Wednesday, September 9, 2009

Moje top trzyjeści! 1 - 10

No i koniec. Pewnie i tak skład dziesiątki można było już wytypować dużo wcześniej. Nie ma zaskoczeń. Dominują Brytyjczycy, honoru świata w pierwszej dyszce broni 4 Niemców, 4 Amerykanów, 4 Irlandczyków i 6 Polaków. Muzycy z wysp zdominowali cały ranking (63,3% całości). Podano do stołu.

10. The Clash
Sex Pistols chwycili wiosła i wypłynęli z punkiem na szerokie wody, gdzie największą karierę zrobili Clash. Zespół, który był przed rewolucją, w trakcie i dlugo po nim. Lekkim zamachem na świętość jest używanie świetnego Should I Stay Or Should I Go w reklamie Lecha, ale da się przeżyć. Przynajmniej starsi sobie odświeżyli, a młodsi poznali, szkoda jednak, że większość tylko na tym zakończy swoją edukację z the Clash. Wielka to strata dla ludzkości bo to nie milion płyt napierdalania trzech akordów na krzyż, no bo jak tu mówić o takim Rock the Casbah, że to jakiś zapierdalacz na złamany kark, hę?

9. Madness

Ska cię kocha i potrzebuje. Najwięksi jajcarze muzyki popularnej oczarują każdego kto lubi się uśmiechać. Zespół, który przynajmniej dwa razy w swojej karierze był bliski sięgnięcia absolutu, na krążku o tym tytule i na płycie 7, a do tego ten uwielbiany przez wszystkich singiel Our House! No proszę was, Madness lubić trzeba nie ma innej możliwości. Może nie każdy uważa ich za jednego z faworytów, ale stwierdzanie, że tego zespołu nie ma dyskredytuje taką osobę na samym wejściu.

8. My Bloody Valentine

Jeśli nie płaczesz i nie uśmiechasz się przy Loveless, jeśli słuchając tej płyty nie masz ochoty wyjechać z dziewczyną za miasto by całować ją w objęciach matki natury, jeśli nie przygniatają cię te ściany dźwięków to jesteś zwyczajnie nie czułem fiutem/pizdą, z którą nie ma sensu rozmawiać o muzyce. Jeśli miałbym wybrać tylko jedną płytę, którą mógłbym nazwać piękną byłby to na pewno drugi krążek MBV. Nie odbierając nic debiutowi to Loveless jest genialne.

7. The Smiths
Morrisey i Marr, Marr i Morrisey. Wokal i gitara. Gitara i wokal. Przeciętny słuchacz powinien w tej grupie znaleźć to czego szuka czyli łagodnych gitar i ładnego głosu. The Smiths to jednak nieprzeciętny zespół. Kiedyś na Screenagers przeglądałem ranking najważniejszych płyt lat 80 i trafiłem na pierwszym miejscu na Queen Is Dead, byłem w czarnej dupie. Poczułem się jak pieprzony murzyn. "Jak to możliwe, że coś czego nie znam wyprzedziło i Closer i Disintegration" pytałem siebie. Może nie była to najlepsza rzecz tamtej dekady, ale jeśli nie to tylko dlatego, że tamta dekada była najmocniejsza w dziejach. Bez dwóch zdań.

6. Interpol


Jeśli podciągać Interpol pod to co dziś nazywamy Indie Rockiem, to jest on ostatnim przedstawicielem anglosaskiego Indie Rocka w tym zestawieniu. I najwyżej notowanym jankeskim zespołem. Może dla niektórych jest to niezrozumiały wybór, ale ja w muzyce nowojoryczków odnajduję wszystko czego szukam, a z drugiej strony staram się ich nie podciągać pod żadne poważniejsze tezy. Nie będę się bronił i mówił, że gdyby nie Interpol to wszystko byłoby inne, aczkolwiek gdyby nie genialna skądinąd dwójka Kid A/Amensiac to w latach '00 nie mielibyśmy lepszych anglojęzycznych płyt niż Turn On The Bright Lights/Antics. Trzecia płyta też trzyma solidny pion. Czekamy na więcej. Tak na marginesie to najbardziej niewyglądający zespół na świecie - szukanie ładnego zdjęcia Interpol to katorga.

5. Radiohead

Zespół, który wydał trzy absolutnie zajebiste płyty z rzędu, w tym najlepszą ostatniej dekady minionego stulecia i prawdopodobnie najlepszą pierwszej obecnego. Można Radiohead lubić bądź też nie, ale zaszczytnego miana jednej z najlepszych alternatywnych kapel w historii nikt im nie odbierze. Trudne jest pisanie o zespole Yorka bez używania wyświechtanych frazesów w stylu "komercyjny sukces idący w parze z rozwojem artystycznym" czy "rewolucyjne płyty przewracające muzykę popularną do górny nogami", no i oczywiście "wręcz samobójczy sposób dystrybucji In Rainbows".

4. Kraftwerk
Były już roboty w tym zestawieniu, czas na podejście drugie. O ile Daft Punk jest przyjemnym zespołem, który świata nie zmieni o tyle Kraftwerk w swoim czasie stworzyli wszystko. To jak drugi wielki wybuch w muzyce. Był to pierwszy zespół, który z takim sukcesem całkowicie odrzucił "żywe" instrumenty. Otworzył oczy i pokazał, że samymi klawiszami można robić pejzaże i ściany o jakich Philowi Spectorowi się nie śniło! Niemcy stworzyli od podstaw nowe zasady gry w zespół, całkowicie wykreowali nową przestrzeń muzyczną, której przed nimi nie było. Powiesz sobie "pierdolenie", posłuchaj sobie The Man Machine, a później zobacz, z którego roku jest ta płyta! Zatkało? W chuj.

3. Cool Kids Of Death

Najlepszy polski zespół jaki grał/gra. Mówisz Ścianka? TCIOF lepszy? Muchy hihihi? No nie. Debiut Cool Kids Of Death był dla polskiej sceny muzycznej szokiem. Łodzianie oszukali wszystkich, zamiast mozolnej drogi przez konkursy talentów nagrali w domu demo wysłali je do wytwórni i bez jakiegokolwiek występu na żywo byli już z kontraktem płytowym. Później pyskówki, Generacje Nic i inne takie. Nabrali orydnarnie całą karytkaturalną branżę i zrobili sobie zachód na wschodzie. Później m.in. koncert z Iggy Popem, nagrody za klipy, niemiecka produkcja 2006. Druga część ich debiutu to jedna z najlepszych rzeczy w muzyce, a powiedzieć o tym, że któraś z ich płyt jest mniej niż dobra to trzeba być wybitnie nie w temacie.

2. Joy Division

Tylko dwie płyty zostawili nam Joy Division. Tragiczna śmierć młodego Curtisa przerwała karierę zespołu, który był jednym z najciekawszych w hisotri. Przez pryzmat ledwie dwóch produkcji studyjnych musimy doceniać niepodważalną wielkość ekipy z okolic Manchesteru. Zimne i postpunkowe Uknown Pleausre, oraz smutny i wręcz przytłaczająco pozbawiony nadziei Closer. Nie ma słów, które są w stanie opisać klimat muzyki Joy Division. Jeśli ktoś nie docenił ich do tego pory proponuję przejść się w deszczowy dzień, późną jesienią po lesie z the Eternal na uszach.

1. The Cure

No dobra, pewnie jak odejmiecie wszystkie Indie Rockowe nic nie znaczące dla historii muzyki kapele i zostawicie tylko te ważniejsze to Cure i tak by nie było w pierwszej piątce, right? Niestety od kilku lat mój umysł nie daje się oszukać. Zespół Roberta Smitha to mój faworyt wszystkich rankingów. Najlepsza płyta na świecie? Disintegration oczywiście. Piosenka? From The Edge Of The Deep Green Sea to najlepsze 7:44 jakie muzyka z siebie kiedykolwiek wypluła. Uwierzcie mi. Jeśli jest artysta, który potrafi nagrać z jednej strony piosenki takie nastrojowo jak Homesick czy To Wish Impossible Things, a z drugiej Friday I'm In Love albo Boys Don't Cry na tak wysokim poziomie to musi zasługiwać na pierwsze miejsce w moim rankingu.

No comments: