Wednesday, September 28, 2011

O tym i tamtym.

http://www.mlodzisocjalisci.pl/f/viewtopic.php?t=12417&postdays=0&postorder=asc&start=30

Poszukajcie sobie wpisu o Solidarności użytkownika wakemaniak, konkretnie tego fragmentu:

Na sam koniec zapodam pewną anegdotkę:
Niedawno własnej matce powiedziałem, że komuna była w miarę spoko tylko żarcia i innych towarów w sklepach brakowało. Ona na to, że jej matka (moja babcia) pracowała w sklepie i nie było z żarciem źle. I ja wtedy zapytałem matkę wprost:
- To po co mamie była cała ta zabawa w Solidarność?
Ona nic nie odpowiedziała bo po 30 latach zrozumiała swoją młodzieńczą głupotę w pełnej krasie.”

Intrygujące, że takie rzeczy wypisują ludzie młodzi. Choć wydawać by się mogło, że za komuną tęsknić mogą jedynie byli dygnitarze i ludzie, którzy dzięki staremu systemowi mieli różnorakie korzyści, mundurowi etc. Jak widać polityka „grubej kreski” i brak rozliczenia się ze swoją najbliższą przeszłością sprawia, że państwo zaczyna wydawać zepsute owoce. Młodzi Polacy mają poważny problem z najnowszą historią. Zakładam, że przytoczony powyżej wpis jest produktem jakiegoś nastoletniego buntownika, który za kilka lat będzie palić się ze wstydu – na czerwono oczywiście – gdy ktoś mu o nim przypomni. Problem w tym, że wcale nie musi być on wytworem młodzieńczej potrzeby „wyszumienia się”, przecież dezawuowanie zasług obozu solidarnościowego i dzielenie go na „lepszy” i „gorszy” jest już faktem od samego upadku komuny. Blisko 10 lat temu jedna z ikon obywatelskiego zrywu z lat 80 – zmarła w Smoleńsku, Anna Walentynowicz – musiała, z uwagi na ciężką sytuację materialną, prosić o odszkodowanie, a przecież to tylko przykład, z resztą osoby, której imieniem powinno raczej nazywać się szkoły, czy ulice. Co w tym czasie robią współtworzący tamten system? Z tego co wiem Kwaśniewski był prezydentem, a Jaruzelski jest dziś postacią niemalże pozytywną. Nie mówiąc już o rzeszy postkomunistów w bieżącej polityce.


I oczywiście pół biedy jeżeli takie rzeczy pisze rozemocjonowany gimnazjalista w koszulce Che Guevary, który nie tknął w życiu „Manifestu komunistycznego”. Gorzej jeżeli takie rzeczy między wierszami piszą i mówią osoby „poważne”. Przez 20 lat nie udało się tknąć emerytur byłych ubeków i esbeków. Michnik po obaleniu PRL stał się obrońcą „socjaldemokratów”, a w jego Gazecie Wyborczej publikowane są takie wywiady jak ten z Aung San Suu Kyi, birmańską opozycjonistką, która – nie mam pojęcia, czy to zwykła ignorancja, czy brak świadomości i rozeznania się w polskich realiach – mówi o Jaruzelskim, iż mógłby być wzorem do naśladowania dla generałów trzymających w ręku jej kraj. 22 lata po upadku komunizmu w Polsce Wojciech Ziemilski, promowany przez Krytykę Polityczną, wystawia w ramach Kongresu Kultury, sztukę o prześladowaniach jakie spotkały jego dziadka z powodu opublikowania przez IPN, iż działał w służbach mundurowych PRL. Trudno oskarżać KP, że jest jakimś odosobnionym głosem kilku nastolatków z forów internetowych, skoro trzymała pieczę nad różnymi imprezami w ramach polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, a z tejże otrzymuje zresztą sute dotacje. Ciężko zrozumieć mi młodych ludzi, którzy są gotowi spijać z ust Sierakowskiego, każde słowo, każdy modny slogan o aborcji, gejach i laickim państwie, ale nie są w stanie zauważyć tak oczywistego przykładu idiotyzmu – bo rzeczy trzeba nazywać po imieniu. Dziadek Ziemilskiego powinien raczej cieszyć się, że w Polsce nie było żadnej „Norymbergii”, a jego wnuk mógłby swoje osobiste frustracje zachować dla siebie, a nie próbować wciskać ludziom kit i mieszać w głowie młodym. Zło jest złem i tak trzeba o nim mówić, bez względu na sympatie.

„Generała Jaruzelskiego uważam za postać kryształową, człowieka honoru i wielkich zasług„ – To już nie jest cytat z żadnego undergroundowego forum, to wypowiedź działaczki LGBT, która otrzymała order „Człowieka Tęczy”, została zgłoszona jako kandydatka do Nagrody Nobla, a także dziennikarki „Trybuny”, czy „Faktów i mitów” - Marii Szyszkowskiej – senatorki z ramienia SLD. I pojawia się pytanie, czy naprawdę więcej kobiet w polityce polepszy jej jakość? Patrząc na powyższą wypowiedź śmiem wątpić. Tymczasem na Kongresie Kobiet Henryka Bochniarz ogłosiła, że wprowadzenie parytetów płci na listy było dobrym rozwiązaniem, ale trzeba pomyśleć o dalszym ułatwieniu dostępu kobietom do polityki, czyli metodzie suwakowej. Miałoby to polegać na naprzemiennym umieszczaniu przedstawicieli obu płci. Pomysł, cokolwiek by nie powiedzieć, kuriozalny.

Nie wiem czy była kandydatka na prezydenta RP (w wyborach uzyskała ledwie 1,26% - czyżby ciemiężone kobiety nie mogły wybrać swojej kandydatki?) sama wierzy w to co mówi. Generalnie idea parytetów wydaje się być dość KONTROWERSYJNA. Osobiście gdybym był kobietą czułbym się dość poniżony(a), że ktoś mi robi łaskę i mam robić za zapchaj-dziurę, a na liście jestem, bo rachunek musi się zgadzać. Udało się Suchockiej, Gilowskiej, Szczypińskiej, Thachter, Palin - tak można by było wymieniać w nieskończoność - i udało im się bez żadnych idiotycznych parytetów. Dlaczego nie zrobić parytetów ze względu na wzrost, wagę, długość włosów? Dobra kobieta da sobie radę i bez traktowania jej jak osoby piątej kategorii – to jest fakt, a ze słabej posłanki będzie tyle samo pożytku co słabego posła dla interesu państwa płeć nie ma żadnego znaczenia. Zresztą patrząc na panią Bochniarz, Szyszkowską, czy Magdelenę Środę, która ostatnia stwierdziła, że sama ma czasami ochotę podrzeć Biblię, gdyż jej fragmenty nawołują do przemocy (kandydatka Palikota na ministra edukacji) – to zastanawiam się czy faktycznie potrzeba nam więcej czerwonych, wyemancypowanych kobiet, które cenią sobie wolność, ale tylko od pasa w dół. A wolność to nie są ściany bez krzyży, z góry narzucony podział płci na kartach do głosowania, czy chodzący bez konsekwencji oprawcy dawnego reżimu po ulicach. Wolność to znacznie więcej.

2 comments:

tomas said...

99,90 procent racji!

Anonymous said...

kochamy filipa<3