Thursday, August 26, 2010

Friday, August 20, 2010

Futbol z drugiej strony.

Wyniki sondy są przybijające, 70% czytelników tegoż blogu nie interesuje się piłką nożną w ogóle. Skąd się to bierze, dlaczego najpiękniejszy sport świata odrzucany jest przez wielu i szufladkowany jako rozrywka dla plebsu? Jakim cudem ktoś twierdzi, że wydanie 100 PLN na koncert jest w porządku a na mecz to już strata pieniędzy? Boli mnie okropnie, kiedy osoby nie siedzące w futbolu zniżają mecz piłkarski, święto, do stwierdzenia „kilku facetów biega za kawałkiem gumy”. To się po prostu w głowie nie mieści jak wielka jest ignorancja przeciwników tej pięknej gry. Równie dobrze mógłbym stwierdzić, że koncert Beatlesów to było 4 kolesi, którzy szarpali metal przyczepiony do drewna, Miles Davis to asfalt, który dmuchał w polerowaną rurę, a freski w Watykanie to rysunki tylko, że na ścianie a nie kartce z bloku.
Przyszedł czas żeby się obudzić i zrozumieć, że piłka nożna to nie jest 90 minut nudy. To jest uczta, to jest święto. Futbol to zjawisko, w którym pierwiastek romantyczny w postaci kibicowania, cudownych bramek i wielkich osobowości miesza się z pierwiastkiem ścisłym, w tej roli żelazna taktyka, konsekwencja i rzuty wolne bite co do milimetra. Przecież wszystkie mecze piłkarskie są zupełnie inne, to jest szaleństwo, sport oficjalnie uprawiany od ponad stu lat nie potrafi się powtórzyć. Z innej ręki, koncert muzyczny. Przecież setlisty ustala się już przed koncertem, na gigu takiej Madonny wszystko jest dopięte na ostatni guzik, ona co wieczór gra tak samo, odwala fuszerkę, wychodzi śpiewa to samo w ten sam sposób. Wpiszcie piosenkę i odpalcie ją na youtube z 4 różnych gigów z tego samego tournee! A mecz? Ktoś powie „przecież 100 milionów meczów przed tym kończyło się już wynikiem 3-0”, większej bzdury nie słyszałem, boisko rządzi się swoimi prawami. Każde spotkanie to odmienne założenia taktyczne, wykonywane z największą starannością przez poszczególnych ludzi, którzy posiadają w sobie ten boski pierwiastek „innego wymiaru inteligencji”.
Wielu szarych kibiców było zawiedzonych wynikiem finału mundialu, że niby tylko 1-0. Bardzo złe podejście, w piłce nożnej podobnie jak na przykład w muzyce nie trzeba ustrzelić hattricku żeby wygrać mecz. Iron Maiden np. nagrali ostatnio kolejną płytę, która brzmi jak wszystkie 20 przed nią, i co, że muzycy tej grupy z pewnością mają lepszy warsztat niż ci z Sex Pistols czy Joy Division skoro ani przez sekundę, żadna solówka nie zbliża ich do absolutu? Ironi strzelają gole tylko, że samobójcze. Tak samo jest w futbolu, to nie ma znaczenia jak świetny posiadasz drybling, ile razy umiesz podbić piłkę, jeśli nie dasz się okiełznać trenerowi, nie pojmiesz niuansów taktycznych, nie zrozumiesz, że jesteś tylko jedną z twarz kolektywu to możesz być bohaterem tylko własnego podwórka. Faktycznie finał skończył się jedną bramką, ale trwał emocjami, żelazną konsekwencją, bezbłędnym egzekwowaniem trenerskich wskazówek.
Każdy z was wie, że dobry producent potrafi nawet z średniego zespołu wycisnąć zajebisty numer/płytę. Nie każdy z was rozumie po co 11 kolesiom jest potrzebny ktoś kto powie im jak kopnąć piłkę. Nie w tym rzecz, trener nie musi mówić zawodnikom jak mają biegać. On musi być ich ojcem, bratem i terapeutą. Musi być matematykiem, kryptologiem, który przełamie szyfry obcej defensywy, musi znaleźć sposób na przypiłowanie zębów ofensywie rywala. Jak wielu z was trywializuje rolę piłkarskiego menadżera? Ci współcześni filozofowie są niezrozumiali, są odludkami, historia nie pamięta wielu świetnych trenerów, zawodnicy przechodzą do historii, drużyny, stadiony i mecze, trenerzy? Za rzadko. Ale czasy się zmieniają, wspominałem o matematycznym, ścisłym pierwiastku piłki nożnej. Jose Mourinho udowadnia, że trener nie musi być kolesiem co stoi gdzieś z boku i mówi zawodnikom, którą nogę mają postawić teraz. Nie dość, że jest bodaj najtęższą głową współczesnej myśli piłkarskiej, nie dość, że w ciągu 7 lat kariery zdobył 20 trofeów, to jeszcze jest synonimem zajebistości z nienaganną stylówą. Człowiekiem, który przełamuje tabu, kiedy po raz drugi zdobył Puchar Ligii rzucił medalem w trybuny mówiąc: Ja już taki mam. Ciągle jednak nie doszliśmy do meritum, o co kaman z tym pierwiastkiem ścisłym, z fizyką i matematyką futbolu. Otóż czytajcie uważnie, czy znacie klub piłkarski Porto? Zakładam, że 1/3 może znać. Mourinho prowadził Porto, w sezonie 2003/04 zdobył puchar Ligii Mistrzów (to coś jak 10 milionów sprzedanych płyt i ocena 9.5 na pitchforku). Po drodze pokonał – UWAGA ZNAJOMA NAZWA – Manchester United, nie dlatego, że miał lepszych zawodników, ładniejsze koszulki, bogatszego sponsora, czy rywale mieli gorszy dzień, ale dlatego, że rozłożył defensywę wyspiarzy na części pierwsze, znalazł słabe punkty w machinie z północy Anglii.
W piłce nożnej nie ma miejsca na przypadek, to, że zawodnik biegnie w lewo nie wynika dlatego, że tam mu się podoba. To tak samo jak w muzyce, w pewnym miejscu pasuje tylko pewien akord, czasami trzeba odrzucić chujową solówkę na rzecz dobrego mostku. Przyznaje, że czasami trzeba głęboko spojrzeć, aby zobaczyć piękno, równo przesuwające się linie defensywy, misterne prostopadłe podania czy wysmakowane krosy wzdłuż boiska. Ale warto. To tak samo jak z muzyką, od razu doceniłeś Kid A? Urodziłeś się z uwielbieniem dla Loveless? Bramki są tylko wiśnią na torcie zwanym piłką nożną. Torcie przepysznym dodam jeszcze.

Sunday, August 1, 2010

13 rzeczy, które miały wpływ na naszą generację.

By dobrze zacząć swój wywód muszę zabrać się za określenie co znaczy „nasza”. Ramy początkowe jest umiejscowić niezwykle łatwo, mamy na myśli osoby, które z okresu PRL nie mają żadnych wspomnień, niech będzie, że generację otworzyły roczniki 1987/88. Niezwykła sztuka to natomiast zamknięcie klamrą z tyłu, kto z młodszych jeszcze się łapie, a kto już nie. Trudność leży w zasobności portfeli rodziców i określenia jak szybko bryza zachodu przyszła do ich domu. Moim zdaniem średnio wypada to na Euro w Szwecji, a nawet eliminacje na mundial w USA. Po nas nie ma już nic. Może jest to wielkie przegięcie, ale obserwując ludzi młodszych, dzisiejszych gimnazjalistów, mojego brata z pierwszej podstawówki zdaje sobie sprawę z tego jak wiele nas dzieli. My wychowaliśmy się w epoce dla Polski przełomowej, kluczowej, natomiast oni przyszli już na gotowe, ci przed nami natomiast w większości ciągle noszą brzemię innego myślenia. O ile dla nas komputery czy telewizory stanowią tylko pewne z rozrywek o tyle dla tych urodzonych na wysokości połowy lat 90 i później są to już monopoliści. Jesteśmy ostatnimi rocznikami, którym udało się nie wpaść całkowicie w maź bezkształtnej szarości spod znaku, możesz być jaki chcesz, możesz być sobą, więc idź na dobre studia. Nam częściowo udało się uniknąć tego zachowując pewien indywidualizm. Młodsi nie mają tego luksusu. Kończąc smutno-zawodząco-narzekającą część notki przejdźmy do przyjemniejszej – 13 zjawisk, które najbardziej wpłynęło na naszą generację (bez podziału na miejsca).
Kolorowe katalogi (+ kolekcje z segregatorów) . Zapewne tym momencie wielu z was nie do końca jeszcze rozumie o czym piszę, dałem to jako pierwsze żeby później było lżej, nie odchodźcie od monitorów. Kto z was jednak nie jarał się zabawki, garnki, ubrania, zegarki, filiżanki i wszystko inne od tego co było w domu, a co można było znaleźć w katalogach Quelle czy innych zachodnich sklepów? Jestem prawie pewien, że wielu z was czekało na nowe „książeczki Lego” i opracowywało plany co kiedy dostanie, bądź kupi sobie jak dorośnie. Później wszyscy skrzętnie archiwizowali stary numery w pudełku po butach, na własnej półce, po łóżkiem//gdziekolwiek. Druga część tego punktu odnosi się już do czego troszkę innego, zjawisko to występuje do dzisiaj choć już nie na taką skalę i jest chyba bardziej olewane, a i skierowane do trochę innego targetu. Kiedy wszystko było inne każdy zbierał Świat Wiedzy, albo jakieś inne jemu podobne badziewie. Do tego dochodziły gazety o komputerach dla całej rodziny w klimacie Easy PC, czy PC Okay, gdzie na ostatnich stronach można było zapoznać się ze sztuką tworzenia wizytówek za pomocą programu Microsoft Word. Konia z rzędem temu kto pamięta jak nazywała się gazeta, do której dodawano kamienie szlachetne.
Bajki z zachodu i dalekiego wschodu. Najpierw nie było niczego później pojawiły się Czarodziejki z różnych planet i ciał niebieskich. To mnie nie ruszyło. Wielkim wstrząsem natomiast było poznanie Dragon Balla czy Pokemonów. Każdy znał nazwy wszystkich bohaterów czy istot tych bajek. Każdy zbierał dodatki z chipsów, Tazosy, karty. Naklejki z rogalików. Ściągał emulatory i grał na PC w gry z Gameboya. Wszyscy wiedzieli, że Ash kocha Misty, że Pikachu nie ma prawa tak wymiatać jak w bajce, że Charrizard powinien był słuchać swojego pana. Jeśli zaś o Dragon Balla idzie to dyskusje o tym czy lepszy jest Songo (Goku) czy Vegeta trwały miliardy godzin, a na ich podstawie można by niejedną książkę napisać – moim zdaniem ten drugi. Co do bajek z zachodu, to każdy kto miał kablówkę pamięta jak na Cartoon Network leciała sama Hanna Barbera i piloty kilku – dzisiaj już – klasyków takich Johny Bravo, Laboratorium Dextera czy Krowa i Kurczak, z tym ostatnim zresztą wiąże się ciekawa historia, otóż w pilocie do tej bajki pokazano „całych” rodziców. Warto dodać, że wszystkie te kreskówki były po angielsku. No i perły Disneya, kto nie zaśpiewa Hakuna Matata czy Barwy, które kolorowy niesie wiatr, hę?
Awans Polski na Mundial 2002. Było kilka chwil ze świata sportu i polityki, które pojawiają się w życiorysie każdego z nas, wielkie wybory Kwaśniewski/Wałęsa, walka Gołoty z Tysonem, powódź tysiąclecia [tę część notki pisałem jeszcze w marcu, hehe], wojny na Bałkanach czy WTC. Żadna z nich jednak nie równa się temu co działo się przy okazji udziału polskiej kadry na mistrzostwach w Korei i Japonii. To było kilka miesięcy czystej ekstazy. Komentatorzy podkreślali historyczność wydarzenia („my na mundialu po 16 latach przerwy”). Był to czasy kiedy każdy chłopiec grał w piłkę i żadnemu z nich wtedy nie przeszkadzało, że ma na plecach nazwisko czarnoskórego zawodnika. Oli, Dudek, Kałużny, Wałdoch, Hajto, Zieliński, Kryszałowicz, bracia Żewłakow, wtedy każdy wiedział kim oni są. Mieli wrócić z tarczą, a jak się skończyło – wiemy. Zanim jeszcze wyjechali byli na… gorących kubkach. Możecie mówić co chcecie, ale chłopcy którzy piłkę uznawali za głupotę grali z nami.
Transformacja gospodarcza. Nie trzeba było oglądać wiadomości, interesować się poziomem bezrobocia i ilością punktów procentowych jaką osiągała inflacja by wiedzieć, że coś się działo. Co prawda nigdy nie używałem w sposób świadomy „starych” pieniędzy, aczkolwiek doskonale je pamiętam. Mam też obrazek w głowie kiedy wprowadzono nowe i mój wujek wytłumaczył mi ich wszystkie tajniki, że znak wodny w środku, że 50 i romb obok są wypukłe – dla osób niewidomych. To co jednak było wszechobecne i po części zostało do dzisiaj jako swoisty „pomnik” transformacji to blaszaki i tak zwane pawilony handlowe. Zasada ich działania była prosta, dużo, kolorowo, prowizorycznie. Jak to się skończyło? W wakacje 2009, ludzie z warszawskiej sali pod PKiN byli w szoku, że ktoś chce ich wywalić z miejsca gdzie „pani, ja 20 lat pracowałam!”. Doszło do starć z policją. Karać plebs!
Raczkujący Internet, pegasusy i komputery. Chronologicznie zacznę od środka, trzeba Pegasusom oddać sprawiedliwość, kartridże z Mario, Tankami czy Contrą były szczytem tego co pojmowano wtedy za digitalną rozrywkę dla całej rodziny. Później był czas pierwszych komputerów, które stały się hitem komunii świętych, zabawna sprawa zresztą – trochę nie pojęta dla młodych, że można było wtedy zadać pytanie „Ej masz komputer?”. Co z tego, że były cienkie jak barszcz, ciągle się wieszały i generalnie nie dawały rady. Pamiętam do dziś mój zawód kiedy okazało się, że Simsy mi nie działają. Byłem prawdopodobnie pierwszą osobą u mnie w mieście, która miała te grę, jak wczoraj mam przed oczami sytuacje kiedy pokazuje kumplom pudełko z oryginałem, a oni patrzą się na mnie i nie wiedzą o co chodzi. Kilka miesięcy później „musieli się ustawiać w kolejce do pożyczania”. A co do początków Internetu. Mam nadzieję dorobić się wnuków i opowiadać im o tym jak ściągałem piosenkę całą noc bo miałem transfer liczony w bajtach, a do tego nie wolno było podnosić słuchawki telefonicznej bo się wtedy wszystko wyłączało – stałe łącze to luksus, z którego nie zdajemy sobie sprawy, a na który 10 lat temu jeszcze mało kogo było na to stać.
Plastikowe zabawki i gry planszowe. Tandetne, ohydne, plastikowe – takie były zabawki lat 90, często pamiętające jeszcze głęboki PRL, po wujkach, kuzynach etc. Pośród nich zdarzały się jednak perły. Weźmy na to żołnierzyki. Kto się dzisiaj bawi żołnierzykami? Mało jakie dziecko, kiedyś kupiłem kilka mojemu bratu – chyba mu się spodobały bo już ma więcej. Dowód na to, że prostota potrafi być piękna. A co do drugiej części, to kto nie miał Eurobusinessu nie wie jak smakowało dzieciństwo. Żadne amerykańskie Monopoly tego nie zastąpi, ja chcę swoje Glasgow w Anglii i najdroższy Bonn w RFN – a na dokładkę zieloną stówkę i czarnego tysiaka.
Reforma oświaty – gimnazjum. W 1999 rozpoczęto eksperyment z gimnazjum. Czy trafiony? Raczej spudłowany, kotłowanie w jednym budynku prawie dojrzałych wyrostków i nierzadko dzieci to pomysł z dupy wysrany. Różnica między nami, a młodszymi w sposobie postrzegania gimnazjum jest taka, że my pamiętamy jak kiedyś to wyglądało inaczej dlatego możemy to zmienić. Tyle w teorii, natomiast w praktyce to gimnazjum kształtuje nas na takich jakimi jesteśmy i to tam poznajemy pierwsze poważne znajomości. Podobno teraz mało tam dziewic, „za moich czasów” najczęściej był podział na tych co się całowali a co nie – czasy się zmieniają.
