsmaczniejsze kąski. Nowe władze Ukrainy. Prezydent Poroszenko czyli "dobry oligarcha", którego ulubionym powiedzonkiem jest pewnie "Człowiek nie wielbłąd, wypić musi" i wyglądający jak student z Oxfordu premier (jeszcze do przynajmniej do czwartku) Jaceniuk. Na jego widok Putin mógłby się zapytać "Czy mogę rozmawiać z Twoim szefem?", a Łukaszenko zaproponowałby mu prace w charakterze szofera z szansą na awans. Klasą samą dla siebie pozostali szef unijnej dyplomacji i jej prezydent. Osobiście porzuciłem już nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się zapamiętać ich twarze i nazwiska (Van Rumpy i Ashton? Do zdjęć i funkcji bym nie przypasował). Więcej szacunku czuję do swojej pani z przedszkola. Nawet poseł Girzyński jawi się przy nich jak człowiek z charyzmą.
W panteonie zasłużonych nie może zabraknąć oczywiście Baracka Obamy, który na wieść o aneksji Krymu z pewnością powiedział swojemu asystentowi, że zajmie się sprawą jak tylko skończy grać w kosza, a potem zapomniał o sprawie bo akurat leciał Jerry Springer Show. W tym miejscu z obowiązku wspomnę tylko, że Unia Europejska i pierwszy czarnoskóry prezydent USA byli w ostatnich latach laureatami pokojowej nagrody Nobla. Renata Beger dostała raz tytuł profesora honoris causa - zasługiwała na niego o wiele bardziej niż, którekolwiek z wymienionych wcześniej na swoje wyróżnienia. Franciszek Smuda, człowiek z zasobem słownictwa mniejszym niż 50 słów, bardziej zasługuje na swoje 60 tysięcy złotych miesięcznie. Kiedy Bush Junior był gospodarzem Białego Domu wydawało się, że gorzej już nie będzie. Tymczasem teraz mają tam "afroamerykanina", którego największym sukcesem było kupienie hotdoga czy pizzy - szeroko relacjonowane nawet w polskich mediach.

Czego się jednak spodziewać po intelektualnych elitach zachodu, które wychowały się zaczytane w trakcie studiów w Trockim czy Leninie? Mój profesor opowiedział pewnego razu na wykładzie o tym, że na amerykańskich uniwersytetach młodzi ludzie noszą przy sobie czerwone książeczki Mao i nie - nie miał na myśli przybyszów na wymianie z Chin. Na zachodzie wizja komunizmu wciąż traktowana jest jako kusząca idea, która nigdy nie została zrealizowana, bo zawsze była wypaczana przez jednostki to teraz zbieramy tego owoce. ZSRR wciąż traktuje się jak wyzwoliciela i "tego dobrego" na II WŚ, a nie imperium zła. Wspomniany już Holland zaprosił przecież dwa miesiące temu Putina do Normandii na rocznicowe obchody, a francuski przemysł produkuje broń dla rosyjskiego wojska.

Na mniejszą skalę skompromitował się również inny pokojowy noblista - Lech Wałęsa. Były prezydent powiedział "Mamy do czynienia z wojną! Wojną w starym stylu". Bez zrozumienia, że nie ma wojny w starym stylu czy polityki w starym stylu nie rozwiążemy problemu ukraińskiego. Nie ma polityki XIX czy XX wiecznej, jest polityka skuteczna lub nieskuteczna. Elity świata zachodniego udowodniają cały czas, że nie są zainteresowani rozwiązaniem tego konfliktu. Władymir Putin zapewne zakreśla sobie w zeszycie kreseczki za każdym razem, gdy ktoś mu grozi sankcjami, zresztą jeżeli to robił to pewnie musiał kupić sobie już grubszy kajecik, albo mu się znudziło. Całe to mówienie o jakichkolwiek obostrzeniach jest kompromitacją samą w sobie. Zaczynam powoli obawiać się, że nawet gdyby Kijów był pierwszą ofiarą nuklearnego ataku w XXI wieku to francuskie stocznie dalej produkowałyby okręty dla Rosji, David Cameron wciąż rozpaczliwym głosem wzywałby "Musimy coś zrobić!", a Angela Merkel byłaby światłem rozsądku ze słowami "Trzeba rozmawiać!".

Ile można rozmawiać? Ile można zwołać jeszcze spotkań, podpisać świstków przy których nawet "Strażnica" zaczyna wyglądać poważnie. Putinowi to jest na ręke, pozuje na cywilizowanego człowieka i w tym samym czasie kompromituje wszystkich innych dumnie prezentujących kartkę papieru, dla której musiało umrzeć drzewo. Jak się później nie dziwić, że zaczyna się nam roić od nowej generacji pożytecznych idiotów i sloganów typu "Putin walczy tylko o swoją strefę wpływów", "Trzeba było nie zaczynać".  W Kairze i w Kijowie były rozprowadzane identyczne ulotki tylko w innym języku co ma być dowodem na działanie USA. I zgoda, to oczywiste, że Waszyngton w jakiś sposób wspomógł Majdan. Tylko należy zrozumieć, że tak samo Putin wspierał Janukowicza, później oddziały na Krymie i na wschodzie kraju. W tym momencie poważnie zastanowiłbym się też co może wyrządzić większą krzywdę, ulotka czy wyrzutnia pocisków zdolna strącić samolot lecący na wysokości 10 kilometrów? Nie będę kwestionował tego, że po prawdzie to ten Krym i nieuznawana republika są zamieszkane głównie przez Rosjan. Muszę się jednak przyznać, że w życiu coś tam zdarzyło mi się przeczytać więcej niż Franciszkowi Smudzie. Pamiętam o sytuacji, kiedy w Sudetenlandzie mieszkali Niemcy, podobnie jak w Danzigu. Czy to dawało Hitlerowi prawo do jego roszczeń i dalszych konsekwencji? Tu nie chodzi o to kto ma racje. To nie jest czas na zastawianie się gdzie jest prawda. Bo my sobie możemy tak myśleć jeszcze ze dwa lata, a nasze wnuki będą mówić po rosyjsku. To zwycięzcy piszą historię, nie ci którzy znają objawioną prawdę. Putin musi wiedzieć, że jeżeli jakiś kraj ma takie pragnienie to może sobie iść do Unii Europejskiej, może nawet założyć sojusz wspólnie z Jemenem i Gambią. Na razie Władymir Władymirowicz wie tyle, że może oderwać teren zamieszkany przez 4 miliony ludzi, może bezkarnie okupować obszar wielkości Belgii i zestrzelić samolot z cywilami. Prawie zapomniałbym o najnowszym pakiecie sankcji, który uderza w rosyjską gospodarkę. Teraz to zobaczy!

Lew Trocki powiedział, że naturalną granicą Rosji jest kanał La Manche. Tak już tam mają. Na Syberii też ludzie nie mówili w tym języku co w Moskwie, podobnie jak w latach 1945-89, kiedy strefa wpływów radzieckich sięgała środkowych Niemiec. Historia wcale się nie skończyła. Unia Europejska nie zatrzymała konfliktów na Starym Kontynencie. Niestety niedługo trzeba będzie się obudzić i przestać trwonić czas, pieniądze i energię na takie bzdury jak gender studies, animal studies, debilne performance, przedstawienia teatralne, w których wszyscy chodzą w czarnych obcisłych ubraniach i wygłaszają pozbawione sensu monologi. Po co zastanawiamy się jak zmniejszać emisję CO2, karzemy ludzi za nie wyrzucanie plastikowych butelek do odpowiedniego pojemnika skoro cały świat ma to w gdzieś? Wszyscy mają to w czterech literach. Chiny nic sobie nie robią z tego, USA, mimo rozpoczętej przez Obamę europeizacji i wykładów Ala Gore'a, też ma to głęboko tam gdzie nie dociera już żaden promień słońca. Putin pewnie tylko unosi brwi ze zdziwienia jak ktoś mu mówi co wykłada się dziś na zachodnich uniwersytetach. I tylko my udajemy, że nic się nie dzieje, że nic się nie wydarzy, że po co, że nie warto. "Na tej Ukrainie to masakra! A widziałeś w jakich warunkach przetrzymuje się krowy w Dupowie Małym?", na miłość boską! Są miejsca na świecie, gdzie ludzi traktuje się gorzej niż te krowy. I nie każę nikomu jeździć do Chin i umierać za Tybet (choć prędzej za Tajwan), ale Ukraina jest w bezpośrednim sąsiedztwie Unii Europejskiej i rozgrywa się tam regularna wojna, a jak powiedział Sławomir Sierakowski (!!!) zachodni politycy wciąż używają terminów takich jak "deeskalacja napięcia" czy "niepokoje społeczne". Niepokoje społeczne to są, na jednym biegunie, jak banda muzułmanów podpala najbiedniejsze dzielnice Paryża, a na drugim, kiedy Korwin-Mikke wchodzi do Europarlamentu.

Elity Starego Kontynentu muszą w końcu zrozumieć, że polityka to nie tylko wygrać następne wybory, a wolność nie jest nikomu dana raz na zawsze. Jeżeli UE ma mieć sens to mieszkańcy Madrytu nie mogą zaczynać bronić wolności, kiedy wróg będzie zajmować Pireneje. Nasz los wisi teraz na cieniutkim ukraińskim włosku. Musimy to zrozumieć!

Wednesday, March 12, 2014

Czy warto umierać za Ukrainę?

   Nawet pośród najróźniejszego politycznego hipsterstwa rzadko można spotkać się z opinią, iż Polacy niepotrzebnie angażują się w sytuację na Ukrainie. Ta jednomyślność blogosfery i klasy politycznej jest budująca i stanowi ciekawy przykład rzadkiego w naszej historii zjednoczenia ponad podziałami.
Oczywiście są pęknięcia i część głosów ostrzega przed neofaszyzmem, przypomina trudną historię (rzeź wołyńską) i pyta się po co takie zaangażowanie. Czy warto umierać za Krym? Stanowisko to jest jednak - NA SZCZĘŚCIE - w mniejszości, a wpływy tych komentatorów można porównać do wpływów Polskiej Partii Pracy w Sejmie - żadne.

   Cieszy, że Polska po raz kolejny stara się zostać głosem Europy Wschodniej i jako największy i najstabilniejszy kraj w regionie przejmuje, nieobsadzoną od jakiegoś czasu, rolę lokalnego lidera. Tak było przecież, kiedy Aleksander Kwaśniewski, pomiędzy swoimi kolejnymi żenującymi pijackimi wpadkami, wspomógł Pomarańczową Rewolucję. Pałeczkę przejął Lech Kaczyński zatrzymując kolumny rosyjskich wojsk zmierzających do Tbilisi, kiedy w 2008 roku postanowił udać się do stolicy Gruzji słusznie zakładając, iż Putin nie będzie atakować miasta, w którym znajduje się głowa państwa z Unii Europejskiej (zdaniem niektórych dlatego prezydent RP musiał umrzeć).

   Ostatnie lata to coraz cięższa atmosfera w stosunkach z Wilnem, wasalna momentami postawa wobec Moskwy i przede wszystkim totalna obojętność wobec jakichkolwiek działań na wschodzie. W przypadku wydarzeń w Kijowie, początkowo jeszcze można było mieć wątpliwości co do tego jak zachowa się klasa rządząca w Polsce. Nieszczęsny, a może po prostu głupi tweet ministra Sikorskiego został jednak zamieciony pod dywan późniejszą postawą.

   Co jakiś czas w mediach pojawia się porównanie Putina do Hitlera. Sam zresztą mogę się przyznać, że to samo skojrzanie przychodziło mi do głowy, kiedy konflikt dotyczył jeszcze Gruzji. Podobnie jak wódz Trzeciej Rzeszy tak Władymir Władymirowicz jest urodzonym hazardzistą. Adolf Hitler nie zdawał sobie sprawy z tego, kiedy wybuchnie wojna i z kim będzie musiał ja prowadzić, próbował układać się tak z aliantami zachodnimi jak i Związkiem Sowieckim, żonglował ideologią w zależności od potrzeb. Polacy mogli iść ramię w ramię z Niemcami na wschód. Nie poszli, a 23 sierpnia 1939 podpisano pakt z Moskwą i wczorajszy wróg był dzisiejszym przyjacielem. Hitler nie wierzył, że po zajęciu Nadrenii, Austrii, Czechosłowacji i Kłajpedy ktoś będzie chciał umierać za Gdańsk, a jednak już 1941 walczył z całą resztą świata. Tak samo jak Putin, który od początku swojej prezydentury cały czas obstawia i nie mając zbyt dobrych kart udało mu się spacyfikować Gruzję, poprowadzić rurociąg po dnie Bałtyku, a teraz przyszedł czas na Ukrainę, którą Rosja już raz wydawało się, że straciła.

   Pytanie dlaczego do tej pory zachód nie miał nic przeciwko tej kremlowskiej grze nasuwa się samo. Gruzja to jednak dla większości Europejczyków już Azja, teren gdzieś tam za górami, za morzami, a rurociąg po prostu się opłacał.

   Co jakiś czas wspomina się, że Ukraińska niepodległość i niepodzielność jest gwarantowana przez Wielką Brytanię czy USA, ze względu na fakt, iż Kijów oddał cały swój arsenał nuklearny. Jeśli po 16 marca Krym faktycznie stanie się częścią Federacji Rosyjskiej to będzie to oznaczało, iż nie warto jest się rozbrajać, a broń atomowa jest najpewniejszym gwarantem bezpieczeństwa granic. Chociaż wypada napisać, że wtedy zostanie to ogłoszone na głos, bo każdy kto ma głowę na karku wie, że lepiej mieć kilka głowic nuklearnych niż papierek z podpisem prezydenta jakiegokolwiek mocarstwa. Dlatego właśnie zachód i Polska musi reagować. Żeby nie zaprzepaścić wiary innych w to, że możemy pomóc, że jesteśmy warci czegokolwiek.
Posiadam pełną świadomość tego, jak wyglądała sytuacja w Iraku czy Kosowie. Na mocy tamtych decyzji można powiedzieć, że dzisiaj Waszyngton czy Unia Europejska nie ma prawa zabraniać Putinowi jego gry na Krymie, gdyż głowa Rosji po prostu podpatrywała zachód w jego wcześniejszych poczynaniach. Jest to przykre, ale nie powinniśmy załamywać się i płakać, że sprawiedliwość może nie być po naszej stronie, bo to MY tworzymy sprawiedliwość. Nie żyjemy w jakieś relatywistycznej utopii, gdzie żaden fakt nie jest pewny i wszystko można podważyć. Mamy prawo i powinniśmy mieć i chronić swój system wartości i wdrażać go wszędzie tam gdzie jest to konieczne. Jest to hipokryzja, ale nie gramy z bezimiennym kimś, po drugiej stronie szachownicy jest były oficer KGB, któremu w trakcie jego służby prawdopodbnie przyszło kogoś zabić, a który dzisiaj się pyta "Co to ma być, że demokratycznie wybrana głowa państwa została obalona przez tłum, co to za obyczaje?". Zgoda, styuacja w Kijowie powinna była się rozwiązać inaczej, ale Putin nie jest żadnym gwarantem przestrzegania praw człowieka, czy choćby jakieś normalności. Rosja nie jest normalnym miejscem. Bo to MY tworzymy definicje normalności.

   Oczywiście, że nie wszystko u nas (w UE ogólnie, na szczęście jeszcze nie w Polsce) jest godne naśladowania. To przykre jak zachodnia Europa przyjmuje z otwartymi ramionami i wdraża eksperymenty inżynierii społecznej. Jak w Niemczech sprzedaje się kościoły i robi w nich skateparki, albo meczety (!!!), jak w Belgii legalizuje się eutanazje dla dzieci (!!!), jak w Paryżu łatwiej znaleźć Araba niż białego Francuza. Żeby sprawa była jasna, nie uważam, że powinniśmy zastrzelić wszystkich Muzułmanów, załadować wszystkich murzynów na statki i one way ticket to Africa. Nie uważam żeby Żydów, gejów czy kogokolwiek trzeba była wysyłać do gazu, ale uważam, że idzie TO WSZYSTKO jednak w złym kierunku. Może dlatego, że za dużo ludzi w Europie Zachodniej uznało, że koniec wojen na świecie, że teraz publiczne pieniądze zamiast na biednych, wojsko czy infrastrukturę będzie przeznaczać się na animal studies, gender studies i finansowanie samozwańczych think tanków dyskutujących o marksizmie. Nie żyjemy w raju i nie wszystko jest super, ale i tak jest to jedno z najlepszych miejsc do życia, z którym konkurować mogą ewentualnie Stany czy (jeszcze bardziej ewentualnie) Australia.

   Dlatego musimy się obudzić dopóki można Putina i jemu podobnych obalić bez wojny, bo on nie tylko konserwuje u siebie imperium zła, ale odmawia innym prób wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji korzystając z gazu i ropy i zachowując się jakby wszystko mu było wolno. A nie wszystko mu wolno.  Bo to Rosja jest dużo bardziej zależna od Unii niż nam się wydaje.

   Dlatego dzisiaj w obowiązku nas wszystkich jest walczyć o jakiekolwiek formy nacisku na Moskwę, sankcje, izolacje międzynarodową czy nawet zbrojne wstawienie się za Kijowem. Rosja nie jest mocarstwem jakie udaje. Rosyjska armia nie jest w stanie konkurować z NATO, a tamtejsza gospodarka tkwi w erze kolonializmu, sprzedając nieobroniony surowiec. Nie możemy bać się Rosji i udawać że Moskwa Putina to Moskwa Stalina.

   Gra o Krym jest grą o prestiż. Zachód może pokazać, że Europa coś jeszcze znaczy na świecie, a pogłoski o jej śmierci są przedwczesne, USA na kilka kolejnych dekad może pozostać największym mocarstwem i ostatecznie "wykończyć" Związek Sowiecki bis, jakim dzisiaj jest Imperium Putina, przecież popularność Putina polega tylko na tym, że konserwuje fałszywe przeświadczenie swoich poddanych o własnej potędze. Bez tego, a więc dziś bez Krymu, król będzie nagi. Jeśli zaś UE będzie próbowała się układać (co jest prawdopodobne) to na miejsce konferencji pokojowej proponuję Monachium albo Jałtę (i oczywiście bez przedstawicieli Ukrainy).

PS
Taka mała ciekawostka jak zajadle broniłem Rosji jeszcze 5 lat temu http://sieka90.blogspot.com/2009/12/rp-fr.html

Monday, February 24, 2014

(Czy) Tęsknie za Tobą Żydzie (?)

   Minione stulecie było czasem, kiedy ludzkość dokonała olbrzymiego skoku cywilizacyjnego, a jednocześnie na ten okres przypadają największe bestialstwa jakie widziała nasza planeta w ciągu całego swojego istnienia. Historia Holocaustu jest jedną z tych, o których zwykło się mówić najwięcej. Całe wyczerpujące tomy napisali profesorowie żyjący we wszystkich zakątkach globu. W Polsce ostatnio zapanowała dziwna moda na samobiczowanie się z powodu domniemanego rodzimego antysemityzmu, czy słusznie?

   Nie sposób porównywać cierpienia ludzkiego, niezależnie od tego ile osób zmarło i jakie były tego powody, zawsze jest to wielka tragedia. To nie są setki tysięcy, czy miliony anonimowych osób, to zawsze jest katastrofa dla rozbijanych rodzin i wspólnot. Z perspektywy świata zachodniego, gdzie wciąż raz po raz pojawiają się "polskie obozy śmierci" niewątpliwie Holocaust stał się symbolem. Symbolem, który przyćmiewa inne tragedie i to już jest nie do przyjęcia. Zwłaszcza dla ludzi z naszego regionu Europy powinno to budzić sprzeciw. Dlaczego jedna tragedia ma być przyjmowana za pewną, niezaprzeczalną, a jej negacja jest ścigana z urzędu podczas, gdy inne pozostają poddawane pod wątpliwości.

   Interesujące jak świat zachodni doskonale i na każdym kroku uchyla się przed jakimkolwiek konfliktem z Izraelem, bądź jego obywatelem nie chcąc by przylgnęła do kogoś łatka antysemity, która rozdawana jest za każdy atak, niezależnie na jakim podłożu na obywateli pochodzenia żydowskiego. Dlaczego Polacy, którzy przecież najdłużej musieli znosić wojenną zawieruchę i byli świadkami najtragiczniejszych nazistowskich eksperymentów, godzą się dzisiaj na umniejszanie swojego cierpienia jednocześnie szukając czarnych kart swojej historii w miejscach taki jak Jedwabne, gdzie oczywiście nie ma być z czego dumnym, zabijanie zawsze jest wyrazem najczystszego bestialstwa i zawsze zasługuje tylko na potępienie. Jednak przekaz jaki płynie z tego jest co najmniej zakłamany. Jeśli mówimy o tym konkretnym przypadku to bardziej niż jakiś abstrakcyjny antysemityzm można naszych rodaków oskarżyć o krwawy odwet. Nikt nie mówi, że żyjący tam Żydzi witali nową radziecką administracje w innych nastrojach niż Polacy, że szybko zaczęli współtworzyć komunistyczne służby porządkowe. Liczy się tylko, że zamordowali więc pomagali Niemcom, więc są współwinni Holocaustowi jako antysemici. Oczywiście nie próbuję nikogo tutaj wybielić, stwierdzić, że nic się nie stało. Stało się, ale wielkość strat i kontekst w jakim tych straszliwych czynów dokonano sprawia, że mówienie przy tej okazji o pomaganiu nazistom i rasistowskim podłożu jest nieadekwatne.

   Do myślenia zmusza mnie również, zwłaszcza przy okazji niedawnych wydarzeń, jak niewiele świat wie o historii Ukraińców. W tym wypadku należy odnotować, że od zamierzchłych czasów, kiedy mowa była po prostu o Rusi, nasi wschodni sąsiedzi nigdy nie doczekali się stabilnego i niepodległego państwa. Jeśli nie liczyć okresu po upadku sowieckiego imperium i jeśli można o współczesnej Ukrainie mówić w tych kategoriach oczywiście. Duża część zachodniego świata zwlekała z uznaniem wolnej republiki ze stolicą w Kijowie, gdy tymczasem biorąc pod uwagę proporcje zbrodni w XX wieku, żadna europejska nacja nie zbierała takich batów. Sam Wielki Głód z lat trzydziestych pochłonął liczbę ofiar porównywalną z Holocaustem i to tylko w ciągu jednego roku (trwał dłużej), a przecież nie była to żadna katastrofa naturalna tylko specjalnie wywołane i wyreżyserowane na Kremlu ludobójstwo. Nie mówiąc o ofiarach jakie Ukraińcy ponieśli na późniejszej wojnie (Norman Davies szacuje na 8 milionów), daje to liczbę dwu, być może nawet trzykrotnie przewyższającą liczbę ofiar Holocaustu. A mimo to Wielki Głód nie jest uznawany powszechnie na zachodnie za ludobójstwo, a przez długi czas mówiono o nim jako o antysowieckiej propagandzie. Mówiąc o uznaniu za ludobójstwo to wśród krajów, które go tak nie postrzegają możemy znaleźć Niemcy, Francję, Wielką Brytanię czy kraje skandynawskie. Sposób w jaki traktuje się tragedię Holocaustu, a koszmar Ukraińców nie znajduje po prostu porównania.

   Mówiąc o wschodnim sąsiedzie i wracając do biczowania się polskim antysemityzmem, to znamienne jest, że najgłośniej o potrzebie "zmierzenia się z własną historią" (i przedstawiania jej w ten niezbyt prawdziwy sposób) mówią ci sami ludzie, którzy dziwią się, że w naszym narodzie wciąż panuje potrzeba szukania przeprosin od Ukraińców za rzeź na Wołyniu. Po co odgrzewać ten stary konflikt? Ciekawe czy długo myśleli jak na tej samej płaszczyźnie rozpatrywać pogrom od 354 (wg. IPN)  do maksymalnie 2000 ofiar (wg. Grossa), a zamordowanie ponad stu tysięcy Polaków na Kresach? Zastanawiające jakie kryteria musi spełniać zbrodnia żeby warto było o niej mówić, skoro nie chodzi o liczby, nie chodzi o podtekst, to czy najważniejsza jest narodowość ofiar?

  Inną historią jest rzeź Ormian przez Turków. Liczbę ofiar szacuje się nawet na 1,5 mln ludzi (czyli połowa dzisiejszej populacji Armenii, a i to tylko w latach 1915-18, pogromy po kilkadziesiąt tysięcy ofiar zaczęły się już pod koniec wieku XIX), mimo to nawet tutaj nie ma pełnego uznania ludobójstwa przez świat zachodni (wyłamały się takie kraje jak Norwegia czy Finlandia).

  Najsmutniejsze w całej tej historii jest to, że wciąż znajdują się ludzie, którzy uważają, że ZSRR był pokojowo nastawionym mocarstwem, a wszelkie próby przedstawiania niezbitych faktów uważają za propagandę, na zachodnich uniwersytetach długo panowała moda na czerwone książeczki Mao ("Wielki Skok" kosztował Chiny głodową śmierć od 10 do 43 milionów ludzi), a w Polsce wśród młodych ludzi modny jest pogląd o PRL jako o normalnym państwie (http://polskaludowa.blogspot.com/ na jednym ze zdjęć widać chłopca w kurtce Adidas, jak wiadomo standard w PRL) . Czasami zastanawiam się jak świat przyjmowałby pogląd, że Hitler był pacyfistą, a zamiast koszulek z Che Guevarą młodzi ludzie nosiliby takie z podobizną Hansa Franka. Zupełnie poważnie interesuje mnie czy przeciętny student z Poznania, Oxfordu czy Waszyngtonu ma świadomość, że reżimy komunistyczne tylko w warunkach pokoju zabiły więcej ludzi niż europejski faszyzm?

  Chciałbym skończyć jakoś pozytywnie cały ten wywód. Kilka lat temu na ulicach polskich miast zagościła akcja "Tęsknie za Tobą Żydzie". Nie podzielam wszystkich motywów i treści tej akcji jakie znalazłem na stronie internetowej, ale ja też tęsknie za miastami, gdzie obok Polskiego krawca, miał swój sklep stary Niemiec i Żyd bankier. Za Lwowem, gdzie przenikały się wpływy Polaków, Ukraińców i Habsburgów. Tęsknie za tym czego nigdy nie poznałem, bo wraz z tym światem przeminęło dużo więcej niż tylko dawne granice i obyczaje. Wraz ze wszystkim tragediami, które wydarzyły się po 1939 roku, a które trwały do 1989, lub gdzieniegdzie trwają do dzisiaj zniknął nieskrępowany świat, gdzie jednak życie i szacunek do innych stanowiły jakąś wartość. Miejmy nadzieję, że ten świat nie zniknął jednak na dobre, a wolność od pasa w dół nie zastąpiła prawdziwej wolności.