Sunday, August 17, 2014

Kto przygarnął Putina?

  Polska jako kraj jest bananową republiką, to fakt, który ciężko podważyć. Podobno o więzienia CIA, w których torturowano terrorystów walczyliśmy z Kambodżą i Tajlandią. O ten niewątpliwy zaszczyt walczyć trzeba było ciężko aby POKAZAĆ. Udowodnić, że to my jesteśmy najwierniejszym z najwierniejszych sojuszników. Dzisiaj, kiedy mamy wypłacić milion złotych odszkodowania za ten proceder tupiemy nogą i wskazujemy na Waszyngton, jakbyśmy byli ślepi i nie wiedzieli co się działo np. w Guantanamo. Oczywiście Barack Obama, kiedy już skończy oglądać mecz New York Knicks - Chicago Bulls i usłyszy o pretensjach Polaków co najwyżej się chwilę będzie śmiał po czym zapomni o całej sprawie. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nasz "sojusz" z USA jest równie beznadziejny co bezalternatywny.

  Unia Europejska wciąż pozostaje zbyt zajęta podziwianiem wiatraków i pisaniem kolejnych regulacji. I kto by w niej akurat nie przewodniczył (a kto teraz przewodniczy? Bo po niemalże historycznej polskiej prezydencji nie udało mi się zaobserwować już żadnej innej) to nic się nie zmieni. Przeciętny Kowalski w Polsce nie zauważy prostej zależności na Zachodzie najpierw bogacili się ludzie, a później powstały wszystkie wspaniałe błyskotki. U nas natomiast odwraca się proces i zaczyna się od autostrad (do opasłego tomu śmiesznych opowieści na ich temat należy dołożyć szeroko relacjonowane we wszystkich mediach informacyjnych podniesienie szlabanów na bramkach na A1) i "fajnych placów zabaw" czy super nowoczesnych oper, a nie daje się praktycznie szans na normalne życie młodym ludziom (stąd wciąż rosnąca i nie mogąca znaleźć ujścia frustracja młodych). W jednym zdaniu: Dla USA jesteśmy mniej więcej tak samo ważni jak Czad czy Angola, a dla UE jesteśmy kolonią, "czarnuchami" Europy, których można przekupić iluzją, że "coś się dzieje".

  Próba szukania nowych sojuszy również jest karkołomna. Uległość Tuska wobec Putina i jego niemalże wasalna postawa nie przyniosła żadnego realnego ocieplenia czy zbliżenia. Pozostał tylko wstyd, a ukoronowaniem tego procesu jest fakt, że czarne skrzynki prezydenckiego Tupolewa wciąż leżą sobie w Moskwie (a może w Kazaniu? Irkucku?). Polska nie potrafi wznieść się ponad kompleksy i wciąż rządzą nami jacyś lokalni kacykowie czy to z dawnego moskiewskiego rozdania (Miller, Kwaśniewski, Oleksy) czy z nowszego brukselsko-berlińskiego (cała armia euroentuzjastów). Sen o bardziej podmiotowej niż przedmiotowej polityce obecny jest tylko w umysłach prawicy wychowanej na Sienkiewiczu i młodej, pozbawionej kompleksów części społeczeństwa, która w dorosłe życie wchodziła, kiedy nasz kraj w strukturach europejskich znajdował się już kilka dobrych lat.

  Podobny problem - uzależnienia politycznego - dotyka wiele państw świata. Wielu przywódców jest zdanych na łaskę swojego ludu czy pieniądze zza granicy. Nie mam tutaj na myśli tylko głów państw demokracji zachodniej. Na to żeby nie wdepnąć na minę musi uważać również Władymir Putin. Co gorsza - dla gospodarza Kremla - w tę sytuację wpakował się on sam z pełną świadomością, a może został po prostu ograny?

  Europa bardzo długo pozostawała obojętna na rosyjski imperializm. Nie zmieniały tego ani lokalne akcje w stylu odmowy pomocy tonącym marynarzom na Kursku, ani wysadzenie bloku mieszkalnego z niewinnymi cywilami w Moskwie po to by zyskać casus belli przeciwko Czeczeńskim bojownikom. Zabójstwo Litwinienki (na terenie Unii Europejskiej!) czy Anny Politkowskiej w dniu urodzin Putina. Nastawienia w stosunku do Moskwy na zachodnich salonach nie odmieniła nawet interwencja zbrojna w Gruzji, kiedy to rosyjskie czołgi znajdowały się już 40 kilometrów od Tbilisi. Niezależnie od przyczyn katastrofy prezydenckiego Tupolewa umówmy się, że 9 na 10 krajów na tej planecie byłoby bardziej skorych do współpracy w takiej sytuacji i żeby była jasność - nie oskarżam Rosji o rozsiewanie helu, używanie broni magnetycznej, działek plazmowych czy zmutowanych Raptorów samobójców. Wiadomość o tym, że od 4 lat nie możemy doprosić się wraku samolotu czy  czarnych skrzynek musiała jednak dotrzeć nawet na salony w Brukseli czy Waszyngtonie, jednak i na to zachód (podobnie jak Polskie władze) przymknęły oko.

  Tymczasem Władymir Putin karmiąc rosyjski imperializm stał się jego zakładnikiem. Dlatego dzisiaj nie może tak po prostu odpuścić sobie Ukrainy. Wywindował oczekiwania swojego społeczeństwa na tyle wysoko, że ewentualny upadek mógłby być zbyt bolesny.

  W między czasie pomimo oczywistych i naturalnych powiązań z zachodem znalazł sobie nowego partnera. Wyobraźcie sobie, że w 2012 roku aż 27,6%* całego rosyjskiego eksportu trafiało tylko do 3 krajów Unii Europejskiej (Holandii, Niemiec i Włoch). Z tego jasno widać i nie dajmy sobie mydlić oczu - Rosja straci na sankcjach, jest to broń obosieczna, ale nie jest ona pozbawiona sensu, bo głównym partnerem handlowym dla Moskwy jest wciąż zachód. Władymir Putin przelicytował.

  Wygląda więc na to, że KOMUŚ bardzo zależy na poróżnieniu Moskwy z Brukselą. Nie jest to jednak osoba, jest to cały sztab ludzi. Co więcej ten sztab ludzi ma swoją oficjalną nazwę, logo i działa zupełnie legalnie w najludniejszym państwie świata. Baczni obserwatorzy międzynarodowej polityki z pewnością nie uniosą nawet brwii, gdy to przeczytają. Rosja jest na smyczy, a tajemniczą ręką, którą zaciska się jej końcu jest licząca 86 milionów ludzi Komunistyczna Partia Chin.

  Współpraca jaka nawiązała się pomiędzy oboma krajami swoje korzenie ma blisko dwie dekady temu, najpierw w ramach Szanghajskiej Piątki, później Szanghajskiej Organizacji Współpracy, aż w końcu powstał BRICS (Brasil, Russia, India, China, South Africa). BRICS zrzesza kraje, które nie zgadzają się na zachodniocentryczny punkt widzenia świata. Państwa w ramach BRICS negują istniejący systemu walutowy, negują istniejący porządek świata, w którym ciężar decyzyjny znajduje się na wykastrowanych Stanach Zjednoczonych i pochłoniętej nieistniejącymi problemami Unii Europejskiej. Z całą pewnością dla Moskwy, która szukała swojego miejsca na mapie od czasu upadku ZSRR, współpraca z takimi krajami daje obietnice, że być może pewnego dnia to właśnie Kreml znowu stanie się jednym z punktów centralnych globu.

  Zapytacie jednak co na tym mają zyskać Chiny? W jaki sposób Pekinowi może zależeć na wzroście znaczenia Rosji? Wiktor Suworow w swojej książce "Lodołamacz" opisał jak Stalin karmił Hitlera, wysyłał mu materiały, których potrzebował, organizował wspólne manewry, podpisał rękoma Mołotowa pakt o podziale Europy wszystko to miało jeden cel - III Rzesza i demokracje zachodnie miały znowu wykrwawić się tak jak miało to miejsce 20 lat wcześniej w ramach I wojny światowej. Wtedy 5 milionowa armia radziecka przeszłaby i bez oporów zaniosła kaganek komunizmu zniszczonej Europie. Hitler nie atakował Stalina dlatego, że chciał zdobyć Lebensraum, miał go dosyć na najbliższe kilkanaście/kilkadziesiąt lat w podbitej Polsce. Operacja Barbarossa była koniecznością. Koniec końców, nie ma sensu się nad  tym rozwodzić tutaj i teraz.

  Chiny potrzebują rzucającej się Rosji, potrzebują szczekającego psa, który będzie kąsał świat zachodni po kostkach. Pekin wie o tym, że UE nie może reagować gwałtownie dopóki jest uzależniona od gazu ze wschodu. A będzie uzależniona tak długo jak w imię ochrony środowiska nie ruszy tego pochodzącego z łupków, lub Waszyngton nie otworzy swoich rezerw na nasz rynek. Oczywiście Chiny w dającej się przewidzieć przyszłości nie będą wysyłać czołgów do Berlina, Warszawy, Ankary, ani generalnie nigdzie. Potrzebują jednak czasu, potrzebują nieograniczonych zbrojeń, muszą wyglądać na partnera godnego zaufania. W cieniu rosyjskiego imperializmu, płonącego Bliskiego Wschodu, rzezi chrześcijan w Afryce rosnąca potęga jakiegoś zasiedmiogórogrodu nie wydaje się być problemem. Oczywiście wciąż mówimy o perspektywie raczej dziesięcioleci. Poza tym nie sądzę żeby, kiedykolwiek miały zdecydować na jakąś absurdalną wojnę w Europie, ale inaczej będzie się rozmawiać z krajem, który posiada najpotężniejszą armię na świecie.

  Władymir Putin z wielką pompą ogłosił podpisanie z chińczykami umowy na gaz opiewającej na 400 miliardów dolarów. Akt ten był jasnym przekazem ze strony Pekinu: "Nie obchodzi nas co się dzieje w jakimś Kijowie, róbcie swoje". Ze względów finansowych, gdy już podzieli się to na 30 lat to nagle okazuje się, że pieniądze wcale nie są kosmiczne - ponad 13 miliardów rocznie. To mniej niż... kwota jaką Rosja chciała przekazać Ukrainie w grudniu 2013, kiedy łączna korzyść dla Kijowa mogła osiągnąć 17 miliardów dolarów**. Scenariusz się nie udał, Majdan się nie rozszedł, a Janukowicz musiał uciekać. Teraz postawiona pod ścianą Moskwa będzie potrzebowała każdego centa żeby domykać swój budżet, zwłaszcza jeżeli sytuacja pomiędzy Dnieprem a Donem się nie zmieni, lub zacznie jeszcze bardziej zaostrzać.

  Fakt jest taki, że w przypadku,w którym zachód zdecyduje się na ograniczenie importu gazu z Rosji, Moskwa będzie mogła obrócić się tylko w kierunku Chin. Putin jest zakładnikiem Pekinu. Warto zauważyć w tm miejscu, że dla Państwa Środka Kreml jest żadnym partnerem handlowym, dużo większe powiązania istnieją z Koreą Południową, USA, Japonią, Niemcami, Australią, można tak wymieniać i wymieniać***.

  Sojusz między oboma krajami trwać będzie więc tak długo jak długo Komunistyczna Partia będzie uznawać go za sensowny politycznie, a Władymir Władymirowicz dobrze wie, że staje się przedmiotem międzynarodowej rozgrywki na szczytach.

* - https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/rs.html
** - http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2013-12-18/porozumienia-w-moskwie-warunkowe-wsparcie-rosji-dla-janukowycza
*** - https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/ch.html

Monday, August 11, 2014

Najgorszy temat świata.

  Spośród tematów do rozmów są te bardziej przyjemne, kiedy rozmawiamy z kimś o Ferrari czy Porsche, których najprawdopodobniej i tak nigdy nie będzie dane nam poprowadzić, ale które wszyscy uwielbiamy i stanowią rozrywkę samą w sobie ze względu na ich niezaprzeczalne piękno. Są też tematy mniej przyjemne, jak na przykład nieustająca irytacja, że żyjemy w kraju, gdzie początkujący przedsiebiorca musi zmagać się z obciążeniem podatkowym tak wielkim, że szansa na rozkręcenie ciekawego bisnesu jest bliska zeru. Kiedy wkurzamy się, że wykonując dokładnie tą samą pracę w Płocku co w Leeds zarabiamy sześć razy mniej, albo nie znajdujemy żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi na to, że państwo zabiera nam pieniądze nawet jeśli uczymy się, mamy mniej niż 26 lat i zarabiamy 1300 brutto. Jest też kilka ekstremalnych tematów, za które nie ma jak się zabrać, zawiera się w nich sprawa homoseksualistów i adopcji przez nich dzieci. Jednak i za tym można znaleźć jeszcze gorszy sposób spędzania wspólnej konwersacji. Aborcja.


  Osobiście stoję na stanowisku, że kompromis osiągnięty w tej sprawie jest rzeczą świętą. Polskie prawo w tej kwestii jest jednym z niewielu sukcesów naszego państwa w historii. I nie mam na myśli ostatnich 25 lat, czasów powojennych, II RP czy złotej ery Jagiellonów. Będę zajadle i do końca swoich dni uważać, że obecne rozwiązania są warte o wiele więcej niż większość tak hucznie reklamowanych sukcesów w podręcznikach, czy gazetach razem wziętych. Jest to jedna z niewielu rzeczy jaka naszym politykom wyszła.


  Zamieszanie związane z klauzulą sumienia wprawiło mnie w osłupienie. Zajadłość z jaką prawicowi publicyści bronią tego rozwiązania wzbudza moje najgłębsze obrzydzenie. Pomimo ocieplenia na linii ja - religia (kolejny towarzyski temat mina) to wciąż są relacje, które można określić w najlepszym przypadku jako "letnie". Matka, której w szpitalu nie udzielono żadnej satysfakcjonującej jej informacji jest moim zdaniem ofiarą czystej głupoty, ślepoty i religijnego zacietrzewienia. Bez cienia wątpliwości w tej sprawie popełniono przestępstwo. Zbrodnie nie tylko przeciw prawu, ale i przeciwko świętości jaką jest tzw. kompromis aborcyjny.


Jednak jak to zwykle bywa przez media "głównego nurtu" sprawa została nagłośniona i przedstawiona  tak, że człowiekowi włos jeży się na głowie. A już informacja o tym, iż działacze i zwolennicy Twojego Ruchu stali pod szpitalami ze zdjęciami zdeformowanych płodów przekroczyła granice dobrego smaku z zupełnie innej strony*.


  Przemyślałem sprawę wzdłuż i wszerz. Myślałem dzień i noc (jakieś 15 minut) i uderzyło mnie w jaki sposób rozpoczęto nagonkę na katolików w obronie własnych przywilejów zwłaszcza w obliczu faktu, iż we Francji właśnie wycofano ze stołówkowego menu wieprzowinę (aby nie drażnić wyznawców Allaha), w pewnej duńskiej gminie, gdzie przewagę mają Muzłumanie zrezygnowano z bożonarodzeniowej choinki, a w Niemczech przerobiono kościół na meczet. Dlatego właśnie po raz pewnie około trzy tysięczny pomyślałem sobie "Europo, dokąd zmierzasz?". Opowiastki o tym, jakobyśmy mieli za kilka lat graniczyć z Kalifatem Brandenburgii do tej pory traktowałem jako żart. Dowcip jak ten o niemieckich policjantach, którzy mieli się śmiać zatrzymując kierowcę do kontrolii drogowej "Patrz Ahmed jakie śmieszne nazwisko: Mueller!". Wszystko jednak wskazuje na to, że proces jest już głęboko zaawansowany.


  Z jednej strony kibicuje więc katolikom, jako iż żyjemy na ich ziemii, gdzie oni ustalili reguły, gdzie narodził się współczesny zachodni świat, w którym przyszło nam egzystować. Z drugiej zaś strony wcale nie zmieniło to mojego postrzegania na kwestię aborcji, która w Polsce jest rozwiązana perfekcyjnie. Usuwanie ciąży nie może być przedłużeniem antykoncepcji, a jak z mównicy sejmowej powiedział Korwin-Mikke, zanim jeszcze dotknęło go starcze zniedołężnienie umysłu, słuchając niektórych można dojść do wniosku, że wyskrobano nie tych co trzeba.


  Koniec końców wracamy jednak do punktu wyjścia i okazuje się, że temat aborcji jest dużo bardziej grzązki niż tereny amazońskiej dżungli. A właśnie czy wiedzieliście, że pracownik magazynu Amazona w Wielkiej Brytanii nie może zarabiać mniej niż 5 tysięcy z hakiem? Nikt się chyba nie będzie zakładać, że w Polsce za tą samą robotę będziemy zarabiać kwotę choćby do niej zbliżoną?


*Tak udała się pikieta w Poznaniu