Rozwój telewizji, od Ciuchci do Wielkiego Brata. Pan Tik Tak, Domowe przedszkole (jak tej suce zawsze takie ładne rzeczy z plasteliny wychodziły to ja nie mam pojęcia) i 5, 10, 15 zdominowało nasze dzieciństwo. Do tego kablówka i oglądanie bajek po angielsku, z których nie rozumiało się absolutnie niczego. Złote czasy gdy na MTV leciała muzyka i nie padało tam słowo w naszym języku. Idąc tym sprintem przez historię telewizji w „wolnej” Polsce należy zaznaczyć kilka punktów orientacyjnych. Kto nie chciał by jego rodzina wzięła udział w Idź na całość? Zobaczyć na żywo Chajzera, a może nawet Lanosa wygrać? Albo zestaw mebli kuchennych. Te emocje, kiedy pan Józek zmieniał bramkę i okazywało się, że zamiast nowego Deawoo dostaje tylko kota w worku – Zonka. To było bezcenne. Po pierwszych teleturniejach wszelkiej maści pojawiło się coś nowego. Punkt zwrotny dla rozwoju polskiej telewizji. Reality show. Big Brother było czymś czym żył każdy. Wszyscy chcieli być jak Manuela, Grzesiek, Klaudiusz czy Gulczas. A pomyśleć, że wygrał Janusz Dzięcioł! Z perspektywy czasu warto jednak spojrzeć na to z innej strony. Jak bardzo pojebany był program, w którym ludzie dawali się zamykać gdzieś i rezygnowali z jakiejkolwiek intymności tylko dla bycia sławnymi? Nie było w tym niczego więcej. Oto dlaczego Tonay z klubu Factory nazywa telewizję „idiot box”. Później byli Milionerzy i Idol, a dzisiaj nie ma już nic. Chyba, że kogoś jara oglądanie przez 100 edycji, jak gwiazdy ćwiczą do tańca, później go tańczą, a później ćwiczą do następnego i tak dalej i tak przez sto edycji i tak co sobotę.
Piaskownice i wesołe miasteczka. Rozbiło się wesołe miasteczko prowadzone przez ruskich, cyganów albo pepiczków a Ciebie tam nie ma? Cóż bracie na kilka dni jesteś skreślony z listy towarzystwa. Nie bierzesz udziału w dyskusjach kto na czym jechał, jaka karuzela jest najszybsza, jaka podnosi cię najwyżej, a na której ktoś się zrzygał. Z drugiej strony jeśli byłeś to oprócz tematu na niekończące się gadki miałeś również szansę na dreszczyk emocji w tzw. domu strachów czy przyjemność wysłuchania muzyki w innym języku niż polski czy angielski! A co do piaskownic, przechadzam się czasami tu i tam i zauważam, że dzisiaj dzieci nie bawią się przed blokami, chuj wie gdzie teraz się bawią pewnie w dupie. A jeśli już jakieś są to prawie bank piłka, że z rodzicami. Nikt się nie bawi w murzyna na trzepaku, swoją drogą nigdy nie wiedziałem czemu ta gra się tak nazywa (ta co są „pieluchy suche czy mokre?” a później trzeba z zamkniętymi oczami kogoś złapać i zgadnąć kto to). Zabawy w chowanego również nie zaobserwowałem, że o strzelaninie nie wspomnę (tu zawsze legendarne teksty w stylu „NIE TRAFIŁEŚ! – A WŁAŚNIE, ŻE TAK!”), na ogół wszystkie zabawy przed blokiem/na dworze/na polu kończyły się kłótnią. Oprócz tego było jeszcze trochę pojebanych wyzwań takich jak przechodzenie pod rozhuśtaną huśtawką, skakanie z niej, przebieganie szybko kiedy siedzenie jest w górze (to wychodziło tylko przed jednym blokiem gdzie była taka duża), rzucanie się kamieniami, strzelanie z petard, budowanie sobie baz z gałęzi, kawałków cegieł. Jak ktoś poda w komentarzu zasady gry w „gruchę” (hehe) może sugerować temat następnej noteczki, taki mały konkurs. (Ja pamiętam.)
Rewolucja technologiczna. Na początku każdy chciał mieć telewizor w pokoju, później pegasusa, następnie magnetofon, może walkamana? Komputer, pierwsze telefony, co to „tylko” dzwoniły (ja do dzisiaj prawie nie korzystam z aparatów, gier czy tosterów w komórkach), Playstation, mobilkę z polifonicznym dzwonkiem, stałe łącze internetowe, laptopa, smartfona, wahadłowiec, bazę księżycową, wirtualnego kolegę. Jaki będzie gadżet przyszłości? Nie będę zbyt oryginalny jeśli powiem, że za 20 lat dzieci na komunię dostaną latający dysk?
Dobry, lepszy, zachodni. Każdy chciał mieć ciocię na zachodzie. Rodzice jeździli do Niemiec i przywozili rzeczy, o których się kolegom z bloku nie śniło. Torby słodyczy daleko wykraczające poza asortyment ze spożywczaka na rogu. I zabawki, których nie miał nikt inny bo u nas na prowincji były jeden sklep zabawkowy, w którym oprócz gier planszowych, pluszowych misi można było kupić co najwyżej gumowe figurki Power Rangers. Mam wspominać co było kiedy pierwszy ziom sprzed bloku wyjeżdżał na wakacje do np. Włoch? Komu Ameryka nie kojarzyła się z dolarami i bogactwem, którego nie mogła dać nasza ziemia kojarząca się tylko z obciachem. Jaką ironią losu jawi się to dzisiaj, kiedy wszyscy trąbią o zgniliźnie moralnej i upadku więzi społecznych przychodzącymi do nas z zachodu razem z kolejnymi paczkami Hanuty, a wakacje w Egipcie są tańsze niż te nad Bałtykiem?
Nazwy i znaczki. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które zna wszystkie loga. Ćwiczyliśmy długo. Oglądając reklamy na zagranicznych programach, każdy wiedział jak wygląda logo płatków śniadaniowych Kellogs, mimo że nikt ich nie jadł. Na parkingach lustrowaliśmy samochody, wszyscy wiedzieli, który to Mercedes, a jak wygląda znaczek Deawoo, wiedzieliśmy to pomimo, że najczęściej nasze rodziny zajmowały szczebel w drabinie motoryzacyjnej oznaczony nazwą Cinquecento lub 126p. Nikt nie miał wątpliwości, że 3 paski Adidasem nie czynią jeśli nie ma metki z tyłu. Każdy potwierdzał, że dżokejka na daszku musi mieć 7 przeszyć, choć do dzisiaj nie wiem dlaczego akurat tyle i czy to nie był tylko wymysł starszego kolegi sprzed bloku, który jak wiadomo, ma racje bo chodzi już do szkoły.
Od Majki do Avril. Nasze dzieciństwo muzyczne to same traumy. Każdy miał wujka, sąsiada, kolegę, który słuchał Disco Polo. Każdemu zdarzyło się też odpalić kiedyś ten Polsat w niedziele z rana. Śpiewaliśmy po angielsku, mimo że w tym języku liczyliśmy tylko do 10 i wiedzieliśmy jak jest pies. Mieliśmy gatunek muzyczny eurodance, tak tak, każdy miał styczność z DJ Bobo, każdy lubił ponucić Ace of Base czy Coco Jambo. Każdy śmiał się z śmiesznych przeróbek polskich hitów i z wypiekami na twarzy reagował jeśli było tam przekleństwo. Śpiewaliśmy „Bum bum bum, kupiłem paczkę gum, a jakby co do tego robiłem to z kolegą”(na melodię przeboju bodajże Venga Boys) , mimo że nie mieliśmy prawa łapać o co chodzi w tym arcyzabawnym żarcie. Dzieci ze wzajemnością lubiły Majkę Jeżowską i chyba faktycznie trochę były jej. Kto nie tańczył przytulańca z jakąś totalnie obciachową polską balladą w tle? Przeżyliśmy najbardziej wieśniacką falę polskiego hip hopu, który leciał na rodzimych stacjach muzycznych przez pewien czas praktycznie całą dobę. Zbuntowaliśmy się przy kalifornijskim punku spod znaku Blink 182. Robert Leszczyński napisał ostatnio, że w 2001 roku po debiucie Linkin Park wszystkim wydawało się, że przyszłością muzyki będzie nu metal, chyba tylko mu i ówczesnym 11 latkom. Zostaliśmy sk8ami wraz z pewną Kanadyjką, zapuściliśmy włosy przy dźwiękach Offspring iii całe szczęście, że dzisiaj mogę odpalić sobie Loveless i napisać taką notkę, która ciążyła na mnie strasznie.