Sunday, September 20, 2009

Niedziela max

Kolejna niedziela? Leniwy dzień ewidentnie nie chce się skończyć? Ten no future zdaje się mieć tylko teraźniejszość? Masz wrażenie, że wszystko zatrzymało się w czasie? Nie jesteś sam. Jak radzić sobie z problematyczną końcówką tygodnia? Zapraszam do lektury.
Miesiąc temu? No pamiętam. Rok temu? Też. Co robiłem 10 lat temu? Za chuja! Czy rozróżniam wydarzenia, które miały miejsce w okresie przed 4 podstawówki? Śladowo. To może oznaczać tylko jedno pampamparara, będąc dzieckiem najlepiej zabijało się czas. W odpowiedzi na pytanie jak przetrwać niedzielę udajmy się na wędrówkę do lat 90. Nie wiesz czym jest internet, zbierasz zabawki z McDonald's i myślisz jak zająć tył w autobusie podczas najbliższej wycieczki szkolnej. Zaczynamy.
Budzisz się około godziny 9, wchodzisz do kuchni gdzie pomagasz w nakryciu do śniadania, jesz chleb z jajkiem po czym lecisz na telewizor. Akcja jest porywająca, oglądasz Teleranek, program dokumentalny o niebezpiecznych zwierzętach bądź szczytowe osiągnięcia kina familijnego ("ooooh Seven Heaven!"). Zanim skończymy będzie już koło 12 i tutaj zaczynają się rozbieżności. Pierwsza możliwość to jedziemy na od dawna wyczekiwane zakupy do M1 (bądź ETC), wiąże się to z powrotem koło 19 i.......... możliwością zjedzenia cheeseburgera w McDonald's, ale unikajmy banałów, w końcu wyjazd nie był co tydzień, druga opcja jest znacznie ciekawsza. Godziny około południowe to wypad do kościoła. Dostajemy 2 złote na tackę i idziemy, po drodze za ofiarę kupujemy sok w kartoniku i batonika/małe chipsy/gumę, następnie czaimy dobrą miejscówkę w cieniu i czekamy. Czekamy. Jeśli jesteśmy sami to może być nudne. Czekamy. Czaimy samochody na parkingu i sprawdzamy, który ma najwięcej na liczniku. Czekamy. Kiedy ludzie wylewają się z kościoła to wtapiamy się w tłum i do domu, a tam się będzie działo! Już klatka schodowa, a właściwie jej zapach daje nam do zrozumienia, że to nie może być żaden inny dzień w tygodniu. Stół gotowy, opowiadamy o kazaniu (Jezus pomagał biednym/dokonał cudu ze ślepym/nauczał niewierzących) i zabieramy się za rosół wyrywając sobie Maggi z rąk, następnie szybka zmiana i zaczynają się schabowe z ziemniaczkami. Surówki nie chcę, dziękuję. Po obiedzie maraton: Familiada, oczywiście cała rodzina zgaduje jaka będzie pierwsza pozycja. Emocje przy finale są niesamowite, toteż nasze nerwy wspaniale ukoi seans Złotopolskich. Później można się jeszcze pośmiać przy Szansie na sukces, ale lepiej jest wyjść na dwór do innych dzieciaków. Przed blokiem można dojebać jakimś dissem komuś, albo zrobić najdłuższego zrywa na osiedlu - respect na całej dzielni jeśli ślad miał kilka tiptopów więcej niż ten, który zrobił ktoś starszy z ekipy. Kiedy słońce zaczyna zachodzić rozbrzmiewa wesoła melodia z ciężarówki Family Frost! Niedługo później musimy się zmywać bo dobranocka z Disneya przecież! (Gumisie/Kubuś Puchatek). Przed 20 to już czas dorosłych, dziennik etc. Nam pozostaje spakowanie się do szkoły i snucie planu zajęcia tylnych miejsc w autokarze.
A może lepiej iść na piwo w plener?

6 comments:

iza said...

niestety family frost już nie ma w Pl ;|

igorq said...

taki scenariusz niedzieli musiałem przeżywać przez całe dzieciństwo :(

lejdibubaja said...

no chyba cie pojebalo oczywiscie ze family frost jest

thembsky said...

http://img34.imageshack.us/img34/3533/72409440.jpg - strona aktualnej ulotki Family Frost ;)

sieka90 said...

Ostatnio w Piotrowicach widziałem jak trawę kosiłem u Jędrzeja! I melodyjka grała! Ale to kradzione mogło być :(

Q said...

Bardzo ciekawie się czyta twoje wypociny ;) Bedę tu napewno powracał !!! Pozdrawiam patryiotycznie.