Saturday, January 9, 2010

10 indie płyt na 10 indie lat



Mija dekada indie. Nawet Hitler wie czym ono jest i ma je głęboko w dupie, jak większość poważnych recenzentów i znawców muzyki. Po pierwsze dlatego, że indie istnieje prawie tak samo jak nurave. (Można by zbudować ładne zdanie logiczne, jeśli za p wziąć indie, a za q nurave, to p jest wtedy i tylko wtedy gdy q) Po drugie odchodząc od kwestii nazwy i istnienia przechodzimy do poziomu artystycznego, a ten niestety w znamienitej większości wypadków jest taki sam - niski/średni. Trzeba również troszkę miejsca we wstępie poświęcić temu, że kolejne kapele rżną z siebie nawzajem, z czego tworzą się czasami zabawne piramidki (Interpol -> Editors -> White Lies), często te zżynspiracje są bardzo dosłowne. W całym tym małym szambie utopiło się wiele bandów i trzeba było mieć całkiem sporego skilla żeby wydać 2-3 płyty jako tako słuchalne (SYNDROM DRUGIEJ PŁYTY). Znamienne w rankingu będzie to, że właśnie najczęściej daję tutaj debiuty, co potwierdza nawias przed tym zdaniem. A tak na serio to jebać ten cały poziom artystyczny czy odkrywczość bo kurwa indie miecie (puszczam oczko). Jedziemy!

10. Editors - The Back Room [2005]
Czyli wiecie już na bank, że nie będzie żadnej płyty White Lies. Co by nie mówić jednak o młodszych braciach Interpol to pierwsza płyta im się udała. Przez kilka początkowych piosenek nie idzie odsapnąć. Szczerze mówiąc dla mnie Editors (jak i kilka jeszcze innych niżej tu zespołów postawionych) jest typowym zespołem jednej (mocnej) płyty. Nie polecam ani 2, ani ostatniej. Jeśli ktoś uważa, że inny ich krążek jest lepszy to znaczy, że się zwyczajnie zadłużył w tym bandzie - czego nikomu oczywiście nie życzę.

9. The Strokes - Is This It [2001]
Czy nie od tego się wszystko zaczęło? (No dobra było jeszcze Libertines) Czy nie jest tak, że każdy nucił raz w życiu Last Night? Czy to nie Julian Casablancas był bożyszczem wszystkich koleżanek na wysokości 2 płyty (gorszej oczywiście) the Strokes? I w końcu, czy jest w tym coś dziwnego, że we wszystkich rankingach płytowych ostatnich 10 lat Is This It zajmuje wysokie miejsca? Moim zdaniem, mimo fajności tej płytki, jest w tym zajebiście dużo dziwnego, bo znam minimum 8 lepszych indie krążków od debiutu Strokes.

8. Bloc Party - Silent Alarm [2005]
Dobra to może nie jest najlepszy przykład, krążka bezspornie bardziej wymiatającego od Is This It. Powiem więcej mam obowiązek zaznaczyć, że obiektywnie lepsza płyta jest pod numerem 9 niż 8, ale dla mnie Bloc Party mają dużo większe znaczenie. Bardzo chciałem ich w rankingu też po to by podkreślić fakt, iż ich najwartościowsze kawałki są wydawane tylko na singlach - Flux, One More Chance. Wracając do debiutu, dopóki czarny pedałek i jego kapela nie zwalnia jest niesamowicie porywająco, moim osobistym faworytem jest pierwszy track z dramatycznym refrenem o jedzeniu szkła, choć przyznam, że po polsku brzmi debilnie.

7. The Pains Of Being Pure At Heart - The Pains Of Beaing Pure At Heart [2009]
Shoegeeze. Genialne połączenie My Bloody Valentntine i Sonic Youth! - Tak mógłby się zaczynać opis tej płyty w Tomie Kultury, wydawanym przez Empik i prawdopodobnie byłby to jeden z niewielu momentów, gdzie byłby on tak blisko racji. Choć oczywiście nie ma się co spodziewać żadnego Loveless, nie ta liga. To tylko indie, ale za to dla romantycznych nastolatków i innych Werterów. Polecam.

6. The Rapture - Echoes [2003]
Jak w kalejdoskopie, kolejne piosenki Rapture udowadniają niesamowity potencjał chłopaków zza oceanu. Więc albo jesteśmy na dzikiej paryskiej dyskotece w I need your love, albo właśnie schodzimy do jakieś obleśnego klubu, gdzie przy podłodze są dwa centymetry piwa, na totalny underground w House of jealous lovers. Generalnie nie można ujmować niczego tej płycie, ale ponieważ ranking jest subiektywny i nie wiążą mnie z nią żadne głębsze przeżycia, to tylko 6.

5. Cool Kids Of Death - Afterparty [2008]
Nasz polski jedynak w tym zestawieniu, mimo że Carsi i Renton bili się długo i odważnie (Much nawet nie brałem pod uwagę, to jest podsumowanie indie dekady, a nie ranking najlepszych ex zespołów bez płyty zdaniem Porcys.com). Afterparty dałem choć nie jest najlepszym krążkiem CKOD, wydaje mi się natomiast, że jest najbardziej indie (odpowiedź na Klaxons?!), poza tym nie chciałem deklasować innych dając jedynkę albo dwójkę - hehe.

4. The Killers - Hot Fuss [2004]

Przeznaczenie wzywa mnie by powiedzieć, że z tych wszystkich rzeczy, które zrobiłem nie przyznanie Killersom podium jest jedną z najboleśniejszych. Mimo to moi drodzy musicie wiedzieć, że krążek ten jest przezajebisty. Mr. Brightside to takie Love Will Tear Us Apart naszych czasów? No dobra, może przesadzam, ale nie tak jak ktoś kto mi powiedział, że krążek ten jest chujowy. To przecież prawdziwy Glamorous Indie Rock'n'Roll with no sex, no drugs!

3. Klaxons - Myths Of The Near Future [2007]
Nurave! Nurave! Nurave! 5 singli! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Atlantis to interzone! Nurave! Nurave! Nurave! Impreza! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Uuuu-Uuu-Uuu-Aaaa! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! MAGICK! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Przedostatni track - cover! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! NME! Nurave! Nurave! Nurave! Nurave! Ballard! Nurave! Nurave! Nurave! Klaxons!

2. Franz Ferdinand - Franz Ferdinand [2004]
W uszach mam jeszcze dźwięki po miejscu 3 - zasłużonym, a tymczasem przed nami drugi stopień podium. Pierwszy krążek Franzów to przede wszystkim 11 łobuzerskich piosenek o miłości. Nie sposób ogarnąć wszystkie w czymś co ma być tylko notką o płycie, ale indeksy 1,3,4,5,7,9 to już klasyka, której wstyd nie znać/nie lubić. Zwłaszcza trójeczka czyli podgrzewacz i rozgrzewacz wszystkich imprez - Take Me Out. Nie no, nie będę wam truł, to trzeba przesłuchać, najlepiej z szampanem w dłoni i dwoma następnymi krążkami pod ręką, lub chociaż singlami.

1.Interpol - Turn On The Bright Lights [2002]
Ta płyta jest zdecydowanie inna od 8 poprzednich. W odwrotnej kolejności można powiedzieć, że miejsce 10 chciało być jak pierwsze. Jeśli będzie jakiś zespół, który przeżyje całe te brednie o indie to na 90% będzie nim właśnie Interpol. Nie zdecyduję się powiedzieć, że nie wyrasta on z jednego pnia z innymi tutaj zgromadzonymi, ale z całą pewnością był trochę bardziej "równoległy" niż inni (dziwnie wychodzi mi to tłumaczenie, podobnie zresztą miałem z Pains of Being - w sensie dylematu: dawać czy nie). Odchodząc od tego czy jest czy nie jest indie, Turn on the Birght Lights to krążek dla ostatnich 10 lat wyjątkowy. Będzie on z pewnością utożsamiany z mijającą dekadą, dzisiaj to już powoli klasyka się robi, co by nie było, nie? Żegnam się i polecam na przyszłość!

No comments: