Monday, April 19, 2010

Kate Nash - My Best Friend Is You

Nie wiem czy ktokolwiek czekał na nową płytkę Kate Nash. Prawdziwy fan brzmi tu równie absurdalnie co w przypadku np. Crystal Castles, nie potrafię sobie wyobrazić żeby dla kogokolwiek mogła być ona ulubioną wokalistką. Mimo całej mojej sympatii do Kasi nie chciałbym aby ktoś uważał ją na tę chwilę za kogoś więcej niż „te laskę od Foundations”. Nie zasłużyła.
Drugi album Brytyjki przynosi odpowiedź na pytanie jaki jest najmodniejszy fason w tym muzycznym sezonie. Beach House, Vampire Weekend, Jonsi i w końcu Kate Nash. Oni wszyscy wydali w 2010 płyty, na których zawartość słodkości wykracza daleko poza normę. Wierzcie lub nie, ale na Made of Bricks bywało już nieznośnie, wiele osób nie mogło poradzić sobie w przesłuchaniu jej debiutu od deski do deski. Tutaj wszystko jest daleko za jakąkolwiek skalą. Słuchanie średnich kompozycji jest bardzo nieprzyjemne gdy między zębami ciągle czujemy kryształy cukru, ten rozpuszczając się wchodzi we wszystkie możliwe dziurki będące wynikiem naszych dentystycznych zaniedbań. To boli.
Dla mnie Kate Nash ma znaczenie bardzo sentymentalne i osobiste ze względu na przywoływany już wyżej singiel z debiutu. Zresztą na samym Made of Bricks na upartego można było znaleźć jeszcze kilka „więcej-niż-spoko” kawałków, z prawdziwą perłą „The Nicest Thing” na czele (choć dopiero pod przedostatnim indeksem). Tutaj niestety nie możemy na to liczyć. Dostaliśmy drugą – ewidentnie słabszą – część pierwszej płyty. Jest źle.
Puszczona długo przed premierą w sieć piosenka „I Just love you more” sprawiła, że serce przez chwilę zabiło szybciej. Czyżby Kasia porzuciła słodkie melodyjki na rzecz zadziornych gitar? Takie „noisujące Blondie”, niestety nie. Jedna jaskółka nie uczyniła przysłowiowej wiosny. Już singiel „Do-Wah-Doo” pokazał mi jak srodze się myliłem. Dziewiczy odsłuch całej płyty zakończył się kapitulacją, po części z braku czasu po części zbyt wysoki poziom cukru mi nie pozwolił. Zakręciło mi się w głowie i musiałem odłożyć jakiś czas. Drugi odbył się już na pusty żołądek i w całości. Było ciężko.
Niestety nie ma tu ani jednego singlowego wymiatacza jak „Foundations”, nie ma ani jednej perły jak „The Nicest Thing” i w końcu nie ma żadnego zwrotu, Kate Nash zahibernowała się i po trzech latach dała nam Made of Bricks 2, okrojone o najlepsze piosenki. W zamian za nie mamy 2 piosenki „eksperymentalne” (w światku Kasi ioczwiście) „I Just love you more” i „Mansion Song”, o ile pierwsza daje radę o tyle druga „nie w chuj”. Z Kateowych standardów najlepiej wypada „Take me to a higher plane”.
Wiem już czemu nikt nie pisze o Kate Nash – druga płyta dobitnie pokazuje, że nie warto.

No comments: