Tuesday, September 8, 2009

Moje top trzyjeści! 11 - 20

Druga dziesiątka, z pewnością jest to dziesiątka zaskoczeń. Nie ma tu żadnych kobiet i w ogóle raczej gitarowe towarzystwo, aż trzech wykonawców, którzy debiutowali po roku 2000. Trzech wykonawców absolutnie klasycznych. Jedzcie z tego wszyscy.


20. Muse


Dobra, obrażam kilka osób, które we mnie wierzy takim wyborem. Pewnie jest na świecie ileś set tysięcy ludzi, które wolałoby żeby tego zespołu nie było. Może i tak. Ja mimo wszystko ekipę Bellamyego lubię. Za wstęp do Knights of Cydonia, za bas na początku tracku Hysteria, czy przebojowość Starlight. Cenię ich również za świetny live HAARP. Mam nadzieję, że nowa płyta tylko zapowiada się słabo, bo czas zamknąć usta malkontentom. Przy okazji Muse nigdy nie byli, nie są i nie będą Radiohead/kopiami Radiohead/karykaturami Radiohead. Należy oddzielić całkowicie od siebie oba zespoły żeby zrozumieć o co chodzi w fenomenie Muse.

19. Franz Ferdinand

Za pierwszy album, za ostatni też. Za to, że są Bloc Party, Arctic Monkeys i innymi Kooksami razem wziętymi i pomnożonymi przez dwa. Franciszek Ferdynand to dobry zespół. Owszem są wybitniejsze, lepsze, ambitniejsze... Pewnie tak, ale mimo wszystko dla mnie to zespół w sam raz na 19 miejsce (fenomen hamburgera).

18. Queen

Freddy Mercury, Bohemian Rhapsody. Nie bardzo wiem co mam napisać o Queen. To taki zespół, którego kiedyś słuchałem na prawdę dużo, później go odrzuciłem, a ostatnio podałem sobie z nim rękę na powrót. Moja ulubiona piosenka to Bicycle. W sumie nie wiem czemu We Will Rock You się tak wybiło. Na koniec wrócę do początku, Mercury był klasą samą dla siebie i wątpię by kiedykolwiek pojawił się jeszcze tak zjawiskowy wokalista.

17. Placebo


Ponieważ ostatnio Placebo wydało beznadziejny album, aż 17 miejsce może być dla niektórych zaskoczeniem. Pamiętajcie jednak, że ten sam zespół nagrał niespokojny debiut, mroczne Without You I'm Nothing, które wprost kipi perłami, było też Black Market z najlepszą piosenką w ogóle (Passive Agressive), hiciarskie (zapominamy o kupie w środku płyty) Sleeping With Ghosts. No dobra Meds nie musi się podobać, ostatnia nie może się podobać, ale po co to roztrząsać. Zapewne nie jedna osoba uzna, że Placebo to shit dla nastolatków w wieku gimnazjalnym i coś w tym jest. Mimo wszystko takie I Know ciągle mnie rusza, pewnie kilka lat temu ten zespół byłbym w tym rankingu zdecydowanie wyżej, może za kilka lat go nie będzie. Dzisiaj jest we właściwym miejscu.

16. Sex Pistols


Legenda punku, wydali jeden pełnoprawny album i zniknęli, a wiecie co jest najlepsze w tym wszystkim? Że przeszli do historii. Tacy Cure wydali 13 płyt, Placebo 7, Radiohead 7 a oni tylko jedną i za sto lat w podręcznikach do muzyki nie będzie ani słowa o Robercie Smithcie, Thomie Yorku czy Brianie Molko, a o Rottenie czy Viciousie i owszem. To oni dali sygnał do ataku, nudzącym się dzieciakom i sfrustrowanym lewicowym młodocianym inteligentom z brytyjskich przedmieść, miasteczek i metropolii przełomu lat 70 i 80. Oczywiście to nie oni wymyślili punk, nie grali najlepszego punka w historii, ale co z tego wszystkiego, skoro dzisiaj wszyscy wiedzą kto śpiewał God Save the Queen, a w moim mieście (najczarniejsza dupa w Polsce) na jednym z budynków jest stary jak świat napis na ścianie "Sex Pistols". Kurwa, no!

15. The Beatles

Na 15?! Widzę miny wszystkich fanów Fab Four, którzy czytają za chwilę jakie "tuzy" wyprzedziły ich band i planują wjazd na moją chatę. Powtarzam to ranking moich ULUBIONYCH zespołów, nie najważniejszych artystów etc. Nie sądzę by Myths of the Near Future było obiektywnie lepszą płytą od Revolvera, ale jakoś tak bardziej lubię tą pierwszą. Może kwestia wspomnień? Przyznaję the Beatles to jeden z najważniejszych, najpłodniejszych, najciekawszych i najbardziej wpływowych wykonawców ever, niestety nie jest moim ulubionym, stąd "tylko" 15 miejsce.

14. Klaxons

To nie jest prowokacja. Klaxons zapewnili mi masę dobrej rozrywki, bardzo miło mi się kojarzą. Można tu napisać to samo co w opisie Bloc Party w zasadzie. A jeśli ktoś nie dostrzega zajebistości Golden Skans to niech się zdrowo pierdolnie w czoło, nawet spece reklamowi Garniera docenili ten kawałek. Myths of the Near Future, to chyba najczęściej słuchany przeze mnie longplay ostatnich x miesięcy.

13. Depeche Mode

Dave Gahan i Martin Gore to jeden z najlepszych duetów w muzyce. I nie ma w tym zdaniu przesady. Pierwszy to świetny showman obdarzony głosem przez duże G, drugi natomiast tworzy większość materiału i mimo upływu lat ciągle nowości nie potrafią mu uciec (no dobra od kilku płyt nie jest na bieżąco, ale nie stoi w miejscu - raczej idzie równolegle do tego co się dzieje). Dyskografia Depeche Mode to przede wszystkim kopalnia hitów, od I Just Can't Get Enough przez Enjoy the Silence, a na - oklepanym przez zetkę do granic możliwości - Freelove skończywszy. Na duży plus należy zaliczyć również genialne koncerty - komu jak komu, ale im przystoi.

12. The Killers


Kiedy kilka lat temu wydali płytę Hot Fuss świat się podzielił, brakowało głosów pośrednich. Pisanie o wielkiej roli the Killers to oczywiście przesada, ale chciałem odnieść się do tego, że dzisiaj, a właściwie "kilka dni temu", podobna dyskusja odbyła się przy okazji singla Human. Czy zespół z Kalifornii wielkim jest? Kurwa! Jasne, że nie! Ba, nie mam wątpliwości, że mój w tej chwili 6 letni brat, gdy dorośnie mojego obecnego wieku za cholerę nie będzie ich znał. Jakakolwiek szopka w okół tego zespołu jest nie na miejscu. Killersi sobie są i wydają sobie płyty, a gimnazjaliści w kolorowych t-shirtach ich sobie słuchają. Tak to powinno wyglądać, niestety tak nie jest. Mimo, że znam wiele zespołów obiektywnie lepszych od ekipy Flowersa (Animal Collective, Sonic Youth czy chociażby Moloko) jakimś cudem to właśnie oni zajmują 12 miejsce, nie pytajcie mnie jak to się stało, ciągle szukam odpowiedzi (nie na kolanach jakby co).

11. Blur

Damon Albarn to jest koleś, gra w kilku różnych muzycznie projektach, od kilkunastu lat jest stale obecny na scenie i w dodatku praktycznie nie zdarzają mu się słabe rzeczy. A gdy taki ktoś spotka kogoś innego, np. utalentowanego gitarzystę. Niech będzie Graham Coxon to mamy mieszankę wybuchową. Wszelkie próby porównania tego zespołu do Oasis są nie na miejscu. Blur prezentuje muzykę dużo ciekawszą, bardziej zróżnicowaną i jakościowo po prostu lepszą. Nie ma żadnego ale. Jeśli ktoś uważa inaczej niech sobie posłucha Parklife albo Blur, jak ciągle uważa inaczej niech wyjdzie i nie trzaska drzwiami. Song 2 to jeden z hymnów ostatniej dekady ubiegłego stulecia i przywoływacz dzieciństwa (Fifa 98).

No comments: