Saturday, May 16, 2015

I co dalej?

W moim poprzednim wpisie wspominałem występ Kukiza i Hołdysa w Drugim Śniadaniu Mistrzów, udało się zebrać wtedy dwie muzyczne miernoty w jednym studiu w tym samym czasie. Lepsze wyniki w kolekcjonowaniu tego typu osobistości mają tylko festiwale typu Opole i Sopot. Tam bez żenady co roku Perfecty, Lady Panki, Maryle Rodowicz grają ciągle te same nuty, bo raz jedni mają 50 lat jubileuszu na scenie a innym razem inni 35 rocznice wydania przełomowej płyty. Wbrew zapewnieniom Agat Młynarskich wszystkich stacji Cugowski i Markowski to nie są ulubieni wykonawcy wszystkich pokoleń Polaków, oglądający telewizje po prostu nie mają szansy poznać innych.

Niedźwiedzia przysługa

Dzisiejszy wpis jednak nie jest o muzyce, a znowu o wyborach prezydenckich. Wspomniany już wyżej Zbigniew Hołdys wyznaje "Pomyślałem, że jakaś gigantyczna żyła wodna musi płynąć pod Polską i ryje ludziom dekle". Co skłoniło celebrytę specjalnej troski do takich wyznań? Okazało się, że oto Krystian Legierski, działacz LGBT, zapomniał już o zbrodniach reżimu kaczystowskiego, o "polskim Eichmannie" Zbigniewie Ziobrze i odda głosu na kandydata PiSu. Na koniec felietonu zrozpaczony Hołdys dodaje "To nie jest felieton antyDudowy – to jest felieton o ludzkiej pamięci. Pamięć o rządach PIS zanikła". Zapraszam pana szanownego "muzykanta" do życia za mniej niż 2776 zł na miesiąc, czyli jak 2/3 Polaków. Odliczmy czynsz za mieszkanie - koło tysiąca, wydatki na jedzenie - kilkaset złotych, raty za jakiś kredyt - kolejne kilka stówek i zostaje się 700 złotych. Mało? Można zarabiać jak 18% społeczeństwa - podkreślmy ten dramat, to jest jeden na pięciu dorosłych Polaków - poniżej 1423 zł - tę kwotę ciężko jest nawet racjonalnie rozdzielać na cokolwiek. Tyle jeżeli chodzi o ludzką pamięć.

Oprócz Krystiana Legierskiego, również Robert Biedroń zadeklarował, że nie odda swojego głosu urzędującemu prezydentowi. Jest oczywiste, że o ile PiS nie zrobi w tej kwestii nic o tyle również nic nie zrobi PO. 5 lat większości w sejmie + sprzyjający prezydent podpisujący wszystko jak idzie tego nie zmieniły, więc czemu ktokolwiek miałby wierzyć, że teraz coś się zmieni? Przy obecnym społeczeństwie, otaczającej nas kulturze jest już niemożliwe żeby PiS mogło wprowadzić ustawy antyhomoseksualne, również totalnym sci-fi jest karanie za in vitro. Próba takich działań z pewnością spowodowałaby olbrzymi wybuch niezadowolenia społecznego, który zmiótłby PiS, na dobre, w okolice kilku procent poparcia. Moim zdaniem akurat sprawa związków partnerskich i adopcji przez nich dzieci już dawno powinna być załatwiona specjalną ustawą, żeby uniknąć gorszących sporów i bezsensownego szastania idiotycznymi hasłami "Czy jesteśmy nowoczesnym społeczeństwem?", to tylko wzburza młodych niezadowolonych i nastawia ich przeciwko mniejszością seksualnym. Chociaż nie dajmy się zwariować to nie jest najważniejszy problem w Polsce, jestem przekonany, że 5 lat dobrobytu w Polsce i nikt nawet nie krzyknąłby "Veto!" przy wprowadzaniu odpowiednich ustaw.

Wywiad jakiego udzielił Leszek Balcerowicz w TVN24 z pewnością do historii nie przejdzie, ale pokazuje jak daleko idą ludzie "mainstreamu", architekci III RP, w strachu przed utratą wpływów. "W każdym poważnym kraju kandydatów rozlicza się z obietnic. Czy to jest w ogóle nieistotne w naszej demokracji?" - kuriozalne jest to, że słowa te zostały wypowiedziane pod adresem Andrzeja Dudy. Dlaczego? Bo okazało się, że obietnice kandydata PiS kosztowałyby 100 mld złotych. Jedną z nich tylko, podwyższenie kwoty wolnej od podatku, Jacek Rostowski obliczył na 20 mld, czyli mniej więcej tyle ile wyparowało po słynnym transferze kasy z OFE do ZUS. Przypominam tylko, zabrano zgromadzone w funduszach 153 mld, a dług państwa zmniejszył się o 134 mld, na pytanie, gdzie pozostała kwota rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa-Błońska dała już swoją słynną wypowiedź - symbolizującą arogancje władzy i pogardę wobec przeciętnego obywatela - "Nie wiem".

Podrygi paralityka

Co ciekawe nikt nie liczy obietnic obecnego prezydenta Komorowskiego, tzn. może nie zupełnie nikt. Nikt w telewizji, bo jak wiemy internet jest bezlitosny. I tak minister finansów Szczurek jeszcze miesiąc temu mówił "Ta zasada jest dla nas nie do przyjęcia. Wprowadzenie zasady rozstrzygania wątpliwych sytuacji na korzyść podatnika byłoby kompletną zmianą filozofii, która kłóci się z obecnym systemem podatkowym", zaś po porażce prezydenta w I turze nagle okazało się, że "MF za rozstrzyganiem wątpliwości na korzyść podatnika".

Od ściany do ściany odbija się prezydent szukając drogi wyjścia z beznadziejnej sytuacji. To nieudane wyjście na miasto, co Bronisław Komorowski mógł powiedzieć młodemu chłopakowi oprócz "Niech siostra zmieni pracę i weźmie kredyt"? Pewnie nie mógł powiedzieć wiele sensownego, ale taka buta kandydata związanego z obozem władzy, któremu zarzuca się oddalenie od obywateli, kończy się tylko potwierdzeniem słów politycznych przeciwników - arogancja władzy sięga zenitu. Jak skomentować najnowszy pomysł "Telefon do przyjaciela"? Akcje promowały dwie młode, fajne, aktywne dziewczyny (ciekawe jak długo musiały starać się o taką pracę u prezydenta, czy są zatrudnione za 1400 na umowę śmieciową?). W sztabie nikt nie zadał sobie też pytania: Czy jest coś bardziej irytującego niż dostawać telefon z prośbą żeby głosować na jedynego słusznego kandydata reżimu, który od 8 lat nas równo kroi?

  Tego, że prezydent nagle okazuje się zwolennikiem JOW-ów nawet nie ma sensu komentować - tutaj masakrują go wszyscy, równo. Ponieważ PO w 2007 była za zmniejszeniem liczby posłów i likwidacją senatu to zaraz się okaże, że Bronisław Komorowski przecież "od zawsze tego chciał". Co go powstrzymywało przez ostatnie 5 lat?

Co dalej?

Bardzo bym sobie życzył, żeby te wszystkie pytania, które ostatnio zadałem na swoim blogu, które zadawane są też w internecie były zadawane na debatach prezydencki, jednak dociskanie Komorowskiego przez Monikę Olejnik czy Piotra Kraśko wydaje się być o wiele bardziej egzotycznym widokiem niż Krystian Legierski głosujący na kandydata partii konserwatywnej.

Wpis ten zakończę smutną konkluzją, że jednak mimo wszystko - choć chciałby się mylić - wygra obecny prezydent, nawet jeśli środowisko LGBT, Jan Sowa z Krytyki Politycznej, Związki Zawodowe i inni będą krzyczeć by głosować na Dudę. 444 tysięcy to liczba urzędników w Polsce, większość ma żonę/męża, dziecko jedno, lub więcej. Część zatrudnia swoje dzieci, która też ma swoje drugie połówki. To jest spokojnie ponad milion głosów na starcie, a nie śpi również telewizja, której dziennikarze są raczej zainteresowani utrzymaniem statusu quo, (vide, nie pokazanie w głównym wydaniu Faktów ewidentnej wpadki związanego z PO Olechowskiego).

Zresztą niebezzasadne wydaje się być pytanie czy ewentualne zwycięstwo Andrzeja Dudy nie zakończy się porażką PiSu na jesieni. Przecież jest oczywiste, że każdy jeden pracownik kancelarii prezydenta Dudy będzie grillowany przez media, jakie jest jego stanowisko wobec katastrofy smoleńskiej, jak blisko jest Macierewicza (czyli najważniejsza rzecz dla działalności Kancelarii Prezydenta) itp. itd. Choć to przecież PiS wykorzystuje ten wątek, ech... szkoda gadać, lepiej zagłosować i pokazać władzy prawdziwą żółtą kartkę.

No comments